Выбрать главу

Yves odruchowo skierował wzrok ku pewnemu przedmiotowi z jego kolekcji ciekawostek naukowych. Ku radiometrowi.

Ten zadziwiający przyrząd podarował mu ojciec, aby objaśnić zasadę napędu świetlnego.

Była to duża bańka ze znajdującą się wewnątrz osią, wokół której obracały się cztery ramiona zakończone biało-czarnymi rombami. Padające na białą część rombów światło lampy wprawiało ramiona w ruch.

Gdy Yves Kramer zbliżył przedmiot do światła, radiometr zaczął się obracać z ogromną prędkością.

Inżynier wiedział, że składa się ono z fotonów i że to właśnie te cząsteczki światła, padając na romby od jasnej strony, wprawiają je w ruch, powodując obracanie się ramion wokół osi.

Biel odbija fotony. Czerń je pochłania.

Przypomniał sobie kolejne zdanie ojca:

– Ocali nas światło.

Yves, będący wówczas jeszcze chłopcem, odparł:

– Myślałem, że ocali nas miłość…

– Och nie, synu. Miłość może być złudzeniem. Miłość może doprowadzić do szaleństwa. Człowiek potrafi zabić z miłości. Często zdradza z miłości. Za to światło nigdy nie zdradza. Ono jest wszędzie. Ono oświetla. Odsłania. Ogrzewa. Światło sprawia, że rosną kwiaty i drzewa. Pobudza nasze hormony, odżywia organizm. Można żyć bez miłości, ale nie można żyć bez światła. Wyobraź sobie świat, w którym panowałyby ciemności, w którym ludzkość byłaby pogrążona w wiecznym mroku. Wyobraź to sobie, a wtedy zrozumiesz.

– Ale przecież światło to tylko światło – powiedział w zamyśleniu Yves.

– Nie. Światło to wszystko. Kiedy ogarną cię wątpliwości, zachowuj się tak jak słoneczniki: szukaj, skąd dochodzi światło, i odwracaj się ku niemu.

Rozmowa ta nabrała tym większego znaczenia, że ojciec trzy lata później popełnił samobójstwo.

Z miłości. Odwieczny, stary dylemat ojców: radzą swym dzieciom, żeby postępowały w określony sposób, po czym sami robią coś zupełnie odwrotnego.

W jego głowie rozległy się kolejne zdania Jules’a Kramera:

– Wszyscy jesteśmy gąsienicami, które muszą przejść metamorfozę, aby stać się motylami. Kiedy tylko przeobrazimy się w motyle, musimy rozpostrzeć skrzydła, aby móc odlecieć ku światłu.

Yves Kramer zgasił lampę i otworzył okno, żeby uwolnić ćmę. Spoglądał przez chwilę, jak odlatuje ku latarni ulicznej, po czym podniósł wzrok.

Minęła północ, zrobiło się zimno, niebo zaś było idealnie czyste. Naukowiec pomyślał sobie, że tam, w górze, jest wiele potężnych lamp, które potrafią wprawić w ruch radiometry.

Wieczna energia.

8. OGRZEWANIE ZA POMOCĄ ŚWIATŁA

Od horyzontu przeniknął promień.

Świt. Słońce wstało nieśmiało, nie potrącając chmur.

Była wiosna, przyroda zaś z niecierpliwością pragnęła się obudzić.

Wypiwszy duszkiem gorącą kawę na balkonie, Yves Kramer ubrał się i wziął do pracy.

Żeby zapomnieć o wypadku, postanowił rzucić się bez opamiętania w wir tworzenia nowego projektu kosmicznego związanego z energią świetlną.

Skoro ojciec nie żył, musiał odszukać jego notatki uzupełniające. Odnalazł je w zapisanych ręcznie zeszytach zgromadzonych w pudełkach po butach, które leżały na górze w szafie, za swetrami narciarskimi. Było ich wystarczająco dużo, żeby opracować projekt. W tamtej chwili żałował, że nie rozmawiał częściej z człowiekiem, który go spłodził. Jules Kramer. Mężczyzna samotny, roztargniony, marzyciel. Podobnie jak on, także prokrastynator.

Odłożył to, co powinien był zrobić, nie na następny dzień ani tydzień, tylko… na następne życie.

Obrazy ojca, jakie zachował, były to niemal wyłącznie komiczne sceny. Ojca przepraszającego matkę za to, że włożył do prania kolory razem z białymi rzeczami. Ojca przepraszającego za to, że powiedział coś przykrego teściom. Ojca przegrywającego sprawę rozwodową, bo spóźnił się do sądu (już wtedy wprowadzał innowacje w sztuce przegrywania procesów). Ojca, słynnego inżyniera w fabryce samolotów, wyrzuconego z pracy z powodu „niezdolności stawiania się o czasie na umówione spotkania”. Ojca podrywającego zbyt młode dziewczyny, które w końcu dają mu kosza.

