Выбрать главу

Serce ścisnęło mu się z przerażenia i rozpaczy, jakby w nim powtórzył się echem lament Golluma. Zapominając nawet o mieczu, Bilbo wsunął ręce w kieszenie. A tam, w lewej kieszeni, spoczywał pierścień i teraz sam wsunął się hob–bitowi na palec. Gobliny zatrzymały się w pół skoku jak wryte. Nie było przed nimi ani śladu po hobbicie! Zniknął! Wrzasnęły znowu raz i drugi, lecz już nie tak tryumfalnie jak przedtem.

— Gdzie on się podział?! — krzyknął któryś.

— Cofnął się pewnie w korytarz! — zawołało kilku.

— Tędy! — wrzeszczeli jedni.

— Tamtędy! — wrzeszczeli drudzy.

— Uważać na wrota! — ryczał kapitan straży.

Rozlegały się gwizdy, zbroje dzwoniły, miecze szczękały, gobliny klnąc i złorzecząc biegały to tu, to tam, wpadały na siebie wzajem, coraz bardziej rozwścieczone. Powstał okropny zgiełk, krzątanina i zamęt.

Bilbo mimo przerażenia zachował tyle przytomności umysłu, by zrozumieć, co się stało, i wśliznął się za olbrzymią beczkę, w której strażnicy trzymali piwo; dzięki temu usunął się goblinom z drogi, tak że nie mogły go potrącić, stratować czy też schwycić po omacku.

„Muszę dostać się do wrót, muszę dostać się do wrót" — powtarzał sobie wciąż w duchu, lecz minęła długa chwila, zanim się odważył na jakąkolwiek próbę. Była to jak gdyby straszliwa gra w ciuciubabkę. Pośród rojących się i biegających na wszystkie strony goblinów biedny mały hobbit kluczył to w prawo, to w lewo; raz któryś ze strażników przewrócił nieboraka, nie zdając sobie sprawy, z czym się zderzył; w końcu Bilbo na czworakach przebiegł między nogami kapitana, wtedy dopiero wyprostował się i pomknął jak strzała do wrót.

Były jeszcze nie zaryglowane, ale jeden z goblinów przymknął je tak, że została ledwie ciasna szpara. Bilbo mocował się chwilę z drzwiami, nie mógł ich jednak poruszyć z miejsca. Wówczas spróbował przecisnąć się przez szparę. Wciskał się, wciskał, aż utknął! Położenie było okropne. Guziki kurtki zaklinowały się między drzwiami a futryną. Bilbo już widział otwarty świat: kilka stopni skalnych prowadziło w dół, do wąskiej doliny między dwiema wysokimi ścianami gór. Słońce wyjrzało zza chmury i świeciło jasno po drugiej stronie tych drzwi, ale Bilbo nie mógł się z nich wydostać.

Nagle któryś z goblinów we wnętrzu pieczary krzyknął:

— Widzę jakiś cień pod drzwiami! Ktoś za nimi stoi!

Hobbitowi serce podeszło do gardła. Szarpnął się rozpaczliwie. Guziki prysnę–ły na wszystkie strony. Był za drzwiami. Kurtkę i kamizelkę miał w strzępach, ale zwinnie jak kozica sadził po stopniach w dół. Tymczasem osłupiałe ze zdumienia gobliny wciąż jeszcze zbierały w progu jego piękne, mosiężne guziki.

Oczywiście po chwili puściły się za nim w pogoń, hukając i nawołujac pośród drzew jak na łowach. Ale gobliny nie cierpią słońca. W jego blasku dostają zawrotów głowy, a nogi im się plączą. Nie mogły odnaleźć Bilba, który wciąż z pierścieniem na palcu, przemykał w cieniu drzew szybko i bezszelestnie, unikając jak mógł słońca; toteż po krótkim czasie gobliny, mrucząc gniewnie i klnąc siarczyście, zawróciły do drzwi, których strzegły. Bilbo uciekł.

Z patelni W ogień

Bilbo umknął wprawdzie goblinom, ale nie miał pojęcia, gdzie jest. Stracił kaptur, płaszcz, prowianty, kuca, guziki i kompanię. Szedł naprzód, naprzód, póki słońce nie zaczęło chylić się ku zachodowi — za góry. Cień gór padał teraz w poprzek ścieżki hobbita. Bilbo obejrzał się wstecz, potem znów spojrzał przed siebie, lecz tu zobaczył tylko grzbiety i stoki wzgórz opadające na równiny i niziny, które niekiedy przebłyskiwały między drzewami.

— Wielkie nieba! — krzyknął. — Zdaje się, że wyszedłem po drugiej stronie Gór Mglistych, prosto na Skraj Ziemi za Górami. Gdzież, ach gdzież podział się Gandalf? Gdzie mogą być krasnoludy? Mam nadzieję, że nie zostały tam, w niewoli u goblinów!

