Выбрать главу

Potrzebował jeszcze minuty, żeby się wziąć w garść, wreszcie wygładził ubranie.

Okradli pana? – powtórzył strażnik.

Poklepał się po kieszeniach i ze zdziwieniem stwierdził, że pieniądze oraz papierośnica nie zmieniły właściciela.

– Zabrali tylko zegarek.

Sam siebie słyszał jak przez mgłę. bo raptownie dotarła do niego prawda, której nie sposób było zaprzeczyć. Nie padł ofiarą zwykłych rabusiów. Rzeczywiście dostał nauczkę. Tak jak powiedział jeden z napastników.

Teraz nie będzie o tym myślał. Wcisnął banknot w pożółkłe od tytoniu palce mężczyzny.

W podziękowaniu za pomoc, przyjacielu. Twarz starego rozjaśniła się w uśmiechu.

Bardzo pan hojny, monsieur.

– Nie ma o czym mówić. W rzeczy samej… nie ma powodu w ogóle komukolwiek wspominać o tym incydencie. – Zamilkł na moment. – Przydałaby się dorożka.

Strażnik dotknął ronda kapelusza.

– Jak pan sobie życzy.

ROZDZIAŁ 8

Leonie zbudziła się nagle, całkowicie zdezorientowana.

Dłuższą chwilę nie mogła sobie przypomnieć, dlaczego tkwi zwinięta w kłębek na fotelu w salonie, opatulona zielonym szalem, ale gdy tylko jej wzrok padł na zniszczony rąbek wieczorowej sukni, wszystko sobie przypomniała. Zamieszki w Palais Garnier. Późna kolacja z Anatolem. Achille grający kołysanki w środku nocy. Spojrzała na zegar z Sevre, stojący na kominku.

Kwadrans po piątej.

Czuła przenikliwy ziąb i nieprzyjemne gniecenie w żołądku. Wstała i poszła do sypialni. Idąc korytarzem, odnotowała automatycznie, że drzwi pokoju Anatola były już zamknięte. To dobrze.

Jej chambre znajdował się na końcu mieszkania. Chociaż najmniejszy, był i tak przestronny, a przy tym miły i wygodnie urządzony, głównie w różach oraz błękitach. Stało w nim łóżko, szafa, komódka oraz toaletka, a na niej duży dzban z niebieskiej porcelany i miska. Obok przycupnął niewielki stołek na lwich łapach, z haftowaną tapiccrką.

Dziewczyna zsunęła z siebie wieczorowy strój i dłuższą chwilę rozwiązywała halki, przyglądając się zrujnowanemu rąbkowi sukni. Był szary od brudu, porwany, w kilku miejscach brakowało ozdób. Pokojówka będzie miała co robić. Spędzi trochę czasu przy naprawie. Ziewając szeroko, rozplatała sznurówki gorsetu, postrącała je z haftek, ściągnęła bieliznę przez głowę i rzuciła na krzesło. Spryskała twarz lodowatą wodą, która została z poprzedniego wieczoru, narzuciła na siebie nocną koszulę i wsunęła się pod kołdrę.

***

Kilka godzin później obudziła ją krzątanina służby.

Po chwili zdała sobie sprawę, że jest głodna. Zerwała się z łóżka, odciągnęła zasłony i pchnęła okiennice. Światło dnia ożywiło świat. Nie do wiary, lecz mimo wydarzeń poprzedniego wieczoru Paryż wyglądał tak samo jak wcześniej. Szczotkując włosy, przyglądała się swojemu odbiciu; szukała na twarzy znaków pozostawionych przez minioną noc. Ku swemu wielkiemu rozczarowaniu żadnych nie znalazła.

Na koszulę nocną włożyła brokatowy peniuar, pasek związała na podwójny węzeł i ruszyła do salonu.

Prowadził ją wspaniały aromat świeżo parzonej kawy. Otworzyła drzwi i stanęła w progu, nie wierząc własnym oczom. Przy stole zastała i mamę, i brata. Zwykle jadała śniadania w samotności.

Mimo wczesnej pory pani Vernier mogła się poszczycić nieskazitelnym wyglądem. Włosy miała zwinięte, jak zwykle, w artystyczny kok, policzki oraz szyję musnęła odrobiną pudru. Siedziała plecami do okna, lecz w bezlitosnym świetle poranka można się było dopatrzyć początków zmarszczek wokół oczu i ust. Leonie zauważyła, że mama włożyła nowy negliż, z różowego jedwabiu, przewiązany żółtą szarfą. Nie zdołała powstrzymać ciężkiego westchnienia. Kolejny podarunek od nadętego pana du Pont.

Im bardziej będzie szczodry, tym dłużej będziemy go musieli znosić.

Jednocześnie poczuła się winna. Dlatego pocałowała matkę w policzek z większym entuzjazmem niż zazwyczaj.

– Bon matin, maman – powiedziała i odwróciła się do brata.

Na ułamek sekundy zamarła bez ruchu. Oko miał spuchnięte do tego stopnia, że nie mógł go otworzyć, jedną rękę w bandażach, na szczęce ogromny, zielono-fioletowy siniak.

– Anatol! – krzyknęła. Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo wpadł jej w słowo.

– Już mamie opowiadałem, co się wczoraj działo w operze – rzekł, przyszpilając siostrę wymownym spojrzeniem. – I jak nieszczęśliwie nawinąłem się komuś pod rękę.

