Выбрать главу

Początkowo Montego myślał, że pacjent ogląda telewizję; dopiero po chwili zauważył, że ten trzyma lewe przedramię w górze, kierując oko Haka na ekran. Kompan pewnie rejestrował kolejne przykłady językowe, próbując wyłowić więcej słów z kontekstu.

— Witaj, Reuben — powiedział Hak, przypuszczalnie w imieniu Pontera. Ponter spojrzał na Louise. Reuben zwrócił uwagę, że nie zareagował tak jak zwykły mężczyzna; nie uśmiechnął się z zachwytem z powodu nieoczekiwanej wizyty pięknej, młodej kobiety.

— Louise — odezwał się Reuben — poznaj Pontera.

Louise zrobiła krok do przodu.

— Witaj, Ponter! — powiedziała. — Nazywam się Louise Benoit.

— To Louise wyciągnęła cię z wody — dodał Montego.

Dopiero teraz Ponter uśmiechnął się ciepło; Reubenowi przyszło do głowy, że może wszyscy tutaj wydają mu się jednakowi.

— Lou…  — zabrzmiał głos Haka. Ponter przepraszająco wzruszył ramionami.

— On nie potrafi wymówić dźwięku „i” w twoim imieniu — wyjaśnił Reuben.

Louise się uśmiechnęła.

— Nie ma sprawy. Możesz mówić Lou; mnóstwo moich przyjaciół tak się do mnie zwraca.

— Lou — powtórzył Ponter, tym razem swoim głębokim głosem. — Ja… ty… ja…

Reuben spojrzał na Louise.

— Wciąż pracujemy nad jego słownictwem. Niestety, jeszcze nie dotarliśmy do zwrotów towarzyskich. Przypuszczam, że Ponter chce ci podziękować za uratowanie mu życia.

— Cała przyjemność po mojej stronie — odparła Louise. — Cieszę się, że nic mu nie jest.

Reuben przytaknął.

— No tak, skoro o tym mowa. Ponter, masz stąd wyjść.

Długa brew Pontera uniosła się w górę.

— Tak! — odezwał się Hak w imieniu mężczyzny. — Gdzie? Gdzie wyjść?

Reuben podrapał się w ogoloną głowę.

— Dobre pytanie.

— Daleko — powiedział Hak. — Daleko.

— Chcesz iść daleko stąd? — zdziwił się Reuben. — Dlaczego?

— Ten…  — Hak urwał, ale za to Ponter podniósł dłoń, zakrywając swój gigantyczny nochal. Może był to neandertalski odpowiednik zatkania nosa.

— Chodzi o zapach? — upewnił się Reuben. Pokiwał głową i odwrócił się do Louise. — Z takim kinolem nic dziwnego, że ma czuły zmysł powonienia. Sam nienawidzę szpitalnych zapachów, a często muszę je znosić.

Louise spojrzała na Pontera, ale odezwała się do Reubena.

— Nadal nie wiadomo, skąd on się wziął?

— Nie.

— Według mnie pochodzi z równoległego świata — przyznała wprost.

— Co? No nie, niech pani sobie nie żartuje!

Wzruszyła ramionami.

— A niby skąd?

— Hm, dobre pytanie, ale…

— Jeśli rzeczywiście pochodzi z równoległego świata — przerwała mu Louise — to przypuśćmy, że tam nie mają silników spalinowych ani innych rzeczy, które zanieczyszczają naszą atmosferę. Gdyby pan miał tak wrażliwy nos, nigdy nie opracowałby pan technologicznych rozwiązań, które śmierdzą.

— Być może, ale to nie dowód na to, że on pochodzi z innego świata.

— Tak czy inaczej…  — Louise odsunęła z czoła długie, brązowe włosy — pewnie chciałby znaleźć się gdzieś z dala od cywilizacji. Gdzieś, gdzie nie śmierdzi aż tak bardzo.

— No cóż, mogę się postarać o kilka wolnych dni. Plusem profesji zakładowego lekarza jest to, że można sobie samemu wystawić zwolnienie. Bardzo chciałbym kontynuować pracę z Ponterem.

— Ja też nie mam nic do roboty — przyznała Louise. — Nadal trwa opróżnianie komory w SNO.

Reuben poczuł, jak szybciej bije mu serce. Wciąż jeszcze był czuły na kobiece wdzięki! Co prawda wiedział, że Louise chce im towarzyszyć ze względu na Pontera. Mimo to cudownie byłoby spędzić z nią trochę więcej czasu. Miała niesamowicie seksowny akcent.

— Zastanawiam się tylko, czy władze nie będą znowu próbowały go przejąć — przyznał.

