Выбрать главу

Wtedy olbrzymi pająk, który korzystając z drzemki Bilba oplótł go swoją siecią, wysunął się zza jego pleców. Bilbo widział tylko oczy napastnika, lecz czuł dotyk włochatych nóg, gdy pająk pracowicie owijał go całego obrzydliwą nicią. Na szczęście hobbit ocknął się w porę. Jeszcze chwila, a nie mógłby poruszyć bodaj jednym palcem, i tak musiał stoczyć ciężką walkę, nim się wyzwolił. Najpierw zaczął bić wstrętnego potwora rękami, tamten zaś usiłował obezwładnić go trucizną, jak to robią małe pająki z muchami; Bilbo jednak przypomniał sobie, że ma u boku mieczyk, i dobył go z pochwy. Pająk odskoczył, a hobbit błyskawicznie przeciął więzy krępujące mu nogi. Z kolei sam zaatakował. Pająk najwidoczniej nigdy dotąd nie spotkał stworzenia uzbrojonego w tak groźne żądło; gdyby nie brak doświadczenia, umykałby z pewnością szybciej. Bilbo dopadł go, nim zniknął w ciemnościach, i rąbnął mieczem między oczy. Pająk jakby oszalał: zaczął podrygiwać, kręcić się, konwulsyjnie wywijać nogami, aż hobbit dobił go drugim ciosem i sam wyczerpany padł, tracąc na dłuższy czas przytomność.

Kiedy ją odzyskał, otaczało go zwykłe w puszczy światło dzienne, mętne i szare. Martwy pająk leżał tuż obok, ostrze zaś mieczyka poznaczone było czarnymi plamami. Ale świadomość, że zabił olbrzymiego pająka i że zrobił to zupełnie sam, w ciemnościach, bez pomocy czarodzieja, krasnoludów czy kogokolwiek w świecie — jakoś dodała panu Bagginsowi otuchy. Nowy duch w niego wstąpił, mimo pustki w brzuchu poczuł się mężniejszy, bardziej bojowy, gdy otarłszy o trawę ostrze miecza chował go znów do pochwy.

— Dam ci imię — rzekł do mieczyka. — Odtąd nazywasz się Żądłem.

To rzekłszy ruszył na zwiady. Las był ponury i milczący, lecz Bilbo wiedział, że musi najpierw poszukać kompanów, którzy chyba nie mogli być daleko, jeśli ich nie wzięły do niewoli elfy (lub jakieś groźniejsze stwory). Hobbit rozumiał, że krzyczeć byłoby niebezpiecznie, stał więc czas jakiś w rozterce, nie mając pojęcia, w którą stronę iść, by trafić z powrotem na ścieżkę i odnaleźć przyjaciół.

— Ach, czemuż nie słuchaliśmy przestróg Beorna i Gandalfa! — wyrzekał.

— Wpadliśmy okropnie! Gdybyż to my, ale to właśnie najgorsze, że jestem tylko ja, samiuteńki.

Wreszcie na chybił trafił wybrał kierunek, z którego — jak mu się zdawało — słyszał nocą ostatnie krzyki; na szczęście (Bilbo urodził się pod szczęśliwą gwiazdą) zgadł mniej więcej trafnie, jak się z dalszego ciągu przekonacie. Raz powziąwszy decyzję zaczął się skradać przez las bardzo ostrożnie i przemyślnie. Hobbici umieją poruszać się bardzo cicho, zwłaszcza w lasach — już wam o tym wspominałem. Bilbo w dodatku wsunął na palec pierścień, zanim się puścił w tę drogę. Toteż pająki nie słyszały ani też nie widziały, gdy się zbliżał.

Przeszedł tak chyłkiem spory kawałek lasu, gdy spostrzegł przed sobą zakątek, w którym mrok zalegał szczególnie gęsty, nawet w tej puszczy niezwykły, jak gdyby noc zostawiła po sobie czarną, nie zmytą przez świt plamę. Bilbo pod–kradł się bliżej i wtedy stwierdził, że plama składa się z sieci pajęczych, rozsnutych jedna za drugą i splątanych z sobą w gąszcz. Nagle zobaczył wśród tych sieci pająki, ogromne i szkaradne, zaczajone w gałęziach nad jego głową. Pierścień pierścieniem, lecz hobbit zadrżał z przerażenia na myśl, że pająki mogłyby go dostrzec. Ukryty za drzewem obserwował je czas pewien, aż w ciszy i spokoju lasu dosłyszał, że wstrętne stwory rozmawiają między sobą. Głosy miały przenikliwe, skrzeczące i syczące, ale Bilbo rozumiał wiele z tego, co mówiły. A mówiły o krasnoludach!

— Ciężko było, ale się opłaciło — rzekł jeden pająk. — Skórę mają obrzydliwie grubą, to prawda, założę się jednak, że w środku są bardzo soczyste.

