Выбрать главу

Zawsze starał się modnie wyglądać.

Mrugnął do siebie porozumiewawczo i uśmiechnął się, odsłaniając ozdobiony złotem ząb. Sam zamienił się w złoto, tylko co mu z tego przyszło? W obliczu choroby złoto roztapia się niczym ołów. Uświadomił sobie, że zbudowanie największego imperium technologicznego i finansowego na świecie jest niczym, skoro człowiek zostaje zredukowany do stanu chorego, skazanego wkrótce na przykre seanse radio – i chemioterapii. Niedługo straci resztki włosów i będzie się uśmiechał smutnym uśmiechem ludzi zżeranych od środka.

Czym zawinił, żeby jego ciało poniosło aż taką karę?

Gabriel Mac Namarra pomyślał, że świat jest okrutny, właśnie wtedy bowiem, gdy człowiekowi się wydaje, że odniósł całkowity sukces, wszystko się wali. Lekarze zaproponowali, że wytną mu jedno płuco, to bardziej czarne, on jednak odparł, że woli, by jego ciało samo walczyło z chorobą i że „skoro trzeba zdechnąć, lepiej zdychać w całości”.

Ponieważ lekarze nie mieli jednoznacznej opinii na ten temat, wybuchy gniewu miliardera zaś były równie słynne jak spektakularne, nie nalegali, uznawszy, że to ostatnia walka człowieka skazanego. Wieczorem tego dnia, gdy otrzymał złą wiadomość, Gabriel Mac Namarra zjadł kolację z przyjaciółmi, po czym się upił. Następnie uprawiał seks z bardzo drogimi dziewczynami na telefon i zażył bardzo silny narkotyk, z tych, które niszczą mózg, ale zapewniają kolorowe wizje.

Nazajutrz, stwierdziwszy, że jeszcze żyje i że rzeczywistość powróciła, wybuchnął śmiechem. Chciał umrzeć, śmierć go jednak odrzuciła. Śmiech Gabriela Mac Namarry brzmiał niczym puszczony w ruch syfon, który nie może przestać działać. Parskał, rzęził, czkał, co niezmiennie kończyło się kaszlem. Kasłał coraz bardziej.

Kiedy przestał się śmiać, kasłać i ocierać łzy, zaczął oglądać wiadomości na kanale biznesowym.

Pod koniec dziennika, w ramach „anegdot ze świata przemysłu”, prezenter wspomniał o odrzuceniu projektu pewnego inżyniera oryginała, który zamierzał wypuścić nie zwykłą rakietę, ale statek kosmiczny napędzany światłem promieni gwiezdnych.

Gabriel Mac Namarra zawsze był przesądny, w portmonetce nosił talizman, na szyi zaś zwinięte w rulonik magiczne zaklęcie. Chętnie odwiedzał wróżki, media i innych astrologów. Jego zdaniem, szczęście stanowiło jeden z czynników, które każdy wielki przywódca powinien brać pod uwagę. Obserwował znaki.

Uważał, że rozwiązania przychodzą wtedy, kiedy człowiek odczuwa potrzebę, żeby je poznać.

Dziwnym trafem, być może za sprawą wiadomości, że ma wkrótce umrzeć, ten projekt statku kosmicznego napędzanego jedynie światłem gwiazd wydał mu się niczym innym, jak tylko znakiem od losu. Żywił przekonanie, że usłyszał tę informację nieprzypadkowo. Była ona przeznaczona właśnie dla niego.

W gruncie rzeczy „wysłanie statku słonecznego w kosmos” sprawiało wrażenie oryginalnego i zabawnego pomysłu. Zapisawszy zatem nazwisko inżyniera, który bronił tego niezwykłego projektu, chwycił za telefon.

10. ODPAROWYWANIE ZŁOTA

Spotkanie marzenia i władzy, czyli Yves’a Kramera i Gabriela Mac Namarry, odbyło się na górze, na ostatnim piętrze najwyższego budynku w mieście, nazwanego nie inaczej, tylko Mac Namarra Tower. Złoty wieżowiec ocierał się o chmury.