— Przecież jest tu dopiero jeden dzień — zauważyła Louise — i założę się, że w Ottawie nikt jeszcze nie traktuje go poważnie. Dla nich to na razie kolejna szalona historia z brukowca. Agenci federalni i wojsko nie zjawiają się za każdym razem, gdy ktoś twierdzi, że widział UFO. Jestem pewna, że nawet nie zaczęli jeszcze myśleć, iż to może być prawda.

Zapachy rzeczywiście są okropne — pomyślał Ponter, patrząc na Lou i Reubena. Bardzo się od siebie różnili: on ciemnoskóry i zupełnie łysy, a ona o cerze bledszej od skóry Pontera i z gęstymi brązowymi włosami, które opadały na wąskie ramiona.

Nadal był przerażony i zdezorientowany, ale Hak szeptał uspokajające słowa w implant ślimakowy za każdym razem, gdy wyczuwał wzburzenie Pontera. Ponter miał pewność, że bez pomocy Haka już by oszalał.

Tyle się wydarzyło w tak krótkim czasie! Jeszcze wczoraj obudził się we własnym łóżku z Adikorem, nakarmił psa, poszedł do pracy…

A teraz znajdował się tutaj, gdziekolwiek to było. Hak miał rację; to musiała być Ziemia. Ponter podejrzewał, że gdzieś w bezkresnym kosmosie istnieją inne nadające się do zamieszkania planety, ale czuł, że waży tu tyle samo co w domu, a i powietrzem dało się oddychać — mniej więcej w takim samym stopniu, w jakim dało się jeść potrawy jego ukochanego Adikora! Wprawdzie nie brakowało ohydnych smrodów, woni gazów, owoców i chemii — zapachów, których nawet nie potrafił określić. Musiał jednak przyznać, że oddycha bez trudu, a jedzenie, jakim go karmiono, miało (w większości!) skład chemiczny, z którym jego układ trawienny sobie radził.

A zatem Ziemia. I to na pewno nie Ziemia z przeszłości. Co prawda istniały terytoria — zwłaszcza w strefie równikowej — które zbadano tylko w niewielkiej części, ale jak zauważył Hak, tutejsza roślinność w dużej mierze była taka sama jak w Saldak, co oznaczało, że raczej nie znajdował się na innym kontynencie ani na południowej półkuli. Pomimo wysokiej temperatury wiele drzew, które widział, należało do gatunków zrzucających na zimę liście; to nie mogła być strefa równikowa.

Może więc przyszłość? Nie. Gdyby z jakiejś nieznanej przyczyny jego ludzkość przestała istnieć, jej miejsca nie mogli zająć Gliksini. Przecież oni wyginęli; ich odrodzenie się było równie mało prawdopodobne jak odrodzenie się dinozaurów.

Ale jeśli to była Ziemia i do tego ta sama jej część, z której pochodził Ponter, gdzie się podziały olbrzymie stada gołębi wędrownych? Nie widział ani jednego, odkąd się tu znalazł. Może przepędziły je stąd te wstrętne zapachy.

Nie.

Nie.

To nie była ani przyszłość, ani przeszłość. To była teraźniejszość — równoległy świat, świat, w którym, o dziwo, pomimo wrodzonej głupoty, Gliksini nie wymarli.

— Ponter — powiedział Reuben.

Wyrwany z zadumy Ponter podniósł wzrok. Na jego twarzy malowało się zagubienie.

— Tak?

— Ponter, zabierzemy cię gdzie indziej. Jeszcze nie wiem dokąd, ale na początek wywieziemy cię stąd. Możesz, hm, możesz na razie zamieszkać u mnie.

Ponter przechylił głowę, słuchając tłumaczenia Haka. Kilkakrotnie na jego twarzy pojawiał się wyraz zdziwienia; być może Hak nie miał pewności, jak przełożyć niektóre słowa użyte przez Reubena.

— Tak — powiedział w końcu. — Tak. Idziemy gdzie indziej.

Reuben gestem pokazał, aby Ponter ruszył przodem.

— Otworzyć drzwi — powiedział Ponter samodzielnie, z wyraźnym zachwytem, i pociągnął za klamkę drzwi szpitalnej sali. — Iść przez drzwi — dodał, po czym zrobił to. Chwile zaczekał, aż Louise i Reuben opuszczą salę. — Zamknąć drzwi — oznajmił, zamykając drzwi za nimi, i uśmiechnął się szeroko, a kiedy Ponter uśmiechał się szeroko, jego usta rozciągały się na trzydzieści centymetrów. — Ponter na zewnątrz!