Выбрать главу

– Masz – powiedziałem wciskając mu do łapy „banknot dla złodzieja”, który zawsze trzymam pod ręką.

– Gracias seńor - rzucił na odchodnym i jeszcze odruchowo stuknął obcasami.

Zaraz potem wydał swoim ludziom krótką komendę, a oni w kilka sekund wyskoczyli z autobusu. Widziałem potem przez szybę, jak mi macha na pożegnanie.

[Przypis: Pewien znany językoznawca zastanawiał się onegdaj, jak wygląda najkrótsze zdanie możliwe do ułożenia w języku polskim. Drugi, równie znany językoznawca, odpowiedział mu, że takie zdanie składałoby się z pojedynczej litery. Poparł tę opinię następującym przykładem: – Czy życzy pan sobie lody z bakaliami, czy bez? – pyta sprzedawca. – Z – odpowiada klient.

Przed chwilą rekord został pobity. Nasz Autor ułożył zdanie odrobinę krótsze. Litera „I” zajmuje przecież zdecydowanie mniej miejsca niż „Z”, [przyp. tłumacza]

* No tak, ale znak zapytania kończący zdanie Autora jest szerszy niż kropka kończąca moje. Proponuję remis. [przyp. drugiego językoznawcy]]

MORAŁ:

Obok niego w strugach deszczu stała, wielka kosmata panika. Wyglądała smętnie – cała mokra i trzęsąca się od nocnego chłodu. Patrzyłem na nią teraz z zupełnie innej perspektywy i wiecie co- uświadomiłem sobie, że ona nie jest już taka groźna jak kiedyś. Miała wyraźną nadwagę, jakieś pięćdziesiąt funtów więcej niż dopuszcza moda, a przede wszystkim zamiast działać z zaskoczenia, zaczęła popadać w rutynę. Wiedziałem, że w tym stanie nieprędko mnie dogoni.

DRUGI RAZ HONDURAS

Mniej więcej rok później znowu jechałem do Hondurasu. Tym razem uzbrojony w legalną wizę! Dali mi ją bez większych ceregieli w San Francisco. Widocznie z perspektywy zachodniego wybrzeża USA, Polska nie była wrogim państwem komunistycznym ani terrorystycznym, tylko jednym z krajów europejskich.

Najpierw poleciałem na miesiąc do Kostaryki, potem drogą lądową sunąłem wolno na północ. Do Hondurasu dotarłem więc od strony Nikaragui. To ważne, bo granica, którą zamierzałem przekroczyć, była w tamtych czasach praktycznie zamknięta z powodu Contras – partyzantów walczących o wyzwolenie Nikaragui spod władzy lewicowej dyktatury Daniela Ortegi.

Contrasi mieli bazy treningowe w Hondurasie. Ich broń i szkolenie finansowała administracja prezydenta Ronalda Reagana za pośrednictwem CIA. (Głośna afera Iran – Contras.) Władzom Nikaragui się to oczywiście nie podobało i oba kraje pozostawały w stanie nie wypowiedzianej wojny. Ale comi tam, przecież miałem solidną wizę.

Posłuchajcie…

Kapitan honduraskiej Straży Granicznej prześwidrował mnie wzrokiem na wylot. Potem przeczytał od deski do deski mój paszport i w końcu stwierdził:

– Tym gryzipiórkom w San Francisco coś się musiało baaardzo pomylić, skoro dali wizę komuchowi. Zawracaj, gringo, my tu takich nie wpuszczamy.

Chwila wahania – corobić? – ale zaraz potem pokazuję mu moją wizę do USA (wielokrotna, ważna 10 lat) i pytam:

– Czywasi sojusznicy z USA daliby TAKĄ wizę komuchowi? Była era Reagana – ostry konflikt z Ruskimi, gadki – szmatki o Imperium Zła – więc poskutkowało. Noo… w pewnym sensie.

…Zostałem aresztowany.

Zarzut: nielegalne wtargnięcie na teren suwerennej Republiki Hondurasu.

Zaraz potem wszczęto procedurę deportacyjną – wyznaczono konwojenta, który miał mnie pod strażą odstawić do granicy.

Wszystko na mój koszt.

Ponieważ jednak kapitan był człowiekiem bystrym i na swój sposób miłym, granica wskazana przezniego w papierach konwojowych nie znajdowała się tuż za moimi plecami, lecz po drugiej stronie kraju. „Deportacja do Salwadoru” – tak brzmiał rozkaz.

– Może być? – capitan uśmiechnął się porozumiewawczo.

Odpowiedziałem tym samym – było mi wszystko jedno, czy jadę jako turysta, czy jako przestępca, ważne, że przez Honduras! Zaraz potem wyraziłem mu swoją wdzięczność. (Była zwinięta w dyskretny rulonik).

POD KONWOJEM

Ja i mój konwojent ruszyliśmy w drogę. Ani jemu, ani mnie się nie śpieszyło. Dla każdego z nas podróż stanowiła miłą rozrywkę. Poza tym łaskawy los (hiszp. los dolares) sprawił, że kapitan „zapomniał” wpisać do dokumentów konwojowych trasę i dopuszczalny czas podróży.

