Ciemności gęstniały, a hobbit niepokoił się coraz bardziej.
— Zamknijcie drzwi! — prosił. — Przez skórę czuję, że nam smok zagraża. Bardziej się boję tej dzisiejszej ciszy niż wczorajszego hałasu. Zamknijcie drzwi, nim będzie za późno.
Było w jego głosie coś takiego, że ciarki przeszły krasnoludom po krzyżach. Thorin z wolna ocknął się z marzeń, wstał i kopnął kamień, którym drzwi były zaklinowane. Potem wszyscy razem pchnęli je, aż zatrzasnęły się z głośnym hukiem. Od tej strony nie było ani śladu dziurki czy zamka. Byli uwięzieni we wnętrzu Góry!
W samę porę. Ledwie bowiem cofnęli się kilka kroków w głąb tunelu, gdy coś huknęło okropnie w stok Góry, jakby olbrzymy z rozmachem uderzyły o nią taranem z pni dębowych. Skała zadrżała gwałtownie, ściany popękały, ze stropu tunelu sypnęły się kamienie. Co by się stało, gdyby krasnoludy nie zamknęły drzwi — lepiej nawet nie myśleć. Uciekli dalej w głąb korytarza, radzi, że jeszcze żyją, a tam, za nimi, na stoku grzmiał i huczał wściekły gniew Smauga. Smok łupał skałę w drobne kawałki, miażdżył ściany i urwiska ciosami swego potężnego ogona, aż wszystko: skrawek terenu, gdzie na wysokościach krasnoludy rozbiły obóz, spopielona trawa, głaz, na którym siadywał drozd, ściany, których czepiały się ślimaki, wąska półka skalna — zniknęło w chaosie rumowiska i z lawiną strzaskanych kamieni runęło w przepaść na dno doliny.
Smaug wypełzł z legowiska ukradkiem, cicho wzbił się w powietrze, w ciemnościach pożeglował ciężko, wolno, niby potworny kruk. Wiatr poniósł go na zachodnią stronę Góry, gdzie smok miał nadzieję zaskoczyć niespodzianie coś czy kogoś i wypatrzyć wejścia do tunelu, przez które złodziej dostał się do jego pieczary. Wybuchnął wściekłością, gdy nie znalazł nikogo, nie zobaczył nic, chociaż trafnie zgadywał, gdzie powinien być wylot korytarza.
Ulżywszy w ten sposób złości, odzyskał nieco humoru, pewien, że odtąd nikt już tą drogą nie wtargnie do jego siedziby. Teraz mógł dopełnić zemsty.
— Mistrz w jeździe na baryłce! — mruknął zjadliwie. — To pewne, że przyszedłeś znad rzeki i że przypłynąłeś wodą. Nie znam twojego zapachu, ale jeśli nie jesteś jednym z ludzi mieszkających w Mieście na Jeziorze, znalazłeś w nich sprzymierzeńców. Zobaczą mnie i przypomną sobie, kto jest naprawdę Królem spod Góry!
Buchnął ogniem i poleciał na południe, w stronę Bystrej Rzeki.
Smauga Nie Ma w Domu
Krasnoludy tymczasem siedziały w ciemnościach, otoczone głuchą ciszą.
Niewiele jadły, niewiele też mówiły. Straciły rachunek czasu; nie śmiały niemal drgnąć, bo każdy szmer czy szept odbijał się echem i rozlegał w podziemiu. Jeśli się zdrzemnęły, budziły się w tym samym wciąż mroku i niezmąconym milczeniu. Zdawało im się, że upłynęło wiele dni, aż wreszcie, oszołomione i na pół uduszone, nie mogły dłużej tego znieść. Prawie ucieszyłyby się, gdyby z dołu dobiegł ich uszu hałas zwiastujący powrót smoka. W tej ciszy podejrzewały jakąś diabelską zasadzkę Smauga, lecz nie sposób było tkwić tutaj wiecznie.
Przemówił Thorin.
— Spróbujmy otworzyć drzwi! — rzekł. — Jeśli wiatr nie owieje mi twarzy, umrę. Wolałbym chyba zginąć na powietrzu, zmiażdżony przez Smauga, niźli udusić się tutaj.
Kilku krasnoludów wstało i powlokło się po omacku w górę, tam gdzie przedtem były drzwi. Ale okazało się, że górny wylot tunelu przestał istnieć: zawaliły go skalne złomy. Teraz już ani klucz, ani zaklęcia, którym drzwi były z dawna posłuszne, nie mogły ich otworzyć.
— Znaleźliśmy się w potrzasku! — jęczały krasnoludy. — To już koniec! Tutaj umrzemy.
Dziwna rzecz, właśnie w chwili gdy krasnoludy wpadły w ostateczną rozpacz, Bilbo poczuł niezrozumiałą ulgę w sercu, jakby ktoś wyjął mu ciężkie brzemię zza pazuchy.
