Выбрать главу

Nie miał pojęcia, co robić, nie miał pojęcia, co się właściwie stało, dlaczego kompani zostawili go samego, dlaczego, skoro został sam, gobliny go nie porwały, nie wiedział nawet, dlaczego głowa tak strasznie go boli. A naprawdę przeleżał czas dość długi bez poruszenia w bardzo ciemnym kącie i wszyscy go stracili na razie z oczu i z pamięci.

Po pewnej chwili wymacał w kieszeni fajkę. Była cała, a to już stanowiło jakąś pociechę. Poszukał woreczka: została w nim resztka tytoniu — a to była jeszcze lepsza pociecha. Zaczął więc szukać po kieszeniach zapałek, ale nie znalazł ani jednej więc wszystkie nadzieje runęły znowu. Później, gdy zastanowił się nad tym przytomniej, zrozumiał, że miał szczęście. Kto wie, kogo i co wywabiłby z ciemnych czeluści tego okropnego podziemia błysk zapałki i zapach tytoniu? W pierwszym momencie Bilbo załamał się zupełnie. Lecz przetrząsając kieszenie i obmacując się pilnie w poszukiwaniu zapałek, natrafił ręką na swój mieczyk — ów scyzoryk odebrany trollom, o którym jakoś dotychczas nie pomyślał. Gobliny nie zauważyły tej broni u więźnia, bo nosił ją wsuniętą za spodnie.

Teraz dobył mieczyka z pochwy. Ostrze zabłysło mu przed oczyma nikłym światełkiem. „A więc to także robota elfów — stwierdził w duchu Bilbo — a goblinów nie ma zbyt blisko, chociaż wolałbym, żeby były jeszcze dalej". Bądź co bądź mieczyk dodał mu nieco otuchy. Niemały to zaszczyt nosić u boku ostrze wykute w Gondolinie na wojnę z goblinami, opiewaną w tylu pieśniach. A przy tym Bil–bo już wiedział, jakie wrażenie robi taka broń na goblinach, gdy im błyśnie znienacka nad głowami.

„Wracać? — myślał. — To na nic! Skręcić w bok? Niemożliwe! Iść naprzód! Jedyna rada! A więc naprzód, marsz!" Wstał i podreptał naprzód, w jednej ręce wznosząc przed sobą lśniący mieczyk, a drugą trzymając się ściany. Serce mu pukało i pikało głośno w piersi.

Bilbo rzeczywiście był, jak się to mówi, przyparty do muru. Pamiętajcie, jednak, że dla Bilba to położenie nie było tak okropne, jakby się wydawało mnie albo tobie na jego miejscu. Hobbici różnią się bardzo od zwykłych ludzi, a chociaż ich norki są ładne, wesołe, czyste i przewietrzane należycie, niepodobne do lochów goblinów, hobbici są bądź co bądź bardziej przyzwyczajeni do podziemi i nie tracą tak łatwo orientacji w podziemnych korytarzach — pod warunkiem, oczywiście, że przestanie im się kręcić w rozbitej głowie. Hobbici mają też ruchy nadzwyczaj zwinne, umieją się kryć doskonale, wracają bardzo szybko do siebie po upadkach i rozbiciu, posiadają w dodatku ogromny zasób wiedzy i mądrych przysłów, o których większość ludzi nigdy nie słyszała albo od dawna zapomniała.

Mimo wszystko nie chciałbym być w skórze pana Bagginsa w owej chwili. Tunel ciągnął się bez końca. Bilbo widział tylko tyle, że posuwa się wciąż dość stromo w dół i że trzyma się na ogół stale jednego kierunku, chociaż droga tu i ówdzie wiła się albo zakręcała. Od czasu do czasu od głównego tunelu odbiegały węższe chodniki. Bilbo dostrzegał je przy lśnieniu mieczyka lub wyczuwał ręką na ścianie. Nie zwracał jednak na nie uwagi, mijał je tylko szybko, bojąc się goblinów i różnych przeczuwanych jedynie stworów, które mogłyby wychynąć z ciemnych czeluści. Szedł wciąż naprzód i wciąż w dół, ale w dalszym ciągu nic nie słyszał prócz łopotu nietoperza przelatującego mu niekiedy koło ucha; z początku wzdry–gał się na te spotkanie, ale potem zdarzały się tak często, że się z nimi oswoił.

