Выбрать главу

– Tak, tak – powiedziała. – Oczywiście, że z tobą pójdę. Ach, Robert. Westchnęła. Tak wspaniale się śmieje.

– … olić?

Victoria podniosła głowę.

– Przepraszam. Mówiłaś coś do mnie?

– Mówiłam – powiedziała Ellie, a w jej głosie było słychać zniecierpliwienie. – Mówiłam, że próbowałam potrawki i była mało słona. Czy mam ją dosolić?

– Nie, nie. Przed chwilą doprawiłam.

– Victoria, co się z tobą dzieje?

– O co ci chodzi?

Ellie westchnęła rozdrażniona.

– Nie słuchasz, co do ciebie mówię. Próbuję z tobą rozmawiać, ale ty tylko patrzysz w okno i wzdychasz.

Victoria pochyliła się do przodu.

– Umiesz dotrzymać tajemnicy? Ellie również się pochyliła.

– Przecież wiesz.

– Chyba się zakochałam.

– Ani trochę ci nie wierzę. Victoria otworzyła ze zdziwienia usta.

– To ja ci mówię, że właśnie przeżyłam najważniejszą przemianę w życiu kobiety, a ty mi nie wierzysz?

– A niby w kim z Bellfield mogłabyś się zakochać, co? – zapytała z drwiną Ellie.

– Umiesz dochować tajemnicy?

– Już mówiłam, że umiem.

– W lordzie Macclesfield.

– W synu markiza? – prawie krzyknęła Ellie. – Przecież to hrabia.

– Cicho! – Victoria spojrzała przez ramię, czy nie zwróciły na siebie uwagi ojca. – Doskonale wiem, że jest hrabią.

– Przecież nawet go nie znasz. Gdy markiz przyjmował nas w Casteleford, jego syn był w Londynie.

– Dzisiaj go poznałam.

– I zakochałaś się? Victoria, tylko głupcy i poeci zakochują się od pierwszego wejrzenia.

– No to chyba jestem głupia – powiedziała hardo. – Bo Bóg mi świadkiem, że nie jestem poetką.

– Zwariowałaś, siostrzyczko. Doszczętnie zwariowałaś.

Victoria zadarła głowę i wyniośle spojrzała na siostrę.

– Prawdę mówiąc, Eleanor, chyba jeszcze nigdy nie byłam rozsądniejsza niż w tej chwili.

Tego wieczoru Victoria przez kilka godzin nie mogła usnąć, a gdy w końcu zmorzył ją sen, śniła o Robercie.

Całował ją. Najpierw delikatnie w usta, a potem przesuwał wargi po policzku. Szeptał jej imię.

– Victoria… Victoria… Nagle się obudziła.

– Victoria…

Czy to jeszcze sen?

– Victoria…

Wyszła spod kołdry i wyjrzała przez okno nad łóżkiem. Za oknem stał on.

– Robert?

Uśmiechnął się i pocałował ją w nosek.

– We własnej osobie. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że mieszkasz na parterze.

– Co ty tu robisz?

– Szaleję z miłości.

– Robert! – Starała się zachować powagę, ale udzielił jej się jego dobry humor. – Co tak naprawdę tu robisz?

Złożył wytworny ukłon.

– Przybyłem w zaloty, panno Lyndon.

– W środku nocy?

– Doskonały moment.

– A gdybyś wybrał złe okno? Popsułbyś mi opinię.

Przechylił się przez parapet.

– Mówiłaś o wiciokrzewie. Wąchałem dokoła, aż wy – wąchałem twój pokój. – Demonstracyjnie wciągnął powietrze nosem. – Mam bardzo wyostrzony zmysł węchu.

– Jesteś niepoprawny.

– Tak. – Skinął głową. – Albo po prostu zakochany.

– Nie możesz mnie kochać, Robercie. – Mówiąc te słowa, w głębi duszy błagała, żeby zaprzeczył.

– Nie mogę? – Sięgnął przez okno i wziął ją za rękę. – Torie, chodź ze mną.

– Nikt mnie nie nazywa Torie – odparła, próbując zmienić temat.

– A ja będę – szepnął. Dotknął jej podbródka i przyciągnął do siebie. – Chcę cię pocałować.

Roztrzęsiona Victoria skinęła głową. Nie potrafiła odmówić sobie pocałunku, o którym marzyła przez cały wieczór.

Musnął ją ustami jak delikatnym piórkiem. Drgnęła pod wpływem mrowienia, które poczuła na plecach.

