Выбрать главу

Adikor kiwnął głową; to nagrano jeszcze w czasach, gdy nie istniały nowoczesne metody poprawy rozdzielczości. Mimo to obraz był dość wyraźny.

Bolbay znowu pomajstrowała coś przy kontrolkach i bańka obróciła się wokół pionowej osi, tak by wszyscy mogli zobaczyć twarz mężczyzny. Był to Ponter Boddit. Adikor zapomniał już, jak wyglądał młody Ponter. Zerknął na siedzącą obok niego Jasmel. Wpatrywała się w obraz szeroko otwartymi ze zdumienia oczami. Na pewno domyślała się, że jej ojciec miał wówczas mniej więcej tyle lat co ona obecnie.

— To jest oczywiście Ponter Boddit. Ma tutaj o połowę mniej lat niż teraz, a raczej, niżby miał teraz, gdyby jeszcze żył — oznajmiła Bolbay i szybko przeszła do kolejnej kwestii, nie dając Sard czasu na upomnienia. — Teraz przewinę wydarzenia…

Obraz Pontera chodził, siadał, wstawał, krzątał się po pokoju, ocierał się o słup-drapak, wszystko w szaleńczym tempie. Potem otworzyły się drzwi pełniące rolę śluzy powietrznej — podwyższone ciśnienie nie wpuszczało na salę feromonów, które mogłyby rozpraszać uczącego się — i do środka wszedł Adikor Huld.

— Zatrzymać nagranie — nakazała Arbiter Sard. Bolbay zamroziła obraz. — Uczony Huldzie, czy potwierdzasz, że to rzeczywiście jesteś ty?

Adikor z zawstydzeniem patrzył na własną twarz; zapomniał już, że na krótko uległ modzie golenia zarostu. No, ale gdyby tylko takie były szaleństwa jego młodości…

— Tak, Pani Arbiter — odparł cicho. — To ja.

— W porządku. Proszę kontynuować.

Obraz w bańce ponownie zaczął się zmieniać w przyspieszonym tempie. Adikor chodził po sali, tak jak Ponter — tyle że obraz Pontera zawsze pozostawał w centrum sfery, a przesuwało się wszystko wokół niego.

Adikor i Ponter rozmawiali o czymś spokojnie…

Potem mniej spokojnie…

Bolbay zwolniła odtwarzanie do normalnej prędkości.

Ponter i Adikor spierali się o coś.

A potem…

Potem…

Potem…

Adikor chciał zamknąć oczy. Wciąż pamiętał tamte wydarzenia wystarczająco wyraźnie. Ale oczywiście nigdy nie oglądał ich z takiej perspektywy, nigdy nie widział wyrazu własnej twarzy…

Więc patrzył.

Patrzył, jak zaciska palce w pięść…

Patrzył, jak odwodzi ramię i napina biceps …

Patrzył, jak wyrzuca to ramię do przodu…

Patrzył, jak Ponter podrywa głowę do góry …

Patrzył, jak jego własna pięść uderza w szczękę przyjaciela…

Patrzył, jak szczęka Pontera pęka…

Patrzył, jak Ponter zatacza się w tył i jak krew tryska z jego ust…

Patrzył, jak Ponter pluje zębami.

Bolbay ponownie zatrzymała obraz. Owszem, na twarzy młodego Adikora malował się w tej chwili wyraz przerażenia i żalu. Owszem, pochylał się, żeby pomóc Ponterowi wstać. Owszem, wyraźnie żałował tego, co zrobił…

… ale niewiele brakowało, aby zabił Pontera Boddita, miażdżąc jego czaszkę ciosem, w który włożył całą siłę.

Mała Megameg płakała. Jasmel niespokojnie odsunęła się od Adikora. Arbiter Sard powoli kręciła głową z niedowierzaniem. A Bolbay…

Bolbay stała z rękami skrzyżowanymi na piersi.

— Adikorze, czy mam odtworzyć całą scenę jeszcze raz, tym razem z towarzyszeniem dźwięku, czy też wolisz oszczędzić nasz czas i powiedzieć, o co się z Ponterem kłóciliście?

Adikor poczuł, że robi mu się niedobrze.

— To niesprawiedliwe — powiedział cicho. — To niesprawiedliwe. Przeszedłem terapię, aby nauczyć się panować nad gniewem… Dokonano u mnie korekty na poziomie neuro-przekaźników; mój rzeźbiarz osobowości może to potwierdzić. Nigdy wcześniej nikogo nie uderzyłem, ani nigdy potem.

