Zerwał się na równe nogi.
— Czcigodna Sard, stanowczo się temu sprzeciwiam.
Sard spojrzała na niego.
— Sprzeciwiasz się? — zdziwiła się, słysząc takie słowa podczas przesłuchania. — Na jakiej podstawie? Bolbay nie proponuje otwarcia twojego archiwum alibi, tylko Uczonego Boddita. A skoro to właśnie on zaginął, Bolbay jako tabant jego najbliższych krewnych ma prawo złożyć taką prośbę.
Adikor był zły na siebie. Sard być może odmówiłaby prośbie Bolbay, gdyby on trzymał gębę na kłódkę. Teraz jednak była ciekawa, co takiego oskarżony pragnie ukryć.
— Wyrażam zgodę — podjęła decyzję. Spojrzała na tłum widzów. — Wy będziecie musieli tu pozostać, dopóki nie postanowię, czy jest to coś, co powinno zostać pokazane publicznie. — Przeniosła wzrok na dolne rzędy. — Tylko najbliższa rodzina Uczonego Boddita, Uczony Huld i ten, kto ma przemawiać w jego imieniu, mogą do nas dołączyć, pod warunkiem, że żadna z tych osób nie jest Ekshibicjonistą. — Wreszcie jej wzrok zatrzymał się na oskarżającej. — No, Bolbay, lepiej, żeby to nie była strata czasu.
Sard, Bolbay, Adikor, Jasmel i Megameg, trzymająca starszą siostrę za rękę, ruszyli długim, wyściełanym mchem korytarzem do pawilonu archiwów alibi. Bolbay nie mogła się powstrzymać przed kąśliwą uwagą pod adresem Adikora:
— Nikt nie chciał przemawiać w twoim imieniu, co? — stwierdziła.
Tym razem Adikorowi udało się utrzymać język za zębami.
Na świecie zostało mało osób, które urodziły się przed wprowadzeniem Kompanów: niewiele z generacji 140 i znacznie mniej z pokolenia 139. Dla pozostałych Kompan był częścią życia już od narodzin — noworodkom wszczepiano specjalne, mniejsze urządzenia. Wkrótce miały się odbyć uroczystości z okazji upływu tysiąca miesięcy Ery Alibi; planowano huczne obchody na całym świecie.
Nawet w samym Saldak wiele tysięcy ludzi urodziło się i umarło od chwili wszczepienia pierwszego Kompana; ten prototypowy implant został umieszczony w przedramieniu jego twórcy, Lonwisa Troba. Wielki pawilon archiwów alibi, znajdujący się obok budynku Rady Siwych, dzielił się na dwa skrzydła. Południowe opierało się o pradawne skały i rozbudowa tej części byłaby ogromnie trudna, dlatego umieszczono tu aktywne kostki alibi żyjących mieszkańców, których liczba była mniej więcej stała. Północne skrzydło obecnie miało jednakowe rozmiary z południowym, ale można je było rozbudowywać w nieskończoność. Kiedy ktoś umierał, jego kostkę alibi odłączano od układu odbiorników i przenoszono tutaj.
Adikor zastanawiał się, w którym skrzydle mieści się kostka Pontera. W zasadzie arbiter miała dopiero zadecydować, czy popełnione zostało morderstwo. Liczył, że archiwum alibi przyjaciela nadal znajduje się w skrzydle żyjących; nie wiedział, czy zdołałby zachować spokój, gdyby się okazało, że przeniesiono je już na drugą stronę.
Kiedyś miał okazję odwiedzić archiwa. W północnym skrzydle — skrzydle zmarłych — każda generacja miała wydzielone pomieszczenie. Do wszystkich sal prowadziły otwarte przejścia. Pierwsza była malutka i mieściła pojedynczą kostkę należącą do Waltera Shara, jedynego członka pokolenia 131, który żył jeszcze w czasach, gdy wprowadzono Kompany. Następne cztery pokoje miały coraz większe rozmiary i zawierały archiwa kolejnych generacji: 132, 133, 134 i 135. Każdą dzieliło od poprzedniej dziesięć lat. Począwszy od pokolenia 136 wszystkie pomieszczenia były jednakowej wielkości. W salach przeznaczonych dla generacji 144 i młodszych spoczywało na razie niewiele kostek.
W południowym skrzydle znajdowało się tylko jedno wielkie pomieszczenie z trzydziestoma tysiącami pojemników zawierających kostki alibi. Początkowo panował tu wielki porządek. Pierwsze kostki były posegregowane według pokoleń, a w każdej podgrupie także według płci, ale z czasem te podziały się zatarły. Wprawdzie kolejne generacje przychodziły na świat w z góry ustalonych okresach, ale ludzie umierali w różnym wieku. Archiwa noworodków instalowano tam, gdzie akurat były wolne gniazda odbiorcze.
