Выбрать главу

Zawrzała bitwa. Niektóre spośród krasnoludów miały noże, inne kije, a wszystkie kamienie pod ręką; Bilbo oczywiście walczył swoim zaczarowanym mieczykiem. Raz i drugi odparto atak pająków, wiele z nich położono trupem. Lecz nie mogło to trwać długo. Bilbo gonił już resztkami sił, spośród krasnoludów ledwie czterech trzymało się mocno na nogach; można było przewidzieć, że wkrótce wszyscy padną jak zmęczone muchy. Pająki już snuły wokół nich sieci od drzewa do drzewa.

W końcu Bilbo nie widział innego ratunku jak wtajemniczyć przyjaciół w sekret swojego pierścienia. Godził się na to bardzo niechętnie, lecz nie było wyboru.

— Za chwilę zniknę — powiedział. — Postaram się wywabić stąd pająki. Wy trzymajcie się kupą i umykajcie w przeciwną niż ja stronę, tam w lewo, bo to jest chyba kierunek, w którym traficie na polanę, gdzie ostatni raz widzieliśmy ognisko elfów.

Niełatwo było wytłumaczyć plan krasnoludom: w głowach im jeszcze szumiało, a dodatku zgiełk panował okropny, szczękały kije, stukały miotane kamienie. Wreszcie Bilbo widząc, że nie sposób dłużej zwlekać, bo krąg pająków z każdą sekundą się zacieśnia, wsunął nagle pierścień na palec i ku zdumieniu przyjaciół — zniknął im z oczu.

Po chwili spośród drzew, gdzieś od prawej strony, huknął głos: „Obrzydluchu! Łachmaniarzu!" To rozzłościło pająki okropnie. Zatrzymały się, wiele z nich pobiegło w las, kierując się głosem Bilba. Ten krzyk budził w nich taką wściekłość, że traciły po prostu głowy. Wówczas Balin, który lepiej od innych pojął zamysły hobbita, poprowadził całą kompanię do natarcia. Krasnoludy, zbite w ciasną gromadę, sypnęły gradem kamieni na przeciwnika i spychając pająki w lewo, przedarły się przez zasieki pajęczyn na zewnątrz. Daleko za nimi okrzyki i śpiew nagle umilkły.

Z rozpaczliwą nadzieją w sercu, że jednak Bilbo nie dał się złapać, krasnoludy parły naprzód. Niestety, nie dość szybko. Były chore i zmęczone, ledwie się wlokły, ledwie kuśtykały, a tymczasem sporo pająków następowało im jeszcze na pięty. Coraz to uciekinierzy musieli odwracać się i stawiać czoła potworom, które ich dopędzały. Kilka pająków już zdążyło wleźć na drzewa nad krasnoludami i zarzucało na nich swoje długie, lepkie nici.

Sytuacja znów stała się groźna, lecz niespodzianie wrócił Bilbo i zaatakował zaskoczone pająki znienacka od skrzydła.

— Marsz naprzód! Naprzód! — krzyczał. — Ja ich tu zabawię Żądełkiem.

Nie obiecywał na wiatr! Nacierał, odskakiwał wstecz, siekł pajęcze zapory, rąbał kosmate nogi, dźgał w tłuste brzuchy, jeśli który pająk ośmielił się do niego przybliżyć. Pająki szalały z wściekłości, pluły, pieniły się, syczały najokropniejsze przekleństwa. Ale bały się Żądełka jak śmierci. Nie ważyły się podchodzić zbyt blisko, odkąd ten mieczyk zjawił się znowu. Złościły się, miotały klątwy, a tymczasem zdobycz choć z wolna, lecz wytrwale wymykała się im z łap. Straszne to były chwile, a krasnoludom wydawały się długie jak godziny. Wreszcie, w momencie gdy Bilbo zrozumiał, że znużonym ramieniem nie udźwignie już w górę miecza, pająki nagle dały za wygraną, zaniechały dalszej pogoni i wróciły z niczym do swojej mrocznej siedziby.

Krasnoludy zorientowały się, że dotarły na skraj polany, gdzie elfy rozpalały ogniska; czy na to samo miejsce, na którym tej nocy widziały ucztę — trudno było rozstrzygnąć. Ale na pewno dobry czar panuje nad takim zakątkiem lasu, a pająki go nie znoszą. W każdym zaś razie dochodziło tu zielonawe światło, gałęzie nie tworzyły złowrogiego gąszczu i krasnoludy mogły nareszcie odpocząć i zaczerpnąć tchu.