Nie wiem, jak długo wędrował w ten sposób; marsz mu obrzydł do cna, ale zatrzymać się nie śmiał i szedł, szedł przed siebie, aż wreszcie ogarnęło go zmęczenie gorsze od najgorszego zmęczenia. Zdawało mu się, że będzie musiał iść tak do jutra i do pojutrza, i do popojutrza nawet.

Nagle zupełnie niespodziewanie chlupnął nogą w wodę. Uff! Zimna była jak lód. To go wreszcie zatrzymało w miejscu. Nie wiedział, czy napotkał po prostu kałużę na dnie chodnika, czy znalazł się na brzegu podziemnego strumienia przecinającego drogę, czy też stanął nad głębokim, czarnym, podziemnym jeziorem. Mieczyk ledwie że lśnił. Bilbo stał i nadsłuchiwał, ale chociaż dobrze wytężał uszy, nie słyszał nic prócz kap, kap — kapania kropel z niewidocznego stropu do wody na dnie.

„A więc kałuża albo jezioro, nie rzeka podziemna" — pomyślał. Nie ważył się jednak zapuścić w bród po ciemku. Pływać nie umiał, a przy tym pamiętał także o szkaradnych, oślizłych stworach z wielkimi, wyłupiastymi oczami, rojących się w takich wodach. Bo we wnętrzu gór, w stawach i jeziorach, żyją przedziwne istoty: ryby, których przodkowie nie wiedzieć przed ilu wiekami tu zapłynęli, by nigdy się już nie wydostać; od natężania wzroku w ciemnościach oczy im rosły i rosły, aż urosły ogromne. Są też stworzenia bardziej jeszcz obrzydłe od śliskich ryb. Nawet w tunelach i lochach, które gobliny same dla siebie pobudowały, żyją bez wiedzy gospodarzy różne stwory, co się tu z zewnątrz zakradły i przyczaiły w ciemnościach. Niektóre zaś z tych lochów pochodzą z wcześniejszej jeszcze epoki, gobliny je później tylko poszerzyły i połączyły chodnikami, ale pierwotni właściciele zostali w tajemnych zakamarkach, czyhając i węsząc po kątach.

W głębi podziemi nad czarną wodą mieszkał stary Golum. Nie wiem, skąd się tutaj wziął ani też kim czy może czym był naprawdę. Nazywał się Gollum i był cały czarny jak noc, z wyjątkiem oczu, wielkich, okrągłych i wypełzłych. Miał łódź i pływał nią bezszelestnie po jeziorze — bo to było jezioro, rozległe i głębokie, i lodowato zimne. Wiosłował wielkimi stopami, zwieszając je po obu stronach łodzi, ale woda nigdy przy tym nawet nie plusnęła. Taką sztukę znał Gollum. Bladymi, wielkimi jak latarnie oczyma wypatrywał ślepych ryb i wyławiał je błyskawicznym ruchem długich palców. Mięso także lubił. Gobliny, jeśli udało mu się którego schwycić, bardzo mu smakowały, ale musiał uważać, by nie dowiedziały się o jego istnieniu. Mógł więc tylko czasem, zaszedłszy od tyłu, zdusić śmiałka, który samotnie zapuścił się nad jezioro, gdy Gollum polował przy brzegu. Ale gobliny rzadko tu się pokazywały wyczuwając, że jakaś szkarada czai się w dole, u korzeni góry. Natrafiły na jezioro przy budowie tunelu, dawno, dawno temu, musiały więc zaniechac wybijania dalszej drogi w tym kierunku; tu się zatem kończył chodnik i nie było po co tędy chodzić, chyba że Wielki Goblin tak rozkazał. Czasem zachciewało mu się ryby z jeziora, ale najczęściej wysłannik nie wracał już z wyprawy, a władca musiał obejść się smakiem.

Gollum urządził sobie mieszkanie na oślizłej skalistej wysepce pośrodku jeziora. Stąd właśnie obserwował z dala hobbita swymi bladymi ślepiami niby przez lunetę. Bilbo go nie widział, Gollum jednak przyglądał mu się ze zdziwieniem, bo od razu poznał, że to nie goblin. Wsiadł więc do łodzi i odbił od wysepki, żeglując w stronę, gdzie na brzegu Bilbo siedział całkiem już zbity z pantałyku, u kresu drogi i pomysłów. Niespodzianie zbliżył się do niego Gollum i zagadał świszczącym szeptem: