Wypłynęli pod gałęzie drzew schylających się z obu stron nad strumieniem. Bilbo z niepokojem myślał, jak też czują się krasnoludy i czy dużo wody przedostaje się do wnętrza ich beczek. Niektóre z nich, mijając go w podskokach, zanurzały się dość głęboko, zgadywał więc, że w tych właśnie kryją się przyjaciele.
„Mam nadzieję, że przybiłem denka dość szczelnie! — myślał Bilbo; wkrótce jednak przestał troszczyć się o towarzyszy, mając zbyt wiele zmartwień z własną osobą. Udawało mu się jakoś utrzymywać głowę nad wodą, lecz dygotał z zimna i z lękiem zadawał sobie pytanie, czy nie wyzionie ducha, nim go jakiś szczęśliwy przypadek wybawi, na jak długo starczy mu sił w ramionach i czy nie lepiej byłoby zaryzykować rozstanie z beczką i spróbować wpław dotrzeć do brzegu.
Ale szczęśliwy przypadek trafił się w porę: prąd zniósł kilka beczek pod sam brzeg, gdzie zaczepiwszy o podwodny korzeń na chwilę przystanęły. Bilbo skorzystał z okazji i wdrapał się na swoją baryłkę, chwilowo unieruchomioną w tłoku. Wypełzł na wierzch jak na pół utopiony szczur i przylgnął tam, rozkładając szeroko ramiona, by w miarę możności utrzymywać beczkę w równowadze. Wietrzyk chłodził, lecz nie tak jak woda, toteż Bilbo pokrzepiał się nadzieją, że nie stoczy się nagle do strumienia, gdy beczki znów ruszą naprzód.
Po chwili ruszyły rzeczywiście, kręcąc się i klucząc, póki nie wpadły w główny nurt. Wtedy obawy Bilba okazały się słuszne, bo w istocie trudno mu było utrzymać się na beczce; bronił się jakoś od katastrofy, ale czuł się okropnie nieszczęśliwy w tak niewygodnej pozycji. Szczęściem hobbit był bardzo lekki, a beczka duża, przy tym trochę przeciekała i nabrała odrobinę wody. Mimo to żegluga na niej przypominała jazdę bez uzdy i strzemion na brzuchatym kucu, który stale ma ochotę tarzać się w trawie.
W ten sposób pan Baggins przybył wreszcie do miejsca, gdzie drzewa po obu brzegach przerzedziły się tak, że widział między nimi blade niebo. Czarny strumień nagle rozlał się szeroko i połączył z głównym łożyskiem Leśnej Rzeki spływającej wartko spod drzwi królewskiej groty. Tu cień lasu nie padał już na mroczną przestrzeń wody i w jej ruchomej tafli załamywało się roztańczone odbicie obłoków i gwiazd. Bysty prąd Leśnej Rzeki porwał beczki i baryłki aż pod północny brzeg, gdzie otwierała się rozległa zatoka. Wysypany żwirem rąbek wybrzeża leżał pod nawisłą skarpą i zamykał się od wschodu małym, skalistym przylądkiem wysuniętym na środek rzeki. Większość beczek osiadła na płyciźnie, parę jednak oparło się dopiero na kamiennej zaporze.
Na brzegu czuwało kilku elfów. Długimi tykami szybko zepchnęli wszystkie beczki na przybrzeżny żwir, przeliczyli je, powiązali sznurami i tak zostawili do rana. Biedne krasnoludy! Hobbitowi powodziło się na tym postoju niezgorzej. Ześliznął się ze swojej baryłki, dobrnął do brzegu i pomknął ukradkiem ku szałasom, które wypatrzył w pobliżu rzeki. Bez namysłu i skrupułów, nie czekając zaproszenia częstował się kolacją, o ile miał po temu sposobność; od dawna przecież zmuszony był to robić i aż za dobrze wiedział teraz, co to znaczy prawdziwy głód i czym się on różni od grzecznego zainteresowania smakołykami należycie zaopatrzonej spiżarni. Spostrzegł też migocące wśród drzew ognisko, a widok ten skusił go od razu, bo przemoknięte i podarte ubranie lgnęło mu do skóry, zimne i lepkie.
Nie wydaje mi się, bym musiał opowiadać wam bardziej szczegółowo o przygodach Bilba w ciągu tej nocy, bo już się zbliżamy do celu podróży na wschód i do ostatniej, największej przygody, trzeba się zatem spieszyć. Oczywiście zaczarowany pierścień zapewnił hobbitowi początkowo całkowite powodzenie, lecz później obecność jego zdradził ślad mokrych stóp i kałuże, które po sobie zostawiał, gdziekolwiek przystanął czy przysiadł. Dostał kataru, a ilekroć chciał się przyczaić, alarmował elfy straszliwymi i daremnie tłumionymi napadami kichania. wkrótce powstał z tego powodu niemały zamęt w osiedlu nad rzeką, lecz Bilbo uciekł w las, unosząc bochen chleba, skórzany bukłak z winem oraz pasztet — wszystko zdobyte zgoła nielegalnym sposobem. Resztę nocy spędził, wciąż ociekając wodą, z dala od ognia, lecz wino pomogło mu przetrwać, a w dodatku przespał się nieźle w suchych liściach, mimo że miało się już pod jesień i było dość chłodno.