— Aj, aj, co to będzie za przysmak, jeśli trochę przedtem powiszą — rzekł drugi.

— Nie trzymajcie ich za długo — wtrącił się trzeci. — Już i tak nie są takie tłuste, jak być powinny. Widać nie odżywiały się ostatnimi czasy dość dobrze.

— Ja wam radzę, zabijmy je od razu — syknął czwarty. — Zabijmy, a potem niech trochę jeszcze powiszą.

— Pewnie już nie żyją do tej pory — powiedział pierwszy.

— Gdzie tam! Przed chwilą widziałem, jak się któryś szamotał. Myślę, że zbudził się właśnie z miłego snu. Chodźcie, pokażę wam.

To mówiąc tłusty pająk pomknął po nitce pajęczyny na wysoką gałąź, z której zwisało rzędem dwanaście jakby kokonów. Kołysały się w mroku i Bilbo dopiero teraz je zauważył; serce mu zamarło ze zgrozy, kiedy dostrzegł sterczącą z oplotu pajęczyny tu nogę krasnoluda, ówdzie czubek nos, brodę albo kaptur.

Pająk skierował się do najgrubszego kokonu. „To z pewnością tan biedak Bombur" — pomyślał Bilbo, wpatrując się bystro w wystający nochal. Z wnętrza pajęczego worka dobył się stłumiony wrzask, a koniec stopy wyrwał się z więzów i wymierzył pająkowi celnego, potężnego kopniaka. A więc dusza kołatała się jeszcze w Bomburze! Plasnęło tak, jakby ktos kopnął dziurawą piłkę, pająk rozwścieczony zleciał z gałęzi i byłby się rozbił na ziemi, gdyby w ostatniej chwili nie złapał się własnej nici.

Inne pająki przyjęły to śmiechem.

— Miałeś rację — mówił — nasze przysmaki jeszcze żyją, a nawet wierzgają.

— Zaraz z nimi zrobię porządek — syknął rozgniewany pająk, wspinając się po nitce z powrotem na gałąź.

Bilbo uznał, że nadszedł dla niego moment działania. Dostać się na drzewo do wstrętnej bestii nie mógł, nie miał też łuku ani strzał. Rozglądając się wokół spostrzegł mnóstwo kamyków leżących tuż, jakby w łożysku wyschłego potoku. Hobbit miał wprawę w rzucaniu kamieniami. Nie potrzebował szukać długo, by znaleźć zgrabny, gładki kamyk jajowatego kształtu, w sam raz pasujący mu do ręki. Gdy Bilbo był mały, nieraz zabawiał się ciskaniem kamieni, tak że króliki, wiewiórki, a nawet ptaki uciekały mu błyskawicznie z drogi, jeśli zauważyły, że się schyla; dorósłszy spędzał wiele czasu na takich grach jak palant, piłka i kręgle — słowem, lubił spokojne zabawy polegające na rzucaniu do celu; Bilbo zna różne sztuki prócz puszczania kółek z dymu, zadawania i rozwiązywania zagadek i gotowania, chociaż nie miałem dotąd czasu, aby wam o tym powiedzieć. Teraz również nie czas na te rzeczy. Bo nim Bilbo uzbierał dość kamieni, pająk dostał się na gałąź Bombura i już gotował się go zabić. W tym okamgnieniu Bilbo cisnął kamieniem. Trafił prosto w głowę. Pająk bezwładnie spadł z drzewa, plasnął o ziemię i legł z podkurczonymi nogami.

Następny kamień ze świstem przeciął gęstą sieć, porwał nici i paf! — uśmiercił na miejscu tkwiącego w jej środku pająka. Wtedy w gromadzie pająków wszczęło się okropne zamiesznie, tak że przez chwilę żaden z nich nie myślał o krasnoludach, możecie mi wierzyć. Pająki nie widziały Bilba, lecz orientowały się, z której strony sypią się pociski. Z szybkością błyskawicy zbiegły wszystkie, kołysząc się na nitkach nad głową hobbita, zarzucając wszędzie wkoło sieci tak gęsto, że w powietrzu zaroiło się od nich jak od węży.

Ale Bilbo już zdążył odskoczyć w inne miejsce. Przyszło mu na myśl, że najlepiej będzie odciągnąć rozwścieczone pająki jak najdalej od krasnoludów; chciał więc obudzić ich ciekawość, podrażnić je i rozgniewać. Gdy już z pięćdziesiąt bestii zgromadziło się nad jego poprzednim posterunkiem, cisnął kilka kamieni najpierw w ten tłum, a potem dalej, celując w pająki, które zatrzymywały się nieco w tyle za tamtymi. Wreszcie tańcząc wśród drzew zaśpiewał im na złość, żeby wszystkie pociągnąć ku sobie; liczył przy tym, że krasnoludy usłyszą i poznają jego głos.