Pewnego dnia, może z powodu światła, które przypomni to czyste i zimne, gasnące już popołudnie, powie się, Pamiętasz, najpierw cisza w samochodzie, trudne słowa, spojrzenie napięte i wyczekujące, protesty i naleganie, Proszę wysadzić mnie w Baixy, dalej pojadę tramwajem, Co też pan, zawiozę pana do domu, nic mnie to nie kosztuje, Ale zbacza pani z drogi, Ja nie, samochód, Nie jest łatwo dojechać do miejsca, w którym mieszkam, Tuż przy zamku, Wie pani, gdzie mieszkam, Na ulicy Cudu Świętego Antoniego, widziałam w pana teczce, po chwili jeszcze wątpliwe odprężenie, ciało i dusza na wpół rozluźnione, ale słowa jeszcze ostrożne, aż do chwili, kiedy Maria Sara powiedziała, I pomyśleć, że znajdujemy się w miejscu, gdzie było miasto Maurów, a Raimundo Silva udał, że nie zrozumiał intencji, Tak, to tutaj, i chciał zmienić temat, lecz ona, Czasem wyobrażam sobie, jak to wyglądało, ludzie, domy, życie, a on milczy, teraz uporczywie milczy, czując, że nienawidzi jej, jak się nienawidzi najeźdźcy, do tego stopnia, że powiedział, Wysiądę tutaj, jestem blisko, ale ona nie zatrzymała samochodu ani nie odpowiedziała, resztę drogi odbyli w milczeniu. Kiedy samochód zatrzymał się u drzwi, Raimundo Silva, choć nie miał pewności, czy tego wymaga dobre wychowanie, pomyślał, że powinien zaprosić ją, by weszła, i natychmiast tego pożałował, To niedelikatne, przemknęło mu przez myśl, poza tym nie powinienem zapominać, że jestem jej podwładnym, ale w tej chwili ona powiedziała, Może kiedy indziej, dzisiaj już jest późno. Na temat tego historycznego zdania szeroko się będzie jeszcze dyskutować, bo Raimundo Silva przysiągłby, że wypowiedziano wtedy inne słowa, i nie mniej historyczne, Jeszcze nie nadszedł czas.
W ostatnich dniach almuadem sypiał twardo, z pewnością musiał go obudzić, jeśli w ogóle pozwolił mu zasnąć, zgiełk miasta żyjącego w stanie pogotowia, z uzbrojonymi ludźmi wspinającymi się na wieże i blanki, podczas gdy zgromadzony na ulicach i rynkach lud nie milknie, pyta, czy już nadciągają Frankowie i Galisyjczycy. Drżą o swoje życie i dobra, to oczywiste, ale najbardziej strapieni są ci, którzy musieli porzucić swoje domy po tamtej stronie murów, na razie bronione przez żołnierzy, ale niechybnie właśnie tam rozpoczną się pierwsze potyczki, jeśli taka będzie wola Allacha, niech będzie pochwalony, a nawet jeśli zwycięży Lizbona, z dostatniego i kwitnącego przedmieścia pozostaną tylko ruiny. Z wysokości almadeny głównego meczetu jak co dzień almuadem wydał swój dojmujący krzyk, wiedząc, że nikogo już nie obudzi, co najwyżej będą spać niewinne dzieci, i inaczej niż zwykle, kiedy w powietrzu jeszcze rozbrzmiewa ostatnie echo wezwania do modlitwy, natychmiast jego uszu dobiega szmer modlącego się miasta, rzeczywiście nie musiał budzić się ze snu ten, kto ledwie zmrużył oczy. Jest przepiękny lipcowy poranek, wieje lekka i delikatna bryza, a jeśli doświadczenie nie wprowadza nas w błąd, będzie dziś gorący dzień. Po modlitwie almuadem przygotowuje się do zejścia, gdy nagle z dołu podnosi się zgiełk tak bezładny i straszliwy, że almuadem w jednej chwili myśli, że wieża wali się w gruzy, w drugiej, że przeklęci chrześcijanie przypuszczają szturm na mury, żeby na koniec zrozumieć, że to okrzyki radości wybuchają ze wszystkich stron i tworzą nad miastem jakby aureolę, teraz może powiedzieć, iż poznał światło, jeśli powoduje ono w oczach tego, który widzi, efekt, jaki powstał w jego uszach na skutek tych euforycznych dźwięków. Jaki jest jednak ich powód? Może Allach poruszony płomiennymi modlitwami ludu wysłał swe anioły śmierci, Munkara i Nakira, żeby zniszczyli chrześcijan, może zrzucił na flotę krzyżowców niemożliwy do ugaszenia niebieski ogień, może ziemski król Ewory powiadomiony o niebezpieczeństwie grożącym jego braciom w Lizbonie wysłał umyślnego z wiadomością, Wytrzymajcie przeklętych, bo moje alentejańskie wojska już są w drodze, mówi tak, bo wojsko przychodzi zza Tagu