Właśnie tam, w skąpanej w blasku świateł innych domów restauracji, z której można było podziwiać panoramę miasta i która obracała się wolno wokół własnej osi, naukowiec przedstawi! swoje plany. Wyjaśnił, że napęd węglowodorowy umożliwia tylko ograniczone podróże w kosmos. Jedyna zaś niewyczerpana energia, jaką można znaleźć we wszechświecie, to światło. Jest to wprawdzie słaba energia, lecz występuje wszędzie, istnieje zatem możliwość długich podróży bez konieczności zabierania ze sobą rezerw paliwa. Bogaty przemysłowiec zapytał, po co budować statek kosmiczny, który może długo latać.

– Żeby wydostać się z Układu Słonecznego.

Gabriel Mac Namarra okazał zdziwienie, po chwili zaś poczuł łaskotanie od śmiechu. Natychmiast też uruchomił swój gardłowo-ustny mechanizm, wywołując efekt dźwiękowy ku ogromnemu zdziwieniu swojego rozmówcy, który nigdy dotąd nie słyszał równie zjawiskowego wybuchu wesołości. Miał wrażenie, że słyszy wprawioną w ruch i wirującą coraz szybciej turbinę elektryczną.

Przemysłowiec śmiał się długo, odkaszlnąwszy zaś, opanował się wreszcie i zachęcił naukowca, żeby wyłożył swój pomysł do końca.

Yves Kramer przedstawił mu swój projekt „ŻS” – „Żaglowca Słonecznego”.

Planował budowę olbrzymiego statku napędzanego przez jeszcze większy żagiel, żeby dotrzeć do najbliższej gwiazdy położonej poza Układem Słonecznym. Miał nadzieję, że znajdzie tam planetę, na której będzie można zamieszkać.

Tym razem Mac Namarra już się nie roześmiał. Poprzestał tylko na pytaniu:

– Inną planetę, na której będzie można zamieszkać, krążącą wokół najbliższej gwiazdy?… Hm… Jak daleko jest ta najbliższa gwiazda?

Yves Kramer znał te liczby na pamięć. – Najbliższa gwiazda wraz z planetami, na których prawdopodobnie będzie można zamieszkać, jest… jakieś dwa lata świetlne stąd.

– Co daje w kilometrach? Proszę mi wybaczyć, ale ja rozumiem tylko w kilometrach.

– Jeden rok świetlny… hm… Światło porusza się z prędkością trzystu tysięcy kilometrów na sekundę, a więc jeśli pomnożyć to przez minuty, godziny i dni, żeby otrzymać rok, to nam daje… hm… – Wyjął kalkulator. – Otrzymamy dziewięć tysięcy czterysta sześćdziesiąt miliardów kilometrów.

– Jaką odległość całkowitą trzeba pokonać, żeby dotrzeć do tego pańskiego drugiego układu słonecznego? – zapytał nieco zniecierpliwiony przemysłowiec.

– A więc mnożymy przez dwa, żeby uzyskać odległość od najbliższej gwiazdy, co daje, powiedzmy, na oko dwadzieścia tysięcy miliardów kilometrów.

Przemysłowiec okazał lekkie rozdrażnienie.

– Tylko tyle. Proszę pamiętać, że to nie moja działka, nie bardzo się więc orientuję. Z jaką prędkością może latać to pańskie cudo, ten słoneczny superstatek?

– Na Ziemi odpowiadałoby to średnio dwóm milionom kilometrów na godzinę.

Przemysłowiec uniósł z niedowierzaniem brew.

– To niesamowite. Jest pan pewien, że statek kosmiczny może osiągnąć aż tak zawrotną prędkość?

– Oczywiście. Przede wszystkim, kiedy ciało zostaje wyrzucone w kosmos, nie zwalnia, ale leci z prędkością, jaką daje mu początkowy impuls. Hamowanie nie występuje, bo nie ma tarcia o powietrze ani grawitacji. Toczące się po Ziemi kule spowalnia powietrze i siła ciężkości. Ale kula w kosmicznej próżni toczy się z taką samą prędkością, dopóki się jej nie zatrzyma.

– Hm… To pewnie dlatego asteroidy tak szybko mkną przez wszechświat, chociaż nie mają silników?

Yves Kramer był mile zaskoczony tą uwagą, która świadczyła o tym, że jego rozmówca interesuje się tematem. Zaczął więc z zapałem mówić dalej:

– Właśnie. Ale energia fotonowa w kosmosie na dodatek się kumuluje. To tak, jakby cała energia zebrana przez fotony gromadziła się, sumowała i nie robiła nic innego, tylko pchała statek coraz szybciej i szybciej. I rzeczywiście nasz pojazd będzie bez przerwy przyspieszał.