— Nie odpowiedziałeś na moje pytanie — zauważyła Bolbay. — O co się spieraliście?

Adikor milczał, powoli kręcąc głową.

— Uczony Huldzie? Proszę, odpowiedz — zażądała Sard.

— Chodziło o błahą sprawę — przyznał Adikor, spuszczając wzrok na pokrytą mchem podłogę. — Chodziło o…  — Zrobił głęboki wdech, po czym powoli wypuścił powietrze. — O pewien filozoficzny aspekt związany z fizyką kwantową. Istnieje wiele interpretacji zjawisk kwantowych, ale Ponter uporczywie obstawał przy modelu, o którym dobrze wiedział, że jest niesłuszny. Ja… teraz wiem, że tylko mnie prowokował, ale…

— Ale okazało się to dla ciebie nie do zniesienia — dokończyła Bolbay. — Pozwoliłeś, aby zwyczajna dyskusja na tematy naukowe — naukowe! — wymknęła się spod kontroli i doprowadziła do tego, że zaatakowałeś go w sposób, który mógł go kosztować życie. Wystarczyło, abyś trafił go zaledwie o długość dłoni wyżej.

— To niesprawiedliwe — powtórzył Adikor, spoglądając na Sard. — Ponter mi przebaczył. Nigdy nie wniósł publicznego oskarżenia; jeśli nie ma oskarżenia ofiary, to zgodnie z definicją nie ma też zbrodni. — Ton jego głosu stał się błagalny. — Tak stanowi prawo.

— Dziś rano w siedzibie Rady widzieliśmy, jak dobrze Adikor Huld kontroluje obecnie swój gniew — stwierdziła Bolbay. — I jak sami widzicie, już raz próbował zabić Pontera Boddita. Tamtym razem mu się nie udało, ale uważam, że istnieją wszelkie podstawy, aby przypuszczać, że niedawno tego dokonał, głęboko pod ziemią, w pracowni informatyki kwantowej. — Przerwała na moment i spojrzała na Sard. — Sądzę — dodała z triumfem — że w sprawie przedstawiono wystarczające fakty, aby została ona przekazana do osądzenia przez pełen trybunał.

Rozdział 25

Mary podeszła do okna wychodzącego na drogę i wyj rżała na zewnątrz. Choć minęła już szósta wieczorem, o tej porze roku było jasno przynajmniej do ósmej i…

Dobry Boże! Producent z Discovery Channel nie był jedynym, który domyślił się, gdzie się znajdują. Na zewnątrz stały dwie furgonetki telewizyjne z mikrofalowymi antenami na dachach, trzy samochody ozdobione znakami stacji radiowych oraz zdezelowana honda z jednym błotnikiem innego koloru niż reszta karoserii — prawdopodobnie własność dziennikarza prasowego. Kiedy pojawił się komunikat o tym, że Mary potwierdziła autentyczność DNA Pontera, wszyscy zaczęli traktować tę pozornie nieprawdopodobną historię serio.

Reuben skończył rozmawiać przez telefon. Mary odwróciła się i spojrzała na niego.

— Nie byłem przygotowany na przyjęcie gości na noc — powiedział lekarz — ale…

— O co chodzi? — zdziwiła się Louise.

Mary już się domyśliła.

— Nie możemy się nigdzie ruszyć?

Reuben pokręcił głową.

— Centrum epidemiologiczne zarządziło kwarantannę tego budynku. Nikt nie może tu wejść ani stąd wyjść.

— Jak długo? — spytała Louise, szeroko otwierając piwne oczy.

— To zależy od władz — odparł Reuben. — Co najmniej kilka dni.

— Dni! — wykrzyknęła Louise. — Ale… ale…

Reuben rozłożył dłonie.

— Przykro mi, ale nie wiemy, co krąży w krwiobiegu Pontera.

— Jaka choroba wykończyła Azteków? — spytała Mary.

— Głównie ospa wietrzna — powiedział Reuben.

— Ospa…? — zdziwiła się Louise. — Czy nie miałby zmian na twarzy?

— Pojawiają się dopiero po dwóch dniach od wystąpienia gorączki — poinformował lekarz.

— Ale sądziłam, że ospę zwalczono.

— Na tym świecie tak — zauważyła Mary. — Dlatego już się przeciwko niej nie szczepi. Możliwe jednak, że…