Mary skinęła głową, starając się to pojąć.
— Ale przypuśćmy, że w rzeczywistości przebiega to inaczej — ciągnęła Louise. — Przypuśćmy, że zamiast tworzyć na ułamek sekundy tymczasowe wszechświaty, komputer kwantowy dociera do już istniejących wszechświatów równoległych — do innych wersji rzeczywistości, w której taki komputer kwantowy również istnieje.
— Nie ma teoretycznych podstaw, aby tak twierdzić — powiedziała Bonnie Jean z wyraźną irytacją. — Poza tym tutaj, w jedynym wszechświecie, którego istnienia możemy być pewni, nie ma żadnego komputera kwantowego.
— Właśnie! — weszła jej w słowo Louise. — Proponuję następujące wyjaśnienie: doktor Boddit i jego kolega próbowali rozłożyć na czynniki liczbę tak wielką, że aby sprawdzić każdy ewentualny jej składnik, potrzeba było więcej komputerów kwantowych, niż było dostępnych w oddzielnych, już istniejących, trwałych wszechświatach. Rozumieją państwo? Komputer sięgnął do tysięcy — może milionów! — istniejących światów. W każdym z nich odnalazł kopię siebie i każda z tych kopii sprawdziła inny potencjalny czynnik. Tak? Ale jeśli ta liczba była naprawdę wielka, wręcz gigantyczna, taka, która mogła mieć więcej potencjalnych czynników, niż istniało równoległych wszechświatów z kwantowymi komputerami? Co wtedy? Myślę, że właśnie to się wydarzyło w tym przypadku. Doktor Boddit i jego partner podjęli się rozłożenia naprawdę ogromnej liczby, ich komputer kwantowy odnalazł swoje kopie — co do jednej — we wszechświatach równoległych, ale potrzebował jeszcze więcej duplikatów siebie, więc sięgnął do innych równoległych światów, także do tych, w których laboratorium informatyki kwantowej nigdy nie powstało — takich jak nasz wszechświat. A kiedy dotarł do jednego z nich, było to jak uderzenie w ścianę, które spowodowało przerwanie eksperymentu. To załamanie sprawiło, że spora część laboratorium Pontera dostała się do naszego świata.
Mary zauważyła, że profesor Mah kiwa głową.
— Chodzi o powietrze, które przeszło razem z Ponterem.
— Właśnie — powiedziała Louise. — Tak jak spekulowaliśmy, do tego wszechświata przedostało się głównie powietrze. Dość, by rozerwać akrylową sferę. Ale oprócz powietrza znalazła się również osoba, która w chwili eksperymentu znajdowała się w laboratorium kwantowym.
— A zatem on nie wiedział, że się tutaj przeniesie? — zapytała Mah.
— Nie — powiedział Reuben Montego — nie wiedział. Jeśli myślicie państwo, że my przeżyliśmy szok, wyobraźcie sobie, co musiał czuć on. Biedak w jednej sekundzie znalazł się w wodzie, w absolutnych ciemnościach. Gdyby nie ten wielki bąbel powietrza, który przeniknął tu razem z nim, na pewno by utonął.
Twój cały świat wywrócił się do góry nogami — pomyślała Mary, zerkając na neandertalczyka. Na pewno czuł dezorientację i lęk, ale nie pokazywał ich po sobie. Musiał przeżyć potworny szok.
Mary uśmiechnęła się do niego ze współczuciem.
Rozdział 22
Dooslarm basadlarm Adikora Hulda trwało. Arbiter Sard nadal siedziała w południowym końcu sali, Adikor tkwił pośrodku, a Daklar Bolbay krążyła złowieszczo wokół niego.