Leżały czas jakiś sapiąc i dysząc, potem zaczęły Bilba zasypywać pytaniami. Musiał dokładnie wyjaśnić, jakim cudem potrafi znikać wszystkim z oczu, a historia o znalezieniu pierścienia tak ich zainteresowała, że na chwilę zapomniały o własnych tarapatach. Szczególnie Balin kazał sobie wciąż na nowo opowiadać o Gollumie, zagadkach i całej tej przygodzie, w której oczywiście pierścień odgrywał najważniejszą rolę. Ale kiedy zmierzchało, powstały nowe, inne zupełnie pytanie: gdzie jesteśmy? Gdzie jest nasza ścieżka? Skąd wziąć coś do jedzenia? Co począć dalej? Te pytania powtarzali bez końca i zdawało się, że od małego hob–bita spodziewają się usłyszeć na nie odpowiedź. Widać z tego jasno, ze gruntownie zmienił się sąd krasnoludów o panu Bagginsie i że kompania nabrała dla niego wiele szacunku (jak to Gandalf przepowiedział). Nie narzekały, byle narzekać, lecz naprawdę oczekiwały, że Bilbo obmyśli jakiś wspaniały sposób ratunku. Dobrze teraz rozumiały, że zginęłyby, gdyby nie pomoc hobbita, i dziękowały mu wielokrotnie. Ten i ów nawet wstał i kłaniał mu się w pas, chociaż potem padał wyczerpany na ziemię i długą chwilę zbierać musiał siły, żeby się podnieść. Odkrycie tajemnicy, dzięki której mógł stawać się niewidzialnym, wcale nie umniejszyło ich szacunku dla Bilba. Hobbit miał nie mniej rozumu niż szczęścia, a na dodatek jeszcze czarodziejski pierścień — trzy bardzo cenne skarby. Doprawdy, tak go obsypali pochwałami, iż Bilbo zaczął wierzyć, że mimo wszystko tkwi w nim żyłka zuchwałego poszukiwacza przygód; więcej jednak czułby w sobie męstwa, gdyby było co na ząb położyć.

Ale nie było nic a nic. Żaden też z wędrowców nie miał siły, by wybrać się na poszukiwanie żywności i zagubionej ścieżki. Zagubiona ścieżka! Myśl o niej uporczywie nękała skołataną głowę Bilba. Siedział wpatrzony przed siebie, ale widział tylko nie kończący się las. Wkrótce wszyscy pomilkli. Z wyjątkiem Balina. Balin bowiem przez długi czas, gdy inni zaniechali rozmów i przymknęli oczy, powtarzał pod nosem, murcząc i chichocząc:

— Gollum! A niechże go! Więc takim sposobem przemknął wtedy koło mnie, hobbita! Teraz rozumiem! A powiadał, że po prostu czołgał się cichcem! Guziki w drzwiach zostawił. Dobry sobie ten Bilbo, Bilbo, bo, bo… — i Balin kiwnął się usypiając, a wtedy cisza zaległa na długo.

Nagle Dwalin otworzył jedno oko i rozejrzał się po kompanii.

— Gdzie jest Thorin? — spytał.

Jakby ich piorun trzasnął! Oczywiście, było ich razem trzynastu, dwunastu krasnoludów i jeden hobbit. Gdzie się podział Thorin? Jaki zły los mógł go spotkać, jaki czar, jakie dzikie bestie go porwały? Skulone na ziemi, zabłąkane krasnoludy drżały ze zgrozy. Tymczasem wieczór zmienił się w czarną noc, znużeni wędrowcy posnęli i śniły im się okropne sny.

Musimy ich na razie zostawić tak, śpiących w lesie, zbyt wyczerpanych i chorych, by pełnić kolejno wartę przy obozie.

Thorina wzięto do niewoli znacznie wcześniej niż resztę kompanii. Pamiętacie, jak Bilbo wkroczywszy w krąg świateł padł niby kłoda i usnął na miejscu? Następnym razem Thorin wysunął się naprzód i w momencie gdy światła pogasły, zapadł w kamienny sen. Nie słyszał nic, ani nawoływań zabłąkanych w ciemnościach przyjaciół, ani ich krzyków, gdy zostali zaatakowani i obezwładnieni przez pająki, ani zgiełku bitwy stoczonej następnego dnia. Wreszcie nadeszły leśne elfy, związały Thorina i zabrały z sobą. Bo owe istoty ucztujące w lesie były to oczywiście leśne elfy. Nie są one złe, ale mają tę wadę, że nie ufają nieznajomym. Chociaż rozporządzają potężną magią, zawsze są i były nawet w tamtych czasach bardzo ostrożne. Różnią się wyraźnie od elfów z zachodu, zwanych wysokimi, są od nich groźniejsze i mniej mądre. Większość (podobnie jak ich krewniacy, rozproszeni wśród wzgórz i po górach) pochodzi bowiem od starożytnych plemion, które nigdy nie przebywały na zachodzie i nie znały wróżek. Natomiast elfy „lekkie", elfy podziemne (czyli gnomy) oraz elfy morskie, zanim ściągnęły z powrotem w Szeroki Świat, żyły w tamtych krainach przez długie wieki, ucząc się czarów, zdobywając mądrość i wiedzę, opanowując magię, ćwicząc się w sztuce wyrabiania pięknych i cudownych przedmiotów. Na Szerokim Świecie elfy leśne przesiadywały w półmroku przed wzejściem słońca i księżyca, potem zaś wędrowały po lasach rosnących w tej stronie, gdzie słońce wschodzi. Najbardziej lubią skraj puszczy, stąd bowiem mogą niekiedy wymykać się na łowy lub robić wycieczki na otwarte tereny przy świetle księżyca i gwiazd; odkąd zjawili się ludzie, elfy stopniowo wycofywały się coraz głębiej w mroki. Zawsze jednak były i nadal są elfami, to znaczy dobrymi istotami.