Dlatego, aby odnaleźć konkretną kostkę wśród ponad 25 tysięcy — bo tyle wynosiła populacja Saldak — potrzebny był katalog. Arbiter Sard przedstawiła się Strażniczce Archiwów, korpulentnej kobiecie z pokolenia 143, siedzącej na siodłowym krześle za stołem w kształcie nerki.
— Zdrowego dnia, Pani Arbiter — powiedziała strażniczka.
— Zdrowego dnia — odparła Sard. — Chciałabym uzyskać dostęp do archiwum alibi Pontera Boddita z generacji 145.
Kobieta skinęła głową i wydała polecenie komputerowi. Kwadratowy ekran maszyny wyświetlił szereg cyfr.
— Proszę za mną — powiedziała strażniczka.
Jak na swoją tuszę, maszerowała dziarskim krokiem. Poprowadziła ich labiryntem korytarzy, w których ścianach widniały szeregi nisz. W każdej niszy znajdowała się kość alibi — sześcian z granitowego kompozytu, mniej więcej wielkości ludzkiej głowy.
— To tu — powiedziała wreszcie. — Pojemnik numer 16321: Ponter Boddit.
Arbiter skinęła głową, a następnie obróciła pomarszczony nadgarstek, ustawiając swój Kompan naprzeciwko świecącego na niebiesko oka archiwum Pontera.
— Ja, Kornel Sard, arbiter, niniejszym nakazuję otwarcie pojemnika 16321 w celu sprawiedliwego i należytego rozsądzenia sporu prawnego. Stempel Czasu.
Oko pojemnika zmieniło barwę na żółtą. Arbiter ustąpiła miejsca i teraz archiwistka podniosła swój Kompan.
— Ja, Mabla Dabdalb, Strażniczka Archiwów, niniejszym wyrażam zgodę na otwarcie pojemnika 16321 w celu sprawiedliwego i należytego rozsądzenia sporu prawnego. Stempel Czasu. — Oko zrobiło się czerwone i rozległ się brzęk.
— Proszę bardzo. Możecie użyć projektora w sali numer dwanaście.
— Dziękuję — odparła Sard. Wszyscy przeszli z powrotem ku frontowi budynku. Dabdalb wskazała im pomieszczenie, które dla nich przeznaczyła. Sard, Bolbay, Adikor, Jasmel oraz Megameg weszli do środka.
Pokój był duży i kwadratowy, z kilkoma rzędami miejsc wzdłuż jednej ze ścian. Wszyscy prócz Bolbay usiedli. Ona natomiast podeszła do zamontowanej w ścianie konsoli sterującej. Dostęp do archiwum alibi był możliwy tylko wewnątrz tego budynku; dzięki temu osoby nieupoważnione nie mogły przeglądać danych. Pawilon archiwów był całkowicie odcięty od planetarnej sieci informacyjnej i nie miał żadnych zewnętrznych połączeń komunikacyjnych. Czasami konieczność osobistego stawienia się w tym miejscu w celu przejrzenia własnych rejestrów wydawała się kłopotliwa, ale powszechnie uważano taką izolację za odpowiednie zabezpieczenie.
Bolbay spojrzała na małą grupkę zebranych.
— Zamierzam odtworzyć wydarzenia z dnia 146/120/11 — oznajmiła.
Adikor z rezygnacją pokiwał głową. Nie miał pewności co do dnia, ale 120. księżyc od narodzin generacji 146 był chyba właściwą datą.
W pomieszczeniu zrobiło się ciemniej i przed obecnymi pojawiła się niemal niewidoczna sfera, przypominająca bańkę mydlaną. Bolbay najwidoczniej uznała, że standardowa wielkość nie daje zamierzonego przez nią efektu. Adikor usłyszał, jak pociąga jakieś kontrolki, i sfera zaczęła rosnąć, aż osiągnęła średnicę większą niż długość ramion. Bolbay ustawiła jeszcze kilka gałek i wewnątrz głównej pojawiły się trzy mniejsze sfery, ustawione ciasno przy sobie, każda zabarwiona nieco odmiennym kolorem. Po chwili one także się podzieliły, każda na trzy kolejne. Ten podział powtórzył się wielokrotnie. Wyglądało to jak przyspieszone nagranie dziwnej komórki przechodzącej mitozę. Pierwotną sferę wypełniały coraz mniejsze i mniejsze bańki, wypełniające się coraz większą liczbą kolorów, aż w końcu proces dobiegł końca i pojawił się obraz młodego mężczyzny w sali wyższego ciśnienia, która na Akademii Nauk służyła koncentracji myśli. Przypominało to przestrzenną rzeźbę wykonaną z paciorków.