– Zimno ci? – szepnął, całując jej usta.

Bez słowa pokręciła głową.

Cofnął głowę i objął dłońmi jej twarz.

– Jesteś taka piękna. – Wziął w palce kosmyk włosów Victorii i rozkoszował się ich jedwabistością. Po chwili znów zbliżył usta do jej warg, aby przyzwyczaiła się do jego bliskości, zanim posunie się dalej. Czuł, że dziewczyna drży, ale nie zamierzał się wycofać. Wiedział, że ta chwila ekscytuje ją tak samo jak jego.

Przeniósł dłoń za głowę Victorii, wsunął palce w gęste włosy i przesunął językiem wokół jej warg. Smakowała cytryną i miętą. Powstrzymywał się, żeby nie wyciągnąć jej przez okno i nie kochać się z nią tu i teraz na miękkiej trawie. Przez całe swoje dorosłe życie nigdy nie odczuwał tego rodzaju pragnienia. Owszem, to było pożądanie, ale uzupełnione zadziwiająco silną falą czułości.

W końcu cofnął głowę, zdając sobie sprawę, że pragnie o wiele więcej, niż może tej nocy prosić.

– Chodź ze mną – wyszeptał.

Uniosła dłoń do ust.

Znów wziął ją za rękę i pociągnął do okna.

– Robercie, jest środek nocy.

– To najlepsza chwila do spotkania sam na sam.

– Ale… Ale ja jestem w nocnej koszuli! – Spojrzała na siebie, jakby dopiero w tej chwili zdała sobie sprawę z niestosowności swojego stroju. Spróbowała okryć się kołdrą.

Robert robił, co mógł, żeby zachować powagę.

– Załóż płaszcz – polecił łagodnym tonem. – I pośpiesz się. Mamy tej nocy wiele do zobaczenia.

Victoria wahała się nie dłużej niż sekundę. Postępowała niewłaściwie, ale wiedziała, że jeżeli teraz zamknie okno, przez resztę życia będzie się zastanawiać, co by mogło się wydarzyć tej księżycowej nocy.

Zeszła z łóżka i wyciągnęła z szafy długi ciemny płaszcz. Był zdecydowanie za gruby na ciepłą pogodę, ale przecież nie mogła włóczyć się po polach w nocnej koszuli. Zapięła płaszcz, wspięła się na łóżko i z pomocą Roberta wyszła przez okno.

Powietrze było orzeźwiające i przepełnione wonią wiciokrzewu, ale nie miała czasu delektować się zapachami, bo Robert pociągnął ją za rękę i zaczęli biec. Ogarnęła ją euforia, gdy mknęli przez łąki do lasu. Jeszcze nigdy nie czuła się tak wolna i pełna ochoty do życia. Chciała wykrzyczeć drzewom swą radość, ale pamiętała o otwartym oknie w sypialni ojca.

Po kilku minutach dotarli do niewielkiej polanki. Robert zatrzymał się nagle i Victoria na niego wpadła. Przytrzymał ją mocno, przylegając do niej całym ciałem.

– Torie – powiedział. – O, Torie.

Raz jeszcze ją pocałował. Pocałował tak, jakby była jedyną kobietą na świecie, jakby po ziemi nie stąpała żadna inna.

Gdy wreszcie oderwali się od siebie, w ciemnych oczach dziewczyny pojawił się niepokój.

– To się dzieje tak szybko. Chyba tego nie rozumiem.

– Ja też tego nie rozumiem – powiedział Robert z westchnieniem szczęścia. – Ale nie będę się sprzeciwiał. – Usiadł na ziemi i pociągnął za sobą Victorię. Potem położył się na plecach.

Victoria przykucnęła i spoglądała na niego z wahaniem. Wskazał jej miejsce obok siebie.

– Połóż się i popatrz w niebo. Jest cudowne.

Spojrzała na jego przepełnioną szczęściem twarz i położyła się na ziemi. Z jej miejsca niebo wydawało się bezkresne.

– Czyż gwiazdy nie są najbardziej zdumiewającą rzeczą, jaką może zobaczyć człowiek? – zapytał Robert.

Victoria skinęła głową i przysunęła się bliżej, nie mogła oprzeć się bijącemu od niego ciepłu.

– One wszystkie świecą dla ciebie. Jestem pewien, że Bóg usiał je na niebie, żebyś ty co wieczór mogła na nie patrzeć.

– Robert, jesteś taki romantyczny.