Postawiono przed nim jeńców, a chociaż spojrzał na nich groźnie, kazał ich zaraz uwolnić z więzów, widząc, jak są obdarci i znużeni.
— Zresztą powrozy są tutaj niepotrzebne — rzekł. — Dla tych, których wprowadzono za moje zaczarowane wrota, nie ma drogi ucieczki.
Długo i dociekliwie wypytywał krasnoludy o ich zamiary, cel podróży, miejsce zamieszkania; niewiele więcej dowiedział się jednak od nich niż od Thorina. Więźniowie byli rozgoryczeni i zagniewani, toteż nie silili się nawet na uprzejmość.
— Cóż ci zawiniliśmy, o królu? — rzekł Balin, najstarszy pod nieobecność Thorina w kompanii. — Czy to zbrodnia zabłądzić w lesie, cierpieć głód i pragnienie, wpaść w zasadzkę pająków? A może pająki są u ciebie na służbie, może są twoimi ulubieńcami, skoro oburzasz się, żeśmy je pozabijali?
Te pytania oczywiście jeszcze bardziej rozgniewały króla, więc powiedział:
— Zbrodnią jest przekraczanie granic mojego królestwa bez pozwolenia. Czy nie wiesz, że wdarliście się do mojego państwa i używaliście dróg zbudowanych przez moich poddanych? Czy nie pamiętasz, że trzykrotnie zakłócaliście spokój moich dworzan ucztujących w lesie, a hałasując i krzycząc wywabiliście pająki z kryjówek? Wywołaliście tyle zamieszania, że mam prawo usłyszeć, co was tu sprowadza, a jeżeli nie zechcecie mi tego powiedzieć, zamknę was w więzieniu i będę trzymał, póki nie nauczycie się rozumu i grzeczności.
Potem kazał zamknąć każdego krasnoluda w osobnej celi, dać wszystkim jeść i pić, lecz nie wypuszczać nikogo za próg, chyba że któryś namyśli się i zechce odpowiedzieć na królewskie pytania. Nie wyjawił krasnoludom, że Thorin także jest jego jeńcem. Dopiero Bilbo wykrył ten sekret.
Biedny pan Baggins długo żył w tych podziemiach samotnie, wciąż w ukryciu, nie ośmielając się ani na chwilę zdjąć pierścienia, bojąc się zasnąć nawet wciśnięty w najciemniejszy, najodleglejszy zakątek. Nie mając nic innego do roboty, wędrował po całym pałacu króla elfów. Drzwi zamykały się czarodziejskim sposobem, lecz niekiedy udawało mu się wymknąć przez nie, jeśli się pośpieszył. Gromady elfów z królem na czele od czasu do czasu wyprawiały się na polowanie lub za jakimiś innymi sprawami do lasu czy też na otwarte przestrzenie za jego wschodnią granicą. Wówczas Bilbo, jeżeli się dobrze uwinął, mógł wyśliznąć się za elfami, chociaż zawsze było to niebezpieczne przedsięwzięcie. Raz i drugi omal nie zmiażdżyły go drzwi, zatrzaskujące się natychmiast po przejściu ostatniego elfa. Wmieszać się między elfy nie śmiał, bojąc się, że dostrzegą jego cień (jakkolwiek bardzo nikły i drżący w blasku pochodni) albo że któryś potknie się o niego i w ten sposób odkryje jego obecność. Nieczęsto więc wychodził z groty, a nawet gdy mu się to udawało, niewiele z tego miał pożytku. Nie chciał opuścić przyjaciół, nie wiedział też, jak by sobie bez nich poradził na świecie. Nie mógł dotrzymać kroku elfom na łowach, toteż nie zdołał odkryć drogi, która by go wyprowadziła z lasu; musiał włóczyć się biedak w pobliżu groty, wyczekując na sposobność powrotu do jej wnętrza. Poza nią głodował, ponieważ nie był myśliwym, lecz w grocie zdobywał pożywienie, kradnąc je po prostu ze spiżarni lub ze stołu, gdy nikogo nie było w pobliżu.
„Jestem jak włamywacz, który nie może się wydostać i jest zmuszony okradać dzień po dniu wciąż ten sam dom — myślał. — Oto najobrzydliwsze, najnud–niejsze zdarzenie z całej tej nieszczęsnej, męczącej, dokuczliwej przygody! Jakże bym chciał znaleźć się znowu w mojej własnej norce, przy ciepłym kominku i jasnej lampie!"
Często też żałował, że nie może wezwać czarodzieja na ratunek, ale oczywiście nie było sposobu; wkrótce zrozumiał, że jeśli jest jakaś rada, musi ją znaleźć sam pan Baggins, bez niczyjej pomocy.
