I z ciemności łakomie zerkał na Bilba.
— Trzeba się possspieszyć, possspieszyć — syknął Gollum gramoląc się już z łódki na brzeg, by dobrać się do hobbita. Ale w momencie kiedy zanurzył swoją pajęczą łapę w wodzie, jakaś spłoszona ryba podskoczyła i upadła hobbitowi na nogę.
— Fe! — zawołał Bilbo. — Jakie to zimne, jakie mokre! — I nagle zgadł: — Ryba! Ryba! — wykrzyknął.
Gollum był zły, że się tak zawiódł w ostatniej chwili, ale Bilbo zadał nową zagadkę, jak mógł najszybciej, więc stwór co prędzej usiadł znów w łódce, żeby namyślić się spokojnie.
Ta zagadka nie była stosowna w danych okolicznościach, ale Bilbo bardzo się spieszył. W innym momencie może by się Gollum biedził nad rozwiązaniem, ale w tej chwili, skoro tylko co była mowa o rybie, nietrudno było odgadnąć, że beznogi to właśnie ryba — a wtedy wszystko już stało się jasne. Ryba na małym stoliku, człowiek na trójnogim stołku, a kot dostanie ości — takie jest rozwiązanie i Gollum wkrótce na nie wpadł. Postanowił teraz zadać hobbitowi najtrudniejszą i przerażającą zagadkę. Powiedział tak:
Nieszczęsny Bilbo siedział w ciemnościach i próbował od tej zagadki dopasować imiona wszystkich olbrzymów i smoków, o jakich słyszał w legendach, ale żaden z nich nie dokonał tylu strasznych rzeczy naraz. Hobbit czuł, że tu chodzi o jakąś inną zupełnie odpowiedź i że powinien ją znać, ale nie mógł jej w pamięci znaleźć. Ogarnął go strach, a strach bardzo przeszkadza w myśleniu. Gollum znów zaczął gramolić się z łodzi. Już zlazł do wody i brodząc szedł ku brzegowi. Bilbo widział coraz bliżej jego blade oczy. Język skołowaciał mu w ustach, chciał krzyknąć: „Zostaw mi jeszcze trochę czasu! Trochę czasu!" — ale z gardła wydobył mu się tylko pisk:
— Czas! Czas!
Ocalił go po prostu szczęśliwy przypadek. Bo to właśnie było rozwiązanie zagadki.
Gollum po raz drugi przeżył przykry zawód, był już teraz zły, a także znużony grą. Wysiłek umysłowy pobudził w nim apetyt. Tym razem nie wrócił do łodzi. Siadł w ciemnościach obok Bilba. Hobbit, zdenerwowany tym bliskim sąsiedztwem, nie mógł zebrać myśli.
— Niech on ci zada jeszcze jedno pytanie, mój ssskarbie, proszę, proszę, tylko jedno jeszcze — rzekł Gollum.
Ale Bilbo nic nie mógł wymyślić, czując tuż obok siebie tę mokrą, zimną poczwarę, która go dotykała i potrącała. Na próżno hobbit drapał się i szczypał, nic nie przychodziło mu do głowy.
— Proszę, proszę — nalegał Gollum.
Bilbo znów uszczypnął się, dał sam sobie klapsa, ścisnął w garści rękojeść mieczyka, a nawet drugą rękę wetknął do kieszeni. Natrafił tam na pierścień, który przedtem podniósł w tunelu, lecz o którym zdążył zapomnieć.
— Co ja mam w kieszeni? — powiedział głośno. Mówił do siebie, ale Gollum wziął pytanie za nową zagadkę i okropnie się zaniepokoił.
— To nieprzepissssowo, nieprzepissssowo — syknął. — Nieprzepissssowo, żeby on pytał mojego ssskarba, co ma w ssswojej wssstrętnej kieszeni.
Bilbo zorientował się w nieporozumieniu, ale nie znajdując lepszej zagadki, postanowił uprzeć się przy swoim pytaniu.
— Co mam w kieszeni? — powtórzył jeszcze głośniej.
— Sss — syknął Gollum. — On musi zgodzić się, żeby mój ssskarb zgadywał do trzech razy, do trzech razy sztuka.
— No dobrze. Masz prawo do trzech prób. Zaczynaj! — rzekł Bilbo.
— Rękę! — powiedział Gollum.
— Źle — odparł Bilbo, który na szczęście już wyjął rękę z kieszeni. — Próbuj drugi raz.
