— Proszę… — powiedziała. — Proszę. Będę krzyczeć.
Ponter zrobił jeszcze jeden niepewny krok do przodu, a potem…
Potem…
Mary zaczęła krzyczeć.
— Pomocy! Pomocy!
Ponter osunął się na wykładzinę. Czoło nad jego wałem oczodołowym lśniło od potu, a jego skóra przybrała ziemistą barwę. Mary uklękła przy nim. Jego pierś gwałtownie unosiła się i opadała. Zaczął dyszeć.
— Pomocy! — zawołała raz jeszcze.
Usłyszała dźwięk odsuwanych drzwi. Reuben wpadł do środka.
— Co się… O Boże!
Podbiegł do nich i przypadł do Pontera. Louise pojawiła się kilka sekund po nim. Reuben wyczul puls Pontera.
— Ponter jest chory — poinformował Hak, używając kobiecego głosu.
— Tak — potwierdził Reuben, kiwając głową. — Czy wiesz, co mu jest?
— Nie — odparł Hak. — Ma za szybki puls i płytki oddech. Temperatura ciała 39.
Mary zdziwiła się, słysząc podaną przez implant wartość. Przypuszczała, że chodzi o skalę odpowiadającą stopniom Celsjusza, co oznaczało, że Ponter ma gorączkę. No, ale opracowanie takiej skali temperatury wydawało się logiczne w przypadku istot mających dziesięć palców u obu dłoni.
— Ma na coś alergię? — zapytał Reuben.
Hak zapiszczał.
— Alergia — powtórzył Reuben. — Jedzenie lub jakieś czynniki środowiskowe, które normalnie nie mają wpływu na ludzi, ale u niego wywołują chorobę.
— Nie — odparł Hak.
— Był chory, zanim opuścił wasz świat?
— Chory? — powtórzył Hak.
— Źle się czuł.
— Nie.
Reuben spojrzał na misternie rzeźbiony drewniany zegar, stojący na jednym z regałów.
— Minęło mniej więcej pięćdziesiąt jeden godzin, odkąd się tu zjawił. O Chryste, Chryste, Chryste.
— Co się stało? — spytała Mary.
— Boże, jaki ze mnie idiota. — Reuben szybko przeszedł do innego pokoju i po chwili wrócił z podniszczoną torbą lekarską z brązowej skóry. Otworzył ją, wyjął drewnianą szpatułkę i niewielką latarkę. — Ponter — powiedział stanowczym tonem — otwórz usta.
Złote oczy Pontera były do połowy przesłonięte powiekami, ale posłusznie wykonał polecenie lekarza. Prawdopodobnie nigdy wcześniej nie był badany w taki sposób; nie dawał sobie przycisnąć języka drewnianą szpatułką. Ale Hak chyba zdołał go uspokoić, mówiąc coś, co słyszał tylko Ponter, i wreszcie Reuben mógł zaświecić latarką w przepastne usta neandertalczyka.
— Ma bardzo zaczerwienione migdały i okoliczne tkanki — stwierdził Reuben. Spojrzał na Mary, a potem na Louise. — To jakaś infekcja.
— Ale albo pani profesor Vaughan, albo ja byłyśmy tu z nim przez cały czas — zauważyła Louise — i nie jesteśmy chore.
— Właśnie — sarknął Reuben. — Zachorował na coś, czym prawdopodobnie zaraził się tutaj, i jest to coś, na co my troje jesteśmy naturalnie odporni. — Lekarz pogrzebał chwilę w torbie i wyciągnął fiolkę tabletek. — Louise — powiedział, nie odwracając się — przynieś szklankę wody, proszę.
Louise pospiesznie wyszła do kuchni.
— Dam mu silnie działającą aspirynę. — Mary nie miała pewności, czy powiedział to do Haka, czy do niej. — Powinna zbić gorączkę.
Louise wróciła ze szklanką pełną wody. Reuben wziął ją od niej i wepchnął dwie pastylki między wargi Pontera.
— Hak, powiedz mu, żeby to połknął.
Mary nie wiedziała, czy Kompan zrozumiał słowa Reubena, czy też odgadł jego intencje — dość, że chwilę potem Ponter rzeczywiście połknął tabletki, wziął szklankę w wielką dłoń i, wspomagany przez lekarza, zdołał je popić. Sporo wody spłynęło mu po szczęce, mocząc jasny zarost.