Znów wędrował naprzód, wyszedł z wysoko położonej dolinki przez zamykający ją grzbiet i skłonem zbiegł w dół. Lecz w jego głowie obudziła się pewna myśl, która nękała go bezustannie: czy nie powinien by teraz, skoro ma czarodziejski pierścień, wrócić do tamtych okropnych, okropnych lochów i poszukać przyjaciół? Doszedł wreszcie do wniosku, że to jest jego obowiązkiem i postanowił — chociaż bardzo zrozpaczony — zawrócić; lecz w tej samej chwili usłyszał jakieś głosy.

Przystanął nadstawiając uszy. Głosy nie przypominały skrzeczenia goblinów, zaczął się więc skradać bliżej, bardzo ostrożnie. Znajdował się na kamiennej ścieżce zygzakiem biegnącej w dół; po lewej ręce miał skalną ścianę, a po prawej stok górski; tuż poniżej ścieżki, w rozpadlinach rosły gęsto niskie drzewa i krzaki. Właśnie w jednej z tych kotlinek pośród zarośli toczyła się żywa rozmowa.

Bilbo podpełznął jeszcze bliżej i niespodzianie ujrzał sterczącą między głazami głowę w czerwonym kapturze: to Balin pełnił wartę. Hobbit miał ochotę klasnąć w ręce i krzyknąć z radości, lecz nie zrobił tego. Nie zdjął dotychczas z palca pierścienia z obawy przed jakimś nieoczekiwanym i niepożądanym spotkaniem, teraz więc stwierdził, że Balin, patrząc wprost na niego, wcale go nie widzi.

„Sprawię im niespodziankę" — pomyślał czołgając się pośród krzewów, brzegiem kotlinki. Gandalf o coś się spierał z krasnoludami. Omawiali wszystko, co im się przytrafiło w lochach, a także zastanawiali się i naradzali, co teraz należy zrobić. Krasnoludy szemrały, gdy Gandalf tłumaczył, że nie wolno im wędrować dalej, zostawiając pana Bagginsa w łapach goblinów, nie usiłując nawet sprawdzić, czy hobbit żyje, czy zginął, i nie podejmując jakiejś próby ratunku.

— Bądź co bądź, to mój przyjaciel — mówił czarodziej — i dość poczciwy malec. Czuję się za niego odpowiedzialny. Nie mogę odżałować, żeście go zgubili.

Krasnoludy bardzo chciały wiedzieć, po co w ogóle tego hobbita wzięto na wyprawę, dlaczego nie trzymał się kompanii i nie wyszedł z tunelu razem z nimi, wreszcie czemu Gandalf nie wybrał kogoś rozsądniejszego.

— Więcej z nim mieliśmy kłopotu niż pożytku — powiedział któryś. — Jeślibyśmy teraz mieli wracać do tych obrzydliwych lochów po niego, to niech go kaczki zdepcą.

Gandalf odparł z gniewem:

— Ja go wam przyprowadziłem, a ja nie ofiarowuję bezużytecznych darów. Albo pomożecie mi go odszukać, albo idę bez was, radźcie sobie sami w tych tarapatach. Jeżeli odnajdziemy hobbita, przekonacie się, że mi jeszcze za to podziękujecie, nim skończy się nasza przygoda. Ale jakże ty mogłeś, Dori, zgubić Bil–ba?

— Ty byś go też zgubił — rzekł Dori — gdyby w ciemnościach znienacka goblin schwycił cię za łydkę, pdociął ci nogi i zwalił na plecy.

— Czemuś go przynajmniej potem nie podniósł i nie zabrał z sobą?

— Wielkie nieba! Jak możesz pytać o takie rzeczy? Przecież gobliny biły i gryzły w mroku, wszyscy się przewracali jeden przez drugiego, grzmocili nawzajem po ciemku! Tyś mi o mały włos głowy nie obciął swoim Glamdringiem, a Thorin wywijał Orkristem na wszystkie strony. Nagle oślepiłeś nas po swojemu jakimiś fajerwerkami i zobaczyliśmy, że gobliny cofają się wyjąc wniebogłosy. Krzyknąłeś: „Za mną", to znaczy że każdy miał iść za tobą. Myśleliśmy, że wszyscy idą. Nie było czasu, żeby się przeliczyć, dobrze o tym wiesz, póki nie wypadliśmy, przebijając się przez straże, za dolne wrota i potem na łeb, na szyję, aż do tego miejsca. No i siedzimy tutaj, a włamywacza — niech go licho! — nie ma.

— A właśnie że jest! — zawołał Bilbo stając między nimi i zsuwając pierścień z palca.