— Sss… — syczał Gollum, coraz bardziej zdenerwowany. Pomyślał o rzeczach, które sam nosił w kieszeniach: rybie ości, zęby goblinów, mokre muszle, strzępek błony nietoperza, morski kamień do ostrzenia pazurów i temu podobne paskudztwa. Potem starał się przypomnieć sobie, co w kieszeniach nosili inni.
— Nóż — powiedział wreszcie.
— Źle — odparł Bilbo, który zgubił nóż dość już dawno temu. — Próbuj po raz trzeci i ostatni.
Gollum był teraz w znacznie gorszym kłopocie niż poprzednio, gdy Bilbo zadał mu zagadkę o jajku. Syczał, prychał, kiwał się to naprzód, to wstecz, plaskał stopami o kamienną podłogę, kręcił się i wił — ale nie śmiał zaryzykować ostatniej szansy.
— Mówże — powiedział Bilbo — czekam! — Udawał zuchwalstwo i dobry humor, nie był jednak wcale pewien, jak się ta gra skończy, niezależnie od tego, czy Gollum zgadnie, czy nie. — Czas dozwolony mija!
— Sznurek albo nic — zaskrzeczał Gollum, trochę nieuczciwie, bo w jednej odpowiedzi zmieścił dwie do wyboru.
— Ani jedno, ani drugie — zawołał Bilbo oddychając z ulgą; zerwał się natychmiast i stanął oparty plecami o najbliższą ścianę, dobywając mieczyka z pochwy. Wiedział oczywiście, że gra w zagadki uświęcona jest starożytną tradycją i że nawet najbardziej przewrotne stwory nie ważą się w niej oszukiwać. Czuł jednak, że tej oślizłej poczwarze nie można ufać, by zechciała z dobrej woli dotrzymać słowa. Gollum mógł wymigać się pod pierwszym lepszym pozorem. Bądź co bądź ostatnie pytanie nie było prawdziwą zagadką, zgodnie z prastarymi regułami gry.
W każdym razie Gollum nie zaatakował hobbita natychmiast. Widział mieczyk w jego ręku. Siedział spokojnie, drżąc tylko i szepcząc coś pod nosem. W końcu Bilbo stracił cierpliwość.
— No i co? — spytał. — Jak będzie z twoją obietnicą? Chcę stąd wyjść. Musisz mi pokazać drogę.
— Czyś ty, mój ssskarbie, obiecał to naprawdę? Czyś obiecał pokazać wss–strętnemu małemu Bagginsssowi wyjście? Ale co on tam ma w kieszeni? Nie ma sznurka i nie ma nic. Nie, nie, glum, glum!
— Mniejsza z tym — rzekł Bilbo. — Słowo to słowo.
— On się złości, on się niecierpliwi — zasyczał Gollum — ale on musi poczekać, musi. Mój ssskarb nie może wybrać się do tunelu tak szybko. Mój ssskarb musi przedtem wziąć coś z domu, coś, co nam dopomoże.
— Dobrze, ale pośpiesz się — rzekł Bilbo zadowolony, że Gollum chce się oddalić. Przypuszczał, że to tylko wymówka i że poczwara więcej nie wróci. Bo o czym on mówił? Jaki pożyteczny przedmiot mógł trzymać na ciemnym jeziorze? Bilbo jednak mylił się w tych przypuszczeniach, Gollum naprawdę zamierzał wrócić. Był teraz zły i głodny. A że był też nędzną, złą poczwarą, uknuł pewien plan.
W pobliżu leżała wysepka, o której Bilbo nic nie wiedział, i tam, w swojej kryjówce, Gollum zgromadził garść obrzydliwych rupieci, lecz między nimi jedną, jedyną piękną, bardzo piękną, bardzo cudowną rzecz: pierścień, złoty, bezcenny pierścień.
— Mój urodzinowy dar — szeptał sam do siebie, jak często robił w ciągu samotnych, dłużących się bez końca dni w ciemnościach. — Tego właśnie potrzebuje teraz mój ssskarb, właśnie tego!
Był mu potrzebny pierścień, który posiadał czarodziejską moc: kto go wsunął na palec, ten stawał się niewidzialny; można go był dostrzec tylko w pełnym słońcu, a i wtedy nie widziało się jego samego, lecz jedynie cień, zresztą drżący i nikły.
— Urodzinowy dar, bo przecież dostałeś go na urodziny, mój ssskarbie! — Tak zawsze mówił sobie.