Leonie zamrugała ze zdziwienia.

– Popatrzcie odezwała się Marguerite, stuknąwszy nieskazitelnym paznokciem w „Le Figaro". – Napisali o tych wypadkach w gazecie. Aż strach pomyśleć! Dobrze, że uszliście z życiem! Były ofiary w ludziach!

– Nie przejmuj się, mamo – uspokoił ją Anatol. – Wróciliśmy do domu w całości, a po siniakach wkrótce nie zostanie ani śladu. Doktor powiedział, że nic mi nie będzie.

Leonie otworzyła usta – i zaraz je zamknęła, zgaszona spojrzeniem brata.

Ponad sto osób aresztowano – podjęła Marguerite. – Rzucano petardy! Wojsko strzelało… Coś takiego! W Palais Garnier. Paryż staje się nie do wytrzymania. Nietolerancja i bezprawie! Nie do zniesienia!

Nie przesadzajmy zirytowała się Leonie. Mamo, ciebie tam nie było, nic ci się nie stało. Ja byłam i nic mi nie jest. Anatol… – przerwała i zmierzyła brata długim spojrzeniem…sam ci powiedział, że czuje się doskonale. Nie ma się czym przejmować.

Marguerite przywołała na twarz blady uśmiech.

– Pojęcia nie masz, dziecko, co przeżywa matka w takich chwilach.

– I całe szczęście – mruknęła dziewczyna pod nosem, sięgając po chleb. Posmarowała go obficie masłem i konfiturą morelową.

Czas jakiś jedli w milczeniu. Leonie bombardowała Anatola pytającymi spojrzeniami, a ten udawał, że niczego nie dostrzega.

W pewnej chwili zjawiła się pokojówka z pocztą na tacy. Postawiła ją na stole, obok pani domu.

– Jest coś dla mnie? – spytał Anatol.

– Nie, cheri. Nic, drogie dziecko.

Ze zdziwieniem wzięła w rękę grubą kremową kopertę. Uważnie obejrzała znaczek. Jej pierś zafalowała w szybszym oddechu.

– Wybaczcie mi – szepnęła, wstając od stołu, i wyszła, zanim dzieci zdążyły zareagować.

W chwili gdy za matką zamknęły się drzwi, Leonie gwałtownie obróciła się do brata.

– Chcę wiedzieć, co ci się przydarzyło! – wysyczała. – Mów. Teraz, już.

natychmiast, zanim mama wróci.

Anatol spokojnie odstawił filiżankę z kawą.

– Z przykrością przyznaję, że wyniknęła pewna różnica zdań pomiędzy mną a krupierem w Chez Frascati. Próbował mnie kantować, a ja się zorientowałem i popełniłem błąd, przedstawiając sprawę właścicielowi lokalu.

– No i…?

– No i – westchnął z ubolewaniem – krótko mówiąc, zostałem wyproszony z jaskini hazardu. Uszedłem nie dalej jak pięćset metrów, gdy napotkałem dwóch łotrów…

– Nasłanych przez klub?

– Tak przypuszczam.

Jakiś czas mierzyła go podejrzliwym spojrzeniem. Chyba nie powiedział wszystkiego.

– Mamy tam jakieś długi?

– Owszem, ale niewielkie. – Wzruszył ramionami i skrzywił się z bólu. – Tak czy inaczej, doszedłem do wniosku, że dobrze byłoby się wynieść z miasta na jakiś czas. Póki sprawy nie przycichną.

Leonie wydłużyła się mina.

– Nie zostawiaj mnie. Zresztą dokąd byś miał pojechać?

Anatol wsparł łokcie na stole i pochylił się do siostry.

– Mam pewien pomysł, petite – rzekł ściszonym głosem ale będzie mi potrzebna twoja pomoc.

Jeszcze i pomoc! Przecież już myśl, że Anatol miałby wyjechać i zostawić ją samą w mieszkaniu z koszmarnym du Pontem, była nie do zniesienia. Nalała sobie drugą filiżankę kawy, wsypała trzy łyżeczki cukru. Anatol trącił ją w ramię.

– Pomożesz mi?

– Pomogę, oczywiście, pomogę, tylko…

Akurat w tej chwili wróciła Marguerite. W rękach nadal trzymała kremową kopertę, od której wyraźnie odcinały się pomalowane na różowo paznokcie.

Anatol usiadł prosto, dyskretnie dotknął warg palcem wskazującym.

Leonie spiekła raka.

– Cherie – odezwała się Marguerite, siadając przy stole – nie należy się tak czerwienić. To wręcz nieprzyzwoite. Wyglądasz jak jakaś ekspedientka.

– Przepraszam. Zmartwiłam się, czy… nie dostałaś jakichś złych wieści. Marguerite nie odpowiedziała, zamyślona wpatrywała się w kopertę.

– Od kogo ten list? – spytała w końcu dziewczyna. Matka wyglądała, jakby zapomniała o całym świecie.

– Mamo? – przyłączył się Anatol. – Podać ci coś? Źle się czujesz?

Wreszcie Marguerite podniosła na dzieci spojrzenie wielkich orzecho

wych oczu.

– Dziękuję ci, kochanie, nie trzeba. Jestem zaskoczona, to wszystko.

Leonie westchnęła ciężko.

– Od kogo ten list? – powtórzyła, wymawiając każde słowo z osobna,