Rozważając tę kwestię, doszliśmy do zgodnego wniosku, że skoro ja płacę za żarcie, noclegi i transport, to sprawiedliwie będzie, jeśli samodzielnie ustalę marszrutę. Mój strażnik prosił tylko, żebyśmy po drodze zahaczyli o jego rodzinną wioskę – od półtora roku nie był w domu.

* * *

To była nadspodziewanie miła podróż. Tym bardziej że konwojent cały czas nosił za mnie plecak. Taki miał rozkaz – mój sprzęt fotograficzny, jako tymczasowo zarekwirowany, musiał przebywać pod stalą kontrolą władz. Został więczdeponowany na barkach ich przedstawiciela.

Aby mu trochę ulżyć zaproponowałem, że w zamian poniosę jego karabin, pas z nabojami, wojskową maczetę, hełm i dwa granaty. No i w rezultacie on szedł przodem, zgarbiony pod moim plecakiem, ja zaś dwa kroki z tylu znaładowanym M – 16 przerzuconym przez ramię. W ten sposób dotarliśmy do jego wioski.

Powitały nas dwie starsze kobiety, bardzo przestraszone.

– Seńor capitan - zapytała wreszcie jedna z nich – cozrobił ten więzień?

Zwracała się wyraźnie do mnie, a mówiąc „więzień” wskazała głową na mojego konwojenta. Dopiero w tym momencie uświadomiłem sobie, jak my właściwie wyglądamy – on szedł przodem, zgięty pod moim bagażem, a ja z tyłu z bronią gotowądo strzału. On w pełnym mundurze, ja po cywilnemu. To znaczyło, że jestem capitan żandarmerii wojskowej i eskortuję więźnia.

Spędziliśmy w tej wiosce tylko jeden dzień, ale było bardzo wesoło. Opowieść o tym, jak to więzień konwojował konwojenta obiegła okoliczne chałupy lotem błyskawicy i teraz do domostwa żołnierza schodzili się stopniowo wszyscy sąsiedzi, by nas sobie obejrzeć. Wieczorem zrobiło się z tego huczne przyjęcie. Każdy przyniósł cośdo jedzenia lub picia i dzielił się z innymi. Rozpaliliśmy spore ognisko, rozsiedliśmy się dookoła i świętowaliśmy „Powrót taty”.

Mój konwojent miał młodą żonę i dziecko, których nie widział od bardzo dawna. Był szczęśliwy, bez najmniejszych zastrzeżeń, choć przecież przed nim jeszcze wiele miesięcy służby i żadnych widoków na przepustki do domu. Ja w jego sytuacji pewnie martwiłbym się, że jutro rano będę musiał odjechać. On jednak cieszył się chwilą bieżącą – tak, jak to potrafią robić tylko Latynosi. Jutro, złe czy dobre, będzie dopiero jutro – mańana – po cóż więc teraz mielibyśmy sobie jutrem zaprzątać głowy. Nie warto psuć dnia dzisiejszego! Na smutki będzie jeszcze czas mańana.

* * *

Następnego dnia po południu dotarliśmy do granicy.

– Co teraz? – zapytałem. – Będą mnie jakoś oficjalnie wydalać?

– Nie. Po prostu ja tu zostaję, a ty gringo, idziesz sobie dalej. Od tej chwili nie jesteś już aresztowany… i nigdy nie byłeś! – w tym momencie z szelmowskim uśmiechem podarł papiery konwojowe. – Tak samo jak nigdy nie byłeś w Hondurasie. Rozumiemy się? Capitan bardzo o to prosił.

– Jasne jak słońce. NIGDY NIE BYŁEM W HONDURASIE. Obiecuję. Tylko jak w takim razie wytłumaczyć fakt, że dotarłem aż tutaj? Z Nikaragui inaczej się nie da, jak tylko przez Honduras.

– Gdyby cię ktoś o to pytał, zacznij coś mówić po polsku. Cokolwiek. Wizę do Salwadoru masz w porządku, więc nasi cię po prostu wypchną dalej.

I rzeczywiście – wypchnęli.

DO SALWADORU

W Salwadorze byłem tylko ten jeden raz.

Raz a dobrze. Kraj mały, pobyt krótki, ale intensywny. Mieli tam wtedy wojnę domową. Z resztą w tej czy innej formie mają ją do dzisiaj. I z powodu tej wojny czułem się bardzo bezpiecznie. Nigdzie i nigdy w całej Ameryce Łacińskiej nie czułem siętak bezpiecznie jak w czasie wojny w Salwadorze. To może brzmi szokująco, ale jest prawdą.

Na każdym najmniejszym nawet skrzyżowaniu wojsko pod bronią. Liczne patrole na wszystkich ulicach. W każdym przydrożnym rowie zrobiony okop i ustawiona broń maszynowa. W tych warunkach złodzieje, rzezimieszki ani żaden inny rodzaj bandytów nie miał możliwości działania.

Po najgorszej dzielnicy miasta można było maszerować wymachując garścią banknotów i nikt człowieka palcem nie tknął – tyle wszędzie było wojska. W każdym autobusie miejscowego PKS – u trzechżołnierzy pod bronią. Czasami jeszcze dwóch na dachu. Na każdym bazarze obok wozów zaprzężonych w woły i osły także wozy pancerne. Tak uzbrojonego kraju nie widziałem na żadnym filmie wojennym.