Mary zwróciła uwagę, że się nie zakrztusił. Neandertalczyk nie musiał się tym martwić; taki był plus tego, że nie potrafił artykułować wielu dźwięków. Jama ustna miała taką budowę, że ani płyny, ani pokarmy stałe nie mogły trafić tam, gdzie nie powinny. Reuben spróbował wlać jeszcze odrobinę wody w usta Pontera. Opróżnił szklankę do dna.
Cholera — pomyślała Mary. — Cholera jasna.
Jak mogli być tacy głupi? Kiedy Cortez i jego konkwistadorzy przybyli do Ameryki Środkowej, przywieźli ze sobą choroby, na które Aztekowie nie byli odporni — a przecież Aztekowie i Hiszpanie oddzielili się zaledwie przed paroma tysiącami lat, a zatem tyle wystarczyło, aby w jednej części planety powstały patogeny, przeciwko którym mieszkańcy innego regionu nie potrafili się bronić. Świat Pontera i świat Homo sapiens istniały odrębnie od co najmniej dwudziestu siedmiu tysięcy lat. Na pewno rozwinęły się tu choroby, na które on nie miał odporności.
I… i… i…
Mary poczuła dreszcz.
I na odwrót.
Ta sama myśl przyszła do głowy Reubenowi. Szybko wstał, przeszedł przez pokój i wziął telefon, którego wcześniej używała Mary.
— Halo, operator — powiedział do słuchawki. — Mówi doktor Reuben Montego, chodzi o nagły przypadek medyczny. Proszę mnie połączyć z centrum epidemiologicznym w Ottawie. Tak, właśnie tak… z osobą odpowiadającą tam za kontrolę chorób zakaźnych…
Rozdział 24
Dooslarm basadlarm Adikora Hulda zostało tymczasowo przerwane, rzekomo ze względu na wieczorny posiłek, ale tak naprawdę Arbiter Sard chciała dać oskarżonemu czas, aby się uspokoił, odzyskał równowagę i poradził się innych, jak ma naprawić szkody, które wyrządził swoim wcześniejszym wybuchem.
Kiedy przesłuchanie wznowiono, Adikor ponownie zajął miejsce na stołku. Zastanawiał się, jaki geniusz wpadł na pomysł posadzenia oskarżonego pośrodku, tak by inni mogli krążyć wokół niego. Może Jasmel wiedziała; studiowała przecież historię, a takie zwyczaje miały swoje korzenie w starożytności.
Bolbay wyszła na środek sali.
— Teraz prosiłabym, abyśmy przeszli do pawilonu archiwów alibi — powiedziała do Sard.
Arbiter spojrzała na czasomierz zamontowany w suficie, zaniepokojona tym, jak długo to wszystko trwa.
— Przecież dowiodłaś już, że archiwum alibi Uczonego Hulda nie zawiera żadnych nagrań związanych ze zniknięciem Pontera Boddita. — Sard gniewnie zmarszczyła brew. — Jestem przekonana — oznajmiła tonem nie znoszącym sprzeciwu — że Uczony Huld i ten, kto będzie przemawiał w jego imieniu, zgodzą się z tym, więc nie musisz nas tam ciągnąć, aby to zademonstrować.
Bolbay ukłoniła się z szacunkiem.
— W rzeczy samej, Pani Arbiter. Nie chodzi mi jednak o otwarcie kostki alibi Uczonego Hulda. Chodzi mi o archiwum Pontera Boddita.
— Tam także nie znajdziemy nic związanego z jego zniknięciem — powiedziała Sard z irytacją — i to z tego samego powodu: grubej na tysiąc długości ramion warstwy skał blokującej sygnały.
— To prawda, Pani Arbiter — przyznała Bolbay. — Ale nie chodzi mi o moment zniknięcia Uczonego Boddita. Chciałabym pokazać wszystkim, co się wydarzyło 229 miesięcy temu.
— Dwieście dwadzieścia dziewięć! — wykrzyknęła sędzina. — Jakim cudem coś, co miało miejsce tak dawno, mogłoby mieć znaczenie dla naszej sprawy?
— Jeśli tylko wyrazisz zgodę, przekonasz się, że ma to istotny wpływ.
Adikor zgiętym kciukiem stukał się w czoło tuż nad wałem nadoczodołowym, myśląc intensywnie. 2,29 hektomiesiąca: to trochę ponad osiemnaście i pół roku temu. Znał już wtedy Pontera; obaj należeli do generacji 145 i jednocześnie rozpoczęli studia na Akademii. Ale o jakie wydarzenie z tak odległej przeszłości mogło…?