— Tylko jeśli dostają się tam windą — zauważyła Louise. — A co, jeśli on trafił tam inną drogą?
— Myśli pani, że zszedł dwa kilometry w dół niemal pionowym szybem wentylacyjnym? — Shawwanossoway się skrzywił. — Nawet gdyby potrafił tego dokonać — a zapewniam, do tego trzeba stalowych nerwów — kamery bezpieczeństwa i tak zarejestrowałyby jego wtargnięcie.
— Właśnie o to mi chodzi — przyznała Louise. — Wygląda na to, że on nie zszedł do kopalni. Jak wspomniała profesor Mah, mówi się, że obcy jest neandertalczykiem, ale w nadgarstku ma jakiś technicznie skomplikowany implant; widziałam to na własne oczy.
— I? — odezwała się Bonnie Jean.
— Rany! — wykrzyknęła Louise. — Na pewno wszystkim wam przyszło do głowy to samo co mnie. Nie zjechał na dół windą. Nie dostał się tam szybem wentylacyjnym. Zmaterializował się we wnętrzu sfery razem z wielką bańką powietrza!
Naylor zagwizdał początek melodii z czołówki serialu Star Trek.
Wszyscy się roześmiali.
— Nie przesadzajmy — powiedziała Bonnie Jean. — Owszem, sytuacja jest dziwna i być może kusi nas, by formułować szalone wnioski, ale lepiej trzymajmy się ziemi.
Shawwanossoway też potrafił gwizdać. Wybrał muzyczny temat ze Strefy zmroku.
— Dość tego! — ucięła Bonnie Jean.
Rozdział 15
Mary Vaughan była jedyną pasażerką Inco Learjet lecącego z Toronto do Sudbury Wsiadając do samolotu, zwróciła uwagę na ciemnozielony kolor kadłuba i napis na dziobie: „Korniszonek”.
W czasie krótkiego przelotu przejrzała notatki na laptopie. Sporo lat minęło od opublikowania w „Science” wyników jej badań nad DNA neandertalczyków. Czytając zapiski, obracała w palcach złoty łańcuszek z małym, prostym krzyżykiem, który zawsze nosiła na szyi.
Mary zdobyła rozgłos w 1994 roku, gdy udało jej się uzyskać materiał genetyczny z liczącego 30 tysięcy lat niedźwiedzia, znalezionego w wiecznej zmarzlinie w okolicach Jukonu. Kiedy dwa lata później Rheinisches Amt fur Bodendenkmalpflege — agencja odpowiadająca za prace archeologiczne w rejonie Nadrenii — uznała, że czas się przekonać, czy można pobrać DNA z najsłynniejszej skamieliny prawdziwego neandertalczyka, zwróciła się z tym właśnie do Mary. Mary miała wątpliwości; ten osobnik był wysuszony, nigdy nie uległ zamrożeniu i — co do tego opinie były podzielone — mógł mieć aż sto tysięcy lat, czyli trzy razy więcej niż niedźwiedź, którego wcześniej badała. Mimo to postanowiła podjąć się trudnego wyzwania. W czerwcu 1996 roku przyleciała do Bonn, a stamtąd udała się do Rheinisches Landesmuseum, gdzie przechowywano okaz.
Najlepiej znana część — fragment czaszki z wałem nadoczodołowym — była stałym elementem ekspozycji, ale resztę szkieletu trzymano w stalowej skrzyni, w stalowej szafce, wewnątrz stalowej krypty wielkości pokoju. Do sejfu zaprowadził Mary Hans, niemiecki preparator szkieletów. Oboje musieli włożyć specjalne plastikowe kombinezony i chirurgiczne maski; stosowano wszelkie środki ostrożności, aby uniknąć skażenia kości współczesnym DNA. Wprawdzie pierwsi odkrywcy prawdopodobnie zanieczyścili szkielet, ale po upływie półtora wieku ich niezabezpieczone DNA na powierzchni powinno ulec całkowitej degradacji.
Mary pozwolono pobrać jedynie niewielki wycinek kości; w Turynie księża tak samo zazdrośnie strzegli swojego całunu. Oboje z Hansem czuli się tak, jakby profanowali niezwykłe dzieło sztuki. Mary wycierała łzy, podczas gdy jej towarzysz precyzyjną piłką używaną przez złotników wycinał okrągły fragment — średnicy zaledwie centymetra i ważący tylko trzy gramy — z prawej kości ramiennej, najlepiej zachowanej z całego szkieletu.
Węglan wapnia w zewnętrznej, twardej warstwie kości zbitej powinien ochronić DNA w środku. Mary zabrała próbkę do laboratorium w Toronto i wywierciła z niej maleńkie części.
