Выбрать главу

Pirat drogowy, który zniszczył jej przyszłość, musi za to zapłacić. I to wysoką cenę.

5. GĘSTE MGŁY

Błysk fleszy. Las mikrofonów.

Na procesie transmitowanym przez wszystkie media Yves Kramer mówił niewiele. Przyznał się przed sędzią do wszystkich przewinień. Wyjąkał przeprosiny pod adresem głównej oskarżycielki.

Skazano go na najwyższą karę. Do końca życia miał wypłacać rentę młodej mistrzyni, która stała się inwalidką. Na dodatek dostał karę więzienia w zawieszeniu za nieumyślne okaleczenie ciała. Ponadto odebrano mu na zawsze prawo jazdy na samochód, motor i skuter. Wolno mu było prowadzić jedynie rower, poza tym sędzina nie omieszkała mu doradzić, żeby ze względu na stopień roztrzepania jeździł wyłącznie po polnych drogach.

– Jeśli człowiek nie potrafi patrzeć przed siebie, powinien siedzieć w domu, inaczej stanowi zagrożenie dla innych – oświadczyła na koniec, uderzając młotkiem, żeby uciszyć publiczność.

Po procesie inżynier podszedł do młodej żeglarki, stojącej przy drzwiach do sądu, pragnąc przeprosić z głębi serca, wyjąkać wyrazy ubolewania oraz życzenia rychłego powrotu do zdrowia. Ona jednak nie dała mu skończyć zdania, kiedy zaś tylko znalazł się dostatecznie blisko, zamierzyła się i złączywszy obie dłonie dla lepszego skutku, rąbnęła go w podbródek. Ledwie upadł na wznak, zerwała się z wózka i rzuciła mu się do gardła, z pazurami i pianą na ustach.

Inżynier nawet nie próbował się bronić, tylko zamknął oczy, czekając z rezygnacją, aż wyzionie ducha. Potrzeba było aż trzech osób, żeby wyrwać go z rąk żeglarki inwalidki, która na odjezdnym napluła mu w twarz.

6. POGMATWANIE DRÓG

Oba życia zostały zniszczone.

Elisabeth Malory wiedziała, że nigdy nie będzie mogła poruszać nogami ani miednicą. Biodra bolały ją tak bardzo, że wykluczały na zawsze współżycie seksualne. Była mistrzyni poruszała się wyłącznie na wózku, przy pomocy pielęgniarki. Musiała się przeprowadzić do mieszkania na parterze. Następnie, zamknięta w sobie, zbuntowana, zaczęła pić i palić. Z powodu jej trudnego charakteru wiele pielęgniarek odeszło, ponieważ doprowadzała je do płaczu albo biła.

Kompulsywnie napychała się jedzeniem: cukierkami, masłem orzechowym, kanapkami z kremem czekoladowym, czipsami, lodami.

Ponieważ nie mogła spać, zaczęła brać środki nasenne.

Ponieważ cierpiała na bóle miednicy, zaczęła brać środki przeciwbólowe.

Ponieważ stała się nerwowa, zaczęła brać środki uspokajające.

Ponieważ była załamana, zaczęła brać środki antydepresyjne.

Pod wpływem tej kombinacji leków widziała świat niewyraźnie, jakby przez mgłę.

„Wolniej, słabiej”.

Elisabeth Malory, unieruchomiona po tylu latach działania, robiła coś, czego nie robiła nigdy dotąd: całymi godzinami leżała rozparta na poduszkach, wśród słodyczy, z błogim wyrazem twarzy i pełnymi ustami, wpatrzona w maleńkie okienko telewizora. Kiedy nie jadła, paliła papierosy i sączyła alkohole. Kiedy zaś nie piła, połykała tabletki.

Za sprawą wiadomości odkryła własny świat, przed którym uciekała dotąd po oceanach.

A obrazy, jakie ujrzała, były okrutne.

Jej świat to była wojna.

Jej świat to był fanatyzm religijny.

Jej świat to był ślepy terroryzm.

Jej świat to było nieustanne zanieczyszczanie środowiska.

Jej świat to było potworne przeludnienie.

Jej świat to były: bieda, głód, nędza.

Pośrodku tego wszystkiego zaś znajdowała się klasa nowobogackich, którzy pojawili się we wszystkich krajach na Ziemi i którzy przepływali z cynizmem ponad masą cierpienia.

A wśród nich Gabriel Mac Namarra, pionier informatyki, który stopniowo eliminował z rynku swoich konkurentów, od niedawna zaś przerzucił się na genetykę. Dzięki czemu panował nad maszynami i istotami żywymi.