– Ja się nie załamuję: im lepiej mi idzie, tym piękniejsze są dziewczyny, które mi odmawiają – żartował.

Jules Kramer podarował mu pociągi elektryczne, plastikowe modele samolotów, prototypy miniaturowych samochodzików na benzynę, zdalnie sterowane łodzie podwodne, szybowce, które należało złożyć samemu z balsowych listewek i ceraty.

Oczyma duszy widział, jak ojciec cieszy się z zabawek, którymi obdarowywał syna, do tego stopnia, że bawi się nimi chętniej niż on sam.

Pamiętał nawet wypełniony helem sterowiec na pilota wraz ze śmigłami i sterem. Ledwie puścili to ponaddwumetrowej długości urządzenie, wznosiło się bez końca, nie reagując na żadne sygnały, aż stało się jedynie świecącym punkcikiem wysoko na niebie.

Nazajutrz Jules opowiadał synowi z dumą, jak to naoczni świadkowie byli przekonani, że widzą latający spodek. Yves wiedział, że to był ich sterowiec, który wymknął się spod kontroli, ponieważ miał za małe obciążenie.

Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Naukowiec czuł, że jest na dobrej drodze, żeby wieść takie samo życie jak jego ojciec. Do pełni brakowało mu tylko jakiegoś cholernego romansu i samobójstwa. Po co włożył projekt fotonowy do szuflady w szafie? Znał odpowiedź, była oczywista. Z powodu dumy. Nie chciał być tylko przedłużeniem inteligencji swojego ojca. Pragnął istnieć poza przytłaczającym obrazem jego niezrozumiałego geniuszu.

Trzeba było tego nieszczęśliwego wypadku z Elisabeth Malory, żeby rozpocząć wszystko od zera. I trzeba było ćmy, by mu przypomnieć, że ma u siebie wspaniały projekt, najbardziej ambitny ze wszystkich, jakie kiedykolwiek wpadły mu w ręce.

Zdawał sobie sprawę, że nie uznał go za ważny przez czystą próżność, jakby bał się zrobić przyjemność ojcu.

Teraz wszystko było inaczej.

Siedząc sam w odciętym od świata pokoju, Yves Kramer tak długo szperał w bibliotece Agencji Kosmicznej, aż znalazł plany prototypu wahadłowca o napędzie fotonowym. Istnieje bardzo cienki żagiel z ultralekkiego materiału, mylaru, który ma taką właściwość, że można go pokryć lustrzaną farbą o bardzo wysokich zdolnościach odbijających. Grubość tego żagla wynosi jedną dziesiątą średnicy włosa.

Nagle dotarło do niego, że system nie działał dlatego, że statki z napędem słonecznym były wyposażone w zbyt małe żagle. Ciąg był za słaby. Uważał, że należy zaprojektować żagiel wielkości nie kilkunastu, lecz kilkudziesięciu metrów.

Yves Kramer zabrał się do szkicowania schematów statków i żagli słonecznych wyposażonych w mechanizmy zdolne szybko je rozwijać i nadawać im kierunek przez ciągnięcie na linach.

Trwająca wiele tygodni gorączkowa praca doprowadziła do powstania projektu „ŻS”, czyli „Żaglowca Słonecznego”. Następnie Yves Kramer przedstawił go przełożonym z Agencji Kosmicznej.

Broniąc go przed Komisją Oceny Projektów Futurologicznych, podkreślił, że – jego zdaniem – można przystąpić do budowy prototypu.

Komisja potrzebowała pół roku na odpowiedź.

Odpowiedź była negatywna.

9. ZŁOTE ŁZY

Ręka mu drżała.

Gabriel Mac Namarra wypuścił kartkę, która poszybowała na podłogę. Diagnoza była jasna i nieodwołalna. Za późno. Chociaż multimiliarder, uważany za najpotężniejszego człowieka na świecie, miał dopiero pięćdziesiąt trzy lata, wydawał się znacznie starszy.

Trzeba przyznać, że w ciągu ostatnich lat nadużywał wszystkiego: alkoholu, narkotyków, a zwłaszcza cygar. Miało to swoją cenę. Ceną tą zaś, zapisaną na kartce, która właśnie spadła na podłogę, był „rak płuc”. Przejrzał się w lustrze. Przy niskim wzroście, z jasnosiwymi włosami, wzrokiem spode łba, nieodłącznym dwudniowym zarostem, w bardzo szykownej skórzanej kurtce, modnym szerokim podkoszulku na wystającym brzuchu, w butach z czubami, z diamentowym kolczykiem w uchu, z krawatem z plecionej skóry, przypominał starego, zgryźliwego rockmana alkoholika.