— Spokojnie, spokojnie! — rzekł. — Póki życia, póty nadziei, jak mawiał mój ojciec. Do trzech razy sztuka — powiadał także. Pójdę więc raz jeszcze w dół tunelu. Chodziłem dwakroć, mając pewność, że smok czeka mnie na drugim końcu, tym bardziej mogę zaryzykować trzecią wizytę, skoro mam prawo wątpić, czy gospodarz jest w domu. Zresztą innej drogi wyjścia jak dołem — nie ma. Ale myślę, że tym razem powinniście wszyscy iść ze mną.
Zdesperowani zgodzili się na to. Thorin ruszył na czele, u boku Bilba.
— Uważajcie! — szeptał hobbit. — Starajcie się iść jak najciszej! Na dole może Smauga nie ma, ale może Smaug jest. Nie narażajmy się bez potrzeby.
Schodzili w dół, w dół… Krasnoludy oczywiście nie mogą nigdy dorównać hob–bitom w sztuce poruszania się bezszelestnie, toteż i teraz sapały i człapały, echo zaś potęgowało te odgłosy przerażająco. Bilbo co chwila przystawał ze strachu i nasłuchiwał, lecz z dna tunelu nie dochodził żaden szelest. Kiedy mu się zdawało, że są już blisko celu, włożył na palec pierścień i wysunął się przed innych. Ostrożność zbyteczna, bo otaczały ich ciemności tak nieprzeniknione, że z pierścieniem czy bez pierścienia wszyscy stali się niewidzialni. Tak było ciemno, że hobbit nagle znalazł się u wylotu nic o tym nie wiedząc, niespodzianie trafił ręką w pustkę, stracił równowagę i głową naprzód runął do jamy!
Leżał twarzą do ziemi, nie mając odwagi wstać, wstrzymując oddech. Ale nic nie poruszyło się w pieczarze. Nic też nie rozświetlało mroku, chociaż, gdy wreszcie Bilbo powoli uniósł głowę, wydało mu się, że wyżej, w głębi podziemia dostrzega nikłą, białą plamkę blasku. Nie była to jednak z pewnością iskra smoczego ognia, jakkolwiek wszędzie dokoła wisiały w powietrzu ciężkie, smrodliwe opary gada, a na języku hobbit czuł posmak dymu.
W końcu pan Baggins stracił cierpliwość.
— Przeklęty gadzie, przeklęty Smaugu! — pisnął głośno. — Przestań się bawić w ciuciubabkę! Zaświeć no, a potem możesz mnie zjeść, jeżeli uda ci się mnie złapać.
Słabe echo obiegło niewidoczne w mroku kąty pieczary, ale nikt hobbitowi nie odpowiedział.
Bilbo wstał, nie miał jednak pojęcia, w którą stronę się zwrócić.
— Do licha, co też ten Smaug knuje — powiedział. — Najwidoczniej nie przyjmuje dziś po południu (czy w nocy, bo nie wiem, która godzina). Jeżeli Oin i Glo–in nie zgubili hubki i krzesiwa, moglibyśmy sobie tu poświecić i rozejrzeć się, póki szczęście sprzyja.
Krasnoludy, rzecz prosta, bardzo się przelękły, kiedy Bilbo spadł z łoskotem z progu tunelu na dno jamy, i przycupnęły tam, gdzie ich zostawił, w pobliżu wyjścia.
— Pss! pss! — syknęły usłyszawszy głos hobbita. Trochę mu to dopomogło zorientować się, gdzie są towarzysze, ale przez dość długi czas nie mógł się od nich doprosić czegoś więcej. Wreszcie, kiedy już zaczął tupać i wniebogłosy wrzeszczeć o światło, Thorin dał się przekonać i wysłał Oina z Gloinem po zostawione w górnym końcu tunelu pakunki.
Chwilę później migotliwe światełko zapowiedziało powrót wysłanników. Oin niósł w ręku małą pochodnię z sosnowej trzaski, a Gloin dźwigał pod pachą cały pęk łuczywa. Bilbo spiesznie podbiegł do wylotu i chwycił pochodnię; nie mógł jednak nakłonić krasnoludów, żeby zapalili więcej świateł i weszli za nim do pieczary. Thorin przezornie wytłumaczył, że pan Baggins jest nadal z urzędu wyznaczonym rzeczoznawcą — włamywaczem i wywiadowcą. Jeśli chce ryzykować i palić światło, to jego sprawa. Oni wszakże wolą poczekać w tunelu na powrót pana Bagginsa. Siedli więc wszyscy trzynastu w pobliżu wyjścia i przyglądali się jego poczynaniom.
Widzieli drobną, ciemną sylwetkę hobbita sunącą naprzód z małą pochodnią wzniesioną w górę. Póki był blisko, dostrzegali od czasu do czasu błysk i słyszeli dźwięk metalu, gdy potykał się o jakiś złoty przedmiot. Światełko w jego ręku malało, w miarę jak się oddalał w głąb rozległej pieczary, potem zaczęło migać coraz wyżej w powietrzu. Bilbo wspinał się na ogromny kopiec skarbów. Wkrótce osiągnął szczyt, ale szedł dalej. Zauważyli, że w pewnym momencie zatrzymał się i schylił, ale nie wiedzieli dlaczego.