Выбрать главу

Ależ skoczyli wszyscy na równe nogi! Krzyk się podniósł radosny i zdumiony. Gandalf dziwił się nie mniej od innych, ale cieszył się chyba jeszcze bardziej niż reszta kompanii. Wezwał Balina i powiedział mu, co myśli o wartowniku, który pozwala komukolwiek wleźć tak do obozu bez ostrzeżenia. Nie da się zaprzeczyć, że tego dnia hobbit znacznie poprawił sobie reputację u krasnoludów. Jeśli który z nich, mimo zapewnień Gandalfa, nie dowierzał, że Bilbo jest naprawdę pierwszorzędnym włamywaczem, teraz wyzbył się co do tego wszelkich wątpliwości. Najdłużej nie mógł otrząsnąć się z osłupienia Balin, wszyscy jednak przyznawali, że hobbit dokonał niezwykłej sztuki.

Bilbo, zadowolony z pochwał, śmiał się w duchu, nie mówiąc ani słowa o pierścieniu; a gdy dopytywali się natarczywie, jakim sposobem tak ich podszedł znienacka, rzekł:

— No, wiecie, po prostu podpełznąłem bardzo ostrożnie i cichutko.

— Nigdy w życiu nie zdarzyło mi się, żeby mysz bodaj przemknęła się przed moim nosem nie dostrzeżona — powiedział Balin. — Zdejmuję przed tobą kaptur! — I zdjął kaptur naprawdę. — Balin do usług!

— Baggins, twój sługa! — rzekł Bilbo.

Nalegali, żeby im Bilbo opowiedział o przygodach, jakie go spotkały po rozstaniu się z nimi, siadł więc pośrodku i opowiedział wszystko — z wyjątkiem tego, że znalazł pierścień. („Na razie lepiej nie mówić" — pomyślał.) Szczególnie zainteresowała ich gra w zagadki i z dreszczem uznania słuchali, gdy opisywał Golluma.

— A wtedy nic już więcej nie mogłem wymyślić, mając tę poczwarę tuż u boku — kończył swoją opowieść Bilbo — więc spytałem: „Co mam w kieszeni?" Trzy razy próbował, ale nie zgadł. Wówczas powiedziałem: „Jak będzie z twoją obietnicą? Pokaż mi wyjście". Ale on chciał mnie zabić, więc uciekłem i przewróciłem się, a on nie zauważył mnie w ciemnościach i ominął. Poszedłem za nim, bo dostrzegłem, że coś gada sam do siebie. Gollum myślał, że ja znam drogę, więc szedł właśnie tymi korytarzami, które prowadziły do wyjścia. Potem jednak siadł zagradzając wstęp do ostatniego korytarza i nie mogłem się tam dostać. No, to skoczyłem przez Golluma i pobiegłem prosto do wrót.

— A co na to strażnicy? — pytały krasnoludy. — Czy nie było straży?

— Owszem była. Była nawet cała gromada strażników, ale ja im się wymknąłem. Ugrzęzłem w drzwiach, bo ledwie wąska szparka została uchylona, i pogubiłem mnóstwo guzików — rzekł Bilbo spoglądając ze strapieniem na swoją podartą odzież. — W końcu jednak przecisnąłem się jakoś, no i jestem z wami!

Krasnoludy patrzyły na niego z nowym zupełnie szacunkiem, gdy wspominał o wymknięciu się straży, o przeskoczeniu przez Golluma, o przeciśnięciu się przez drzwi tak, jakby to nie było nic trudnego ani bardzo niebezpiecznego.

— A co, nie mówiłem? — zaśmiał się Gandalf. — Pan Baggins potrafi więcej, niż nam się wydaje.

Mówiąc to, rzucił hobbitowi spod krzaczastych brwi dziwne spojrzenie; Bilbo zastanawiał się, czy aby czarodziej nie odgadł tej części jego historii, którą on wolał przemilczeć.

Z kolei Bilbo zaczął wypytywać, bo wprawdzie Gandalf wytłumaczył już wszystko krasnoludom, lecz hobbit nic z tego nie słyszał. Chciał wiedzieć, jak się stało, że czarodziej znalazł się w pieczarze goblinów między nimi, i dokąd teraz wszyscy razem pójdą.

Czarodziej, prawdę rzekłszy, nie miał wcale ochoty tłumaczyć po raz drugi swoich sztuczek, powiedział więc hobbitowi tylko tyle, że zarówno on, jak i Elrond dobrze wiedzieli o obecności złych goblinów w tej okolicy gór, lecz główna brama goblinowych lochów wychodziła dawniej na inną ścieżkę, łatwiejszą do przebycie, i tam często gobliny chwytały nocą pod swoimi wrotami zapóźnionych podróżnych. Widocznie wszyscy zaczęli unikać tamtej drogi, gobliny więc przebiły sobie wyjście na ścieżkę, którą obrały krasnoludy, a musiało to się stać dopiero w ostatnich czasach, skoro dotychczas ten szlak uchodził za najbezpieczniejszy.