Po tygodniu czy dwóch takiego przyczajonego życia, śledząc i tropiąc strażników, wykorzystując wszelkie możliwości, jakie się nadarzały, odkrył, gdzie więziono krasnoludów. Odszukał dwanaście cel rozrzuconych w różnych częściach pałacu i po jakimś czasie nauczył się trafiać, gdzie tylko chciał. Ze zdumieniem dowiedział się pewnego dnia z rozmowy strażników, że jest jeszcze trzynasty więzień, zamknięty w najgłębszym, najciemniejszym lochu. Odgadł od razu, że chodzi o Thorina; wkrótce stwierdził, że się nie myli. Wiele musiał zwalczyć trudności, w końcu jednak znalazł trzynastą cele, wypatrzył moment, gdy nikogo nie było pod jej drzwiami, i porozumiał się z wodzem krasnoludów.
Thorin, zbyt przygnębiony, aby dłużej kipieć gniewem i obrazą, zaczynał prze–myśliwać, czy nie powiedzieć królowi całej prawdy o skarbach i o celu wyprawy (widzicie z tego, jak bardzo upadł na duchu!), gdy niespodzianie usłyszał cichutki głos hobbita szepczącego w dziurkę do klucza. Uszom zrazu nie wierzył! Szybko jednak zrozumiał, że to nie może być omyłka, podszedł do drzwi i szeptem stoczył długą rozmowę ze stojącym na korytarzu hobbitem.
Dzięki temu Bilbo mógł zanieść skrycie innym uwięzionym krasnoludom polecenie Thorina, zawiadomić, że wódz znajduje się również w niewoli, tuż obok nich, i rozkazuje, by nikt nie zdradził królowi celu wyprawy, przynajmniej dopóty, póki Thorin nie da hasła. Thorin bowiem odzyskał ducha, gdy dowiedział się, jak hobbit ocalił krasnoludy od pająków, i umocnił się w postanowieniu, by nie okupywać u króla wolności obietnicą udziału w skarbach, dopóki nie zawiodą wszelkie inne nadzieje ratunku; to znaczy jeśli niezrównany, niewidzialny pan Baggins (o którym Thorin powziął teraz bardzo wysokie mniemanie) nie zdoła wymyślić jakiegoś sprytnego sposobu.
Wszystkie krasnoludy przyjęły chętnie tę decyzję. Każdy bowiem rozumiał, że jego własny udział w skarbach (które już uważali za swoje, mimo że na razie siedzieli w lochach, a smok nie został jeszcze pokonany) mocno by ucierpiał, gdyby leśne elfy zażądały części dla siebie; poza tym krasnoludy ufały hobbitowi. Pamiętacie pewnie, ze Gandalf przepowiadał taki obrót sprawy. Może właśnie to między innymi skłoniło czarodzieja do opuszczenia kompanii.
Bilbo jednak niezupełnie podzielał nadzieję przyjaciół. Nie podobało mu się wcale, że wszyscy na niego jednego liczą, wolałby mieć Gandalfa u boku. Ale próżno o tym marzyć; między nimi leżał prawdopodobnie czarny ogrom Mrocznej Puszczy. Siedział więc hobbit i myślał, głowa mu niemal pękała od wysiłku, ale żaden świetny pomysł jakoś się nie zjawiał. Pierścień zapewniający niewidzialność to rzecz wspaniała, lecz jeden pierścień nie mógł starczyć na czternaście osób. Oczywiście zgadujecie, że w końcu Bilbo wyratował przyjaciół z tej opresji; opowiem teraz, jak to się stało.
Pewnego dnia, błąkając się i szperając po kątach, Bilbo zrobił ciekawe odkrycie: wielkie drzwi nie były jedynym wyjściem z groty. Pod najniższą częścią pałacu płynął strumień, który trochę dalej na wschód, za stromym stokiem mieszczącym główną bramę, wpadał do Leśnej Rzeki. W miejscu gdzie podziemny strumień wypływał na powierzchnię, w zboczu wzgórza była brama wodna. Zastawa, sięgająca aż do dna rzeki broniła tego dostępu do groty. Często jednak zastawę podnoszono, bo drogą wodną dostarczano i wywożono różne towary. Kto by się z zewnątrz wśliznął przez zastawę, znalazłby się w ciemnym tunelu prowadzącym daleko w głąb wzgórza; w jednym wszakże miejscu, gdzie strumień płynął pod piwnicami pałacu, w stropie tunelu wycięto otwór i przykryto go mocnymi dębowymi drzwiami. Otwierały się one w podłodze królewskiej piwnicy, w której stały niezliczone rzędy beczek. Elfy leśne, a król bardziej jeszcze niż poddani, ogromnie lubią wino, chociaż w ich królestwie nie rodzi się winorośl. Sprowadzały więc wino, podobnie jak inne towary, z daleka, od swoich krewniaków z południa albo z winnic ludzi zamieszkujących odległe kraje.