— Czy została popełniona zbrodnia? — zapytała Bolbay, spoglądając na Sard. — Nie znaleziono ciała, można więc przypuszczać, że to tylko sprawa zaginięcia, bez względu na to, jak mało prawdopodobnie brzmi to w dzisiejszych czasach. Jednak całą kopalnię przeszukano, używając przenośnych detektorów sygnału, i stąd mamy pewność, że implant Pontera przerwał transmisję. Gdyby Ponter był ranny, jego Kompan wciąż nadawałby sygnał. Nawet gdyby zmarł śmiercią naturalną, implant dzięki zmagazynowanej energii kontynuowałby transmisję przez wiele dni po ustaniu biochemicznych procesów zachodzących w organizmie człowieka. Jedynie celowa przemoc mogłaby wyjaśnić zniknięcie Pontera i milczenie jego Kompana.
Adikor poczuł ucisk w żołądku. Bolbay rozumowała prawidłowo: technologia Kompanów była niezawodna. Zanim powstały, ludzie rzeczywiście czasami ginęli i dopiero po upływie wielu miesięcy uznawano ich za zmarłych, zwykle z powodu braku lepszego wyjaśnienia. Ale Lonwis Trob obiecał, że jego Kompany to odmienia i rzeczywiście tak się stało. Dziś już nikt tak po prostu nie znikał.
Sard najwyraźniej podzielała ten pogląd.
— Przyznaję, że brak ciała oraz sygnału Kompana sugeruje, że mamy do czynienia z działaniami natury przestępczej — powiedziała. — Proszę dalej.
— Oczywiście. — Bolbay przez moment przyglądała się Adikorowi, po czym ponownie przeniosła wzrok na arbitra. — Morderstwo nigdy nie było powszechne. Zakończyć życie innego człowieka — absolutnie i trwale przerwać czyjeś istnienie — to zbrodnia ohydna ponad wszelką miarę. Mimo to, wierzcie mi, znane są jej przypadki z czasów poprzedzających wprowadzenie Kompanów i archiwów alibi. W poprzednich sprawach trybunał żądał trzech rzeczy, aby udowodnić zasadność zarzutów morderstwa:
— Pierwszą jest szansa popełnienia zbrodni — a tę Adikor Huld miał w stopniu nieosiągalnym dla innych mieszkańców tej planety, ponieważ znajdował się w miejscu, z którego jego Kompan nie mógł transmitować zapisów jego czynów.
— Drugą jest metoda, czyli sposób, w jaki przestępstwo mogło zostać popełnione. Nie mając ciała, możemy jedynie spekulować, jak mógł tego dokonać, chociaż jak później się przekonacie, jedna metoda wydaje się szczególnie prawdopodobna.
— I wreszcie trzeba jeszcze pokazać powód, czyli rozumowanie, jakie doprowadziło do zbrodni — coś, co mogło go skłonić do popełnienia tak potwornego i nieodwracalnego czynu. I właśnie na tym chciałabym się teraz skupić.
Arbiter skinęła głową.
— Słucham.
Bolbay gwałtownie się odwróciła, stając naprzeciwko Adikora.
— Ty i Ponter Boddit mieszkaliście razem, czy tak?
— Od sześciu dekamiesięcy — potwierdził Adikor.
— Kochałeś go?
— Tak. Bardzo.
— Niedawno zmarła jego partnerka.
— Była także twoją partnerką — powiedział Adikor, korzystając z okazji, aby podkreślić sprzeczność interesów Daklar Bolbay.
Ona jednak była na to przygotowana.
— Tak. Klast, moja ukochana. Już nie ma jej wśród żywych i z tego powodu czuję wielki smutek. Ale nikogo nie obarczam winą; nie ma osoby, którą mogłabym winić o jej śmierć. Zabrała ją choroba, a wydłużacze życia zrobili wszystko, aby ulżyć jej cierpieniom w ostatnich miesiącach życia. Jednakże w sprawie śmierci Pontera Boddita ktoś jest winny.
— Waż swoje słowa, Daklar Bolbay — upomniała ją Sard. — Nie dowiodłaś jeszcze, że Uczony Boddit nie żyje. Dopóki nie ogłoszę wyroku, wolno ci mówić o takiej ewentualności tylko jako o przypuszczeniach.