Uznano go za najbogatszego człowieka na świecie. Nawet szefowie państw przyjmowali go tak, jakby był jednym z nich.

Słysząc, jak opisuje swój idealny dom przyszłości, Elisabeth Malory pomyślała, że gdyby miała nadal sprawne nogi, z pewnością poszłaby do tego całego Mac Namarry i poprosiła, żeby sfinansował jej budowę żaglowca, który przewyższałby wszystkie łodzie, na jakich pływała do tej pory.

Tej nocy śniła o sfinansowanej przez miliardera Latającej Rybie 2, która zabrałaby ją daleko od wszelkich cierpień.

Sen ten został jednak przyćmiony przez inny. Stawała się w nim jednym z tych ptaków, które mijała pewnego razu w pobliżu zatopionego tankowca: oblepioną mazutem mewą na próżno usiłującą rozwinąć skrzydła.

7. ŚWIATEŁKO W MROKU

Wyczerpanie.

Yves Kramer poprosił o roczny urlop.

Po procesie, dręczony wyrzutami sumienia, inżynier wiele razy usiłował odnaleźć Elisabeth Malory, ona jednak wyraźnie dała mu do zrozumienia, że nie życzy sobie żadnych kontaktów z człowiekiem, który zamienił jej życie w koszmar.

Mimo to nadal do niej dzwonił. Codziennie. Pozostawiał na automatycznej sekretarce wiadomość wraz z życzeniami powrotu do zdrowia.

Yves Kramer również oglądał dziennik telewizyjny. Stanowił on skuteczne odwrócenie uwagi. Cudze nieszczęścia pozwalały zapomnieć o własnych.

„Kiedy widzę się w lustrze, odczuwam lęk.

Widok innych ludzi mnie uspokaja”.

Im gorzej było gdzie indziej, tym łatwiej potrafił się pogodzić z tym, co działo się tutaj.

Będąc od zawsze zapalonym ekologiem, działał niegdyś na rzecz ocalenia ginących gatunków, przyjaznej środowisku hodowli roślin, kontroli przemysłu spożywczego i protestował przeciwko okrutnemu traktowaniu bydła przez przemysłowe fermy. Miał za sobą także okres anarchistyczny, podczas którego walczył o zlikwidowanie rządów, policji i armii.

Wszystkie te boje stanowiły jednak odległą przeszłość. Wiadomości telewizyjne zaś przypominały mu, że były one utopią.

Ster trzymali bowiem fanatycy, miernoty i kłamcy, którzy narzucali swoje prawa.

Kiedy Yves Kramer nie myślał o Elisabeth Malory, czytał projekty, które mu przysłano.

Siedząc samotnie w domu, mógł teraz nadrobić opóźnienie i zapoznać się z dziesiątkami dokumentów czekających na opinię.

Przekonał się, jaką możliwą przyszłość dla podboju kosmosu widzą jego najbardziej nawiedzeni współcześni. Nie chcąc się sugerować tym, co przeczytał, rozłożył wszystkie trzysta projektów wprost na podłodze, chodził między nimi i wyciągał ze stosów na chybił trafił.

Właśnie wtedy do pokoju wleciała ćma.

Uderzała o szyby, po czym – zwabiona światłem sufitowej lampy – z uporem zaczęła trzepotać krawędzią skrzydeł o delikatne szkło żarówki, powodując nieprzyjemny odgłos.

Yves Kramer obserwował ją przez chwilę. Wtem przypomniał sobie pewne zdanie wypowiedziane przez jego ojca: „Ćmy zawsze lecą do światła”. Po czym pobiegł do szafy, jakby widok tej ćmy przypomniał mu o czymś pilnym. Spośród trzystu dokumentów zapomniał przeczytać jednego. Sporządzonego przez Jules’a Kramera, jego ojca.

Wyjął segregator i zdmuchnął nagromadzony na nim kurz.

Ponad jego głową ćma pocierała skrzydłami o żarówkę, wydając coraz bardziej natarczywy odgłos.

Yves Kramer przyglądał się temu, co trzymał w dłoniach. Projekt, nazwany skromnie „Słonecznym Żaglowcem”, stanowił ostatnią obsesję jego ojca, zanim ten popełnił samobójstwo z powodu kobiety.

Jules Kramer również był inżynierem kosmonautą. Znalazłszy się u szczytu kariery, wpadł na pomysł, aby zaprzestać używania jako paliwa węglowodorów, a zacząć korzystać z energii świetlnej. Oczywiście w przeszłości przeprowadzano doświadczenia z taką energią, wszystkie jednak zakończyły się niepowodzeniem. Wkrótce też zaprzestano badań.