Trzeba było pięciu miesięcy mrówczej pracy, żeby wydzielić 379-nukleotydowy odcinek z obszaru kontrolnego mitochondrialnego DNA neandertalczyka. Mary skorzystała z reakcji łańcuchowej polimerazy, aby powielić pozyskane DNA w milionach kopii, po czym przystąpiła do sekwencjonowania. Potem porównała odpowiedni fragment mitochondrialnego DNA zbadany u 1600 współczesnych ludzi: Indian północnoamerykańskich, Polinezyjczyków, Australijczyków, Afrykanów, Azjatów i Europejczyków. U ludzi z grupy kontrolnej przynajmniej 371 nukleotydów na 379 było takich samych; maksymalne odchylenie dotyczyło zaledwie ośmiu nukleotydów.
Ale DNA neandertalczyka miało średnio tylko 352 nukleotydy wspólne ze współczesnym człowiekiem; a zatem różniło je aż dwadzieścia siedem baz. Mary doszła do wniosku, że skoro DNA różni się w takim stopniu, gałęzie rodzaju ludzkiego i człowieka neandertalskiego musiały się rozwidlić w okresie od 550 tysięcy do 690 tysięcy lat temu. Dla porównania, wszyscy współcześni ludzie prawdopodobnie mieli wspólnego przodka sprzed mniej więcej 150 lub 200 tysięcy lat. Choć dywergencja neandertalczyków i współczesnego człowieka, datowana na ponad pół miliona lat wstecz, dokonała się znacznie później niż oddzielenie się rodzaju Homo od jego najbliższych krewnych, szympansów i bonobo, które nastąpiło od pięciu do ośmiu milionów lat temu, i tak była na tyle odległa, że według Mary neandertalczycy stali się zupełnie odrębnym gatunkiem od ludzi współczesnych: Homo neanderthalensis, nie Homo sapiens neanderthalensis.
Inni naukowcy nie zgadzali się z tym. Milford Wolfpoff z University of Michigan twierdził, że neandertalskie geny znalazły się w puli genów współczesnych Europejczyków. Dlatego uważał też, że nici, których badania prowadzą do innych wniosków, są aberracyjnymi sekwencjami lub zostały błędnie zinterpretowane.
Jednak wielu paleoantropologów podzielało opinię Mary, chociaż wszyscy — ona także — mówili, że aby mieć pewność, konieczne są dalsze badania… pod warunkiem, że odkryje się więcej neandertalskiego DNA.
Teraz może, tylko może, znaleziono go więcej. Mary szczerze wątpiła w prawdziwość tego neandertalczyka, ale jeśli się myliła, to…
Zamknęła laptop i spojrzała przez okno. Pod nią rozpościerało się północne Ontario. W wielu miejscach prześwitywały skały Tarczy Kanadyjskiej, a kępy osik i brzóz zaznaczały się ciemniejszymi kropkami w krajobrazie. Samolot zaczął podchodzić do lądowania.
Reuben nie miał pojęcia, jak wygląda Mary Vaughan, ale ponieważ na pokładzie samolotu Inco nie było innych pasażerów, nie musiał się tym martwić. Zobaczył białą kobietę przed czterdziestką, o włosach koloru jasnego miodu, z ciemniejszymi odrostami. Miała może pięć kilo nadwagi. Kiedy się zbliżyła, Reuben dostrzegł wyraźne oznaki tego, że poprzedniej nocy niewiele spała.
— Profesor Vaughan — przywitał ją, wyciągając do niej dłoń. — Nazywam się Reuben Montego, jestem lekarzem w kopalni Creighton. Bardzo dziękuję, że zgodziła się pani przylecieć. — Wskazał młodą kobietę, którą zabrał w drodze na lotnisko. — To jest Gillian Ricci, rzeczniczka prasowa Inco; będzie pani pod jej opieką.
Reuben odniósł wrażenie, że pani profesor dziwnie się ucieszyła na widok młodej kobiety; może była lesbijką. Sięgnął po walizkę, którą trzymała Mary.
— Proszę pozwolić, że pomogę.
Mary puściła bagaż. Gdy ruszyli przez płytę lotniska, starała się trzymać obok Gillian, a nie obok Reubena. Letnie słońce buchało gorącem. Reuben i Gillian mieli przeciwsłoneczne okulary; Mary mrużyła oczy — zapomniała zabrać swoich.
Kiedy dotarli do samochodu — forda explorera w kolorze wina — Gillian chciała zająć miejsce z tyłu, ale Maryją powstrzymała.