— Muszę się rozejrzeć wśród olbrzymów — rzekł Gandalf — może znajdzie się któryś na tyle przyzwoity, żeby zablokować z powrotem to wyjście. Jeśli tego się nie zrobi, nie będzie wkrótce w ogóle mowy o przeprawie przez góry.

Na krzyk Bilba czarodziej natychmiast zrozumiał, co się dzieje. Korzystając z rozbłysku ognia, który zabił napastujące go gobliny, Gandalf skoczył przez szczelinę w ostatnim momencie, zanim się zatrzasnęła. W ślad za poganiaczami więźniów doszedł do wielkiej pieczary i ukryty w ciemnościach u jej progu, zrobił najlepszy, jaki się dało, użytek ze swojej magii.

— Trudna to była rozgrywka — powiedział. — Wszystko stawiałem na jedną kartę.

Oczywiście Gandalf od lat ćwiczył się w sztuce czarowania ogniem i światłem (przypominacie sobie chyba, że nawet hobbitowi utkwiły w pamięci magiczne fajerwerki, które czarodziej urządzał u Starego Tuka na zabawach w noc sobótki. Resztę historii już znamy, warto może tylko wyjaśnić, że Gandalf wiedział o drugim wyjściu, zwanym przez gobliny dolną bramą, w którym Bilbo zostawił swoje guziki. W gruncie rzeczy o tym wyjściu wiedział każdy, kto był trochę obznajomio–ny z tą częścią gór, ale jedynie czarodziej mógł nie stracić głowy w lochach i poprowadzić całą kompanię we właściwym kierunku.

— Zbudowali tę bramę przed wiekami — rzekł Gandalf — częściowo po to,by mieć drogę ucieczki w razie potrzeby, a częściowo dla wypadów w krainę za górami, gdzie po dziś dzień gobliny grasują po nocach, czyniąc wielkie szkody. Strzegą wyjścia nieustannie, dlatego nie udało się dotąd nikomu zatarasować go głazami. Po ostatniej przygodzie będą strzegły swoich wrót jeszcze czujniej — zakończył ze śmiechem.

Wszyscy roześmieli się z nim razem. Koniec końców stracili wprawdzie dużo, ale zabili Wielkiego Goblina oraz mnóstwo jego poddanych i uratowali się wszyscy, mieli więc prawo uważać, że — jak dotąd — zwyciężyli.

Czarodziej przywołał ich jednak do rozsądku.

— Trzeba zaraz ruszyć dalej, skoro trochę już odpoczęliśmy — rzekł. — Setki goblinów puszczą się za nami w pogoń, gdy noc zapadnie; patrzcie, już się cienie wydłużyły. Gobliny potrafią wywęszyć ślad nawet w kilka godzin po naszym przejściu. Przed zmierzchem musimy znaleźć się o wiele mil stąd. Jeśli pogoda się utrzyma, będzie świecił księżyc, a to dla nas bardzo pożądane. Co prawda gobli–nom księżyc nie przeszkodzi, ale nam pomoże, rozjaśniając drogę.

— Tak, tak — odpowiedział na pytania, którymi zasypał go hobbit. — W lochach gubi się rachunek czasu. Dziś mamy czwartek, a schwytani zostaliśmy do niewoli w noc poniedziałkową czy raczej przed świtem we wtorek. Przeszliśmy wiele mil i dotarli do samego serca góry, teraz zaś stoimy po drugiej stronie górskiego łańcucha. Udało nam się wspaniale skrócić drogę! Ale znaleźliśmy się w innym miejscu, niżby nas wyprowadziła ścieżka, o wiele dalej na północ; mamy przed sobą kraj trudny i niebezpieczny. Przy tym wciąż jeszcze jesteśmy dość wysoko. A teraz w drogę!

— Jestem okropnie głodny — jęknął Bilbo uprzytamniając sobie nagle, że nic w ustach nie miał od przedprzedwczorajszego wieczora. Nie macie pojęcia, co to znaczy dla hobbita! Żołądek miał pusty i zapadnięty, a nogi się pod nim uginały; poczuł to dopiero teraz, gdy minęło napięcie.

— Na to nie ma rady — odparł Gandalf — chyba że chciałbyś wrócić i grzecznie poprosić gobliny, może ci oddadzą kucyka i bagaże.

— Pięknie dziękuję, nie! — rzekł Bilbo.

— W takim razie musimy zacisnąć pasy i brnąć dalej; lepiej, bądź co bądź, obejść się bez kolacji niż posłużyć goblinom za wieczerzę.