Ocknął się z głośniejszym niż wszystkie poprzednie kichnięciem. Świt już szarzał i nad rzeką elfy krzątały się wesoło. Związywano beczki w trawę, lada chwila kilku flisaków miało na niej popłynąć w dół rzeki, do Miasta na Jeziorze. Bilbo kichnął znowu. Przesechł nieco, ale trząsł się z zimna. Pobiegł nad rzekę ile sił w zdrętwiałych nogach i w ostatnim momencie zdążył wdrapać się na tratwę nie postrzeżony w ogólnym zgiełku. Szczęściem słońce nie świeciło wówczas jeszcze, więc cień nie zdradził hobbita i jakimś cudem Bilbo powstrzymał się na czas pewien od kichania.
Poszły w ruch tyki. Elfy, stojąc na płytkiej wodzie przybrzeżnej, pchały potężnie. Beczki, teraz szczepione wszystkie razem, skrzypnęły i drgnęły.
— Ależ ciężkie! — mruknął ten i ów. — Zanurzają się za głęboko, znowu, widać, nie opróżniono ich dokładnie. Szkoda, że nie wyciągnęliśmy ich na brzeg za dnia, warto by zajrzeć do środka — mówiły elfy.
— Nie ma teraz na to czasu — krzyknął starszy flisak. — Spychajcie!
W końcu tratwa odbiła od brzegu, z początku wolno, póki nie minęła skalistego przylądka, od którego inne znów elfy odsuwały ją długimi tykami, a później coraz prędzej i prędzej, aż porwał ją główny nurt i popłynęła w dół, w dół rzeki — w stronę Jeziora.
Krasnoludy wymknęły się z królewskiego więzienia i wydostały się z puszczy, ale czy żywe, czy umarłe — to się miało dopiero okazać.
Serdeczne Powitanie
Płynęli, a tymczasem rozwidniło się i było coraz cieplej. W pewnej chwili rzeka skręciła, okrążając ramię lądu wysunięte z lewego brzegu. Pod skalistym urwiskiem woda kipiała na głębi i przelewała się z pluskiem. Urwisko szybko zostało za nimi, brzeg się obniżył, drzewa zniknęły. Oczom hobbita ukazał się rozległy widok.
Leżał przed nim kraj otwarty, nasycony wodami rzeki, która tu dzieliła się na sto krętych odnóg, rozlewała po moczarach i stawach usianych wysepkami; główny jednak nurt, wciąż jeszcze bogaty, płynął spokojnie pośrodku. W oddali, z głową ukrytą w postrzępionym obłoku, wznosiła się Góra! Jej najbliższego otoczenia na północno–wschodzie i zaklęsłej niziny między nią a rzeką nie było stąd widać. Tylko ona patrzała z wysokości poprzez moczary ku lasom. Samotna Góra! Bilbo odbył długą drogę i przeżył wiele przygód, aby ją zobaczyć, lecz widok ten wcale go nie rozradował.
Przysłuchując się rozmowom flisaków i gromadząc strzępy wiadomości padające z ich ust, Bilbo wkrótce zrozumiał, jak wyjątkowemu szczęściu zawdzięcza, że w ogóle choćby z daleka ujrzał Górę. Wprawdzie przecierpiał okropności więzienia, a teraz znajdował się w dość przykrej sytuacji (nie wspominając już o położeniu biednych krasnoludów!), lecz miał więcej szczęścia, niż przypuszczał. Flisacy wciąż mówili o towarach spławianych w dół i w górę rzeki, o wzrastającym ruchu na tym wodnym szlaku, odkąd drogi lądowe na wschód od Mrocznej Puszczy zniknęły lub wyszły z użycia; mówili też o kłótniach między ludźmi znad Jeziora a elfami z lasów o to, do kogo należy utrzymanie spławności Leśnej Rzeki i pilnowanie porządku na jej brzegach. Kraj ten bardzo się zmienił od owych czasów, gdy krasnoludy żyły we wnętrzu góry, od epoki, której wspomnienie stało się dla większości mieszkańców ledwie mglistą legendą. Kraj zmienił się także w ostatnich latach, sprzed których pochodziły wiadomości Gandalfa. Wskutek deszczów i powodzi rzeki płynące na wschód wezbrały, były też trzęsienia ziemi (niektórzy przypisywali je wybrykom smoka, wspominając go zwykle z przkleń–stwem i wymownym gestem w stronę Góry). Na obu brzegach moczary i trzęsawiska rozprzestrzeniły się szerzej. Nie można było odszukać dawnych ścieżek, niejeden jeździec lub pieszy wędrowiec zginął próbując je odnaleźć. Droga elfów przecinająca lasy, którą wybrały krasnoludy za radą Beorna, kończyła się obecnie na wschodnim skraju puszczy niepewną, rzadko uczęszczaną ścieżką. Jedyną jako tako bezpieczną drogą z północnych krańców Mrocznej Puszczy ku równinom leżącym po jej drugiej stronie, w cieniu Góry, była teraz rzeka, lecz nad tą drogą trzymał straż król leśnych elfów.