Выбрать главу

— Milczeć! — krzyknęła Sard. Jej niski głos rozszedł się grzmotem po sali. Niektórych widzów zdumiała jego siła. — Uczony Huldzie, przez setki miesięcy mojej pracy w roli arbitra nigdy jeszcze nie słyszałam tak kiepskiej wymówki. Uważasz, że ci z nas, którzy nie uczęszczali do twojej osławionej Akademii Nauk, są ignorantami i można ich oszukać cudaczną mową?

— Czcigodna Sard, ja…

— Cicho — ucięła arbiter. — Milcz i siadaj na swoje miejsce.

Adikor zrobił głęboki wdech i zatrzymał go w płucach — dokładnie tak, jak uczono go dwieście dwadzieścia kilka miesięcy temu, kiedy przechodził terapię po tym, jak uderzył Pontera. Wypuścił powietrze powoli, wyobrażając sobie, jak złość opuszcza go wraz z nim.

— Powiedziałam, siadaj! — warknęła Sard.

Adikor wypełnił polecenie.

— Jasmel Ket! — Sard wpiła palący wzrok w córkę Pontera.

— Tak, Pani Arbiter? — Głos dziewczyny drżał.

Tym razem to Sard odetchnęła głęboko, starając się odzyskać panowanie nad sobą.

— Dziecko — powiedziała już spokojniej — dziecko, wiem, że niedawno straciłaś matkę, która zmarła na białaczkę. Mogę sobie jedynie wyobrażać jak niesprawiedliwe musi się to wydawać tobie i małej Megameg. — Uśmiechnęła się do młodszej siostry Jasmel i nowe zmarszczki dołączyły do wcześniejszych. — Teraz być może także twój ojciec stracił życie i w dodatku nie umarł śmiercią naturalną, która w końcu czeka nas wszystkich, lecz zginął niespodziewanie, bez ostrzeżenia i w młodym wieku. Rozumiem, dlaczego tak bardzo nie chcesz się z tym pogodzić i jesteś gotowa uwierzyć w tak szokujące wyjaśnienia…

— To nie tak, Pani Arbiter — zaoponowała Jasmel.

— Czyżby? Desperacko szukasz choćby cienia nadziei, którego mogłabyś się uczepić. Nie mam racji?

— Nie sądzę.

Sard pokiwała głową.

— Potrzebujesz czasu, żeby zaakceptować to, co się stało z twoim ojcem. Wiem. — Omiotła wzrokiem salę, aż dotarła do Adikora. — Rozumiem — powiedziała. Przez chwilę milczała zastanawiając się nad czymś. — Rozumiem — powtórzyła raz jeszcze — i jestem gotowa ogłosić werdykt. Uważam za sprawiedliwe i należyte uznać, że przedstawiono tu poszlaki sugerujące popełnienie zbrodni morderstwa, i dlatego przekazuję sprawę pod rozwagę trzech arbitrów, o ile oskarżenie zamierza ciągnąć proces dalej. — Tym razem spojrzała na Bolbay. — Czy w imieniu swojej niepełnoletniej podopiecznej Megameg Bek życzysz sobie kontynuowania sprawy?

— Tak. — Bolbay skinęła głową.

Adikor poczuł, że osuwa się w przepaść.

— A zatem — Sard zajrzała do elektronicznego notesu — pełen trybunał zbierze się na tej sali za pięć dni od dzisiaj. Wyznaczam datę 148/104/03. Do tego czasu, Uczony Huldzie, nadal będziesz się znajdował pod nadzorem. Czy to rozumiesz?

— Tak, Pani Arbiter. Ale gdybym mógł zejść do…

— Żadnych ale — ucięła Sard. — I jeszcze jedno, Uczony Huldzie. Sama będę przewodniczyła trybunałowi i przedstawię sprawę pozostałym dwóm arbitrom. Przyznaję, że nakłaniając córkę Pontera, aby mówiła w twoim imieniu, dodałeś sprawie dramatyzmu, ale za drugim razem już ci się to nie uda. Sugeruję, abyś poprosił bardziej odpowiednią osobę o wystąpienie w twoim imieniu.

Rozdział 29

Wczesnym popołudniem Reuben Montego mógł zakomunikować pozostałym dobrą wiadomość. Kontaktował się telefonicznie i za pośrednictwem e-maila z ekspertami ośrodków epidemiologicznych oraz z laboratorium w Winnipeg.

— Na pewno zauważyła pani, że Ponter nie lubi produktów zbożowych i mlecznych — powiedział. Siedział w salonie i pił mocno pachnącą etiopską kawę. Mary już wcześniej odkryła, że ten gatunek należy do jego ulubionych.

— Tak — przyznała. Po kąpieli pod prysznicem czuła się znacznie lepiej, choć musiała włożyć to samo ubranie, które miała na sobie dzień wcześniej. — Uwielbia mięso i świeże owoce, ale zupełnie nie interesują go chleb czy mleko.

— Właśnie — przytaknął Reuben. — Wszyscy, z którymi o tym rozmawiałem, twierdzą, że to dla nas bardzo dobrze.

— Dlaczego? — zdziwiła się Mary. Nie smakowała jej kawa Reubena, więc poprosiła, aby razem z ubraniami dostarczono im maxwell house i — oczywiście — karton czekoladowego mleka. Na razie uzupełniała poziom kofeiny, pijąc coca-colę.

— Ponieważ to sugeruje, że Ponter nie pochodzi ze społeczeństwa rolniczego. Informacje, które podał mi Hak, raczej tę hipotezę potwierdzają. Ziemię Pontera zamieszkuje znacznie mniej ludzi niż naszą. Dzięki temu nigdy nie musieli rozwinąć rolnictwa i hodowli zwierząt, a przynajmniej nie na taką skalę, jak u nas przez ostatnie kilka tysięcy lat.

— Sądziłam, że to elementy konieczne do rozwoju cywilizacji, bez względu na populację — zauważyła Mary.

Reuben skinął głową.

— Mam nadzieję, że już wkrótce Ponter będzie mógł nam to wyjaśnić. Na razie dowiedziałem się, że większość poważnych chorób, które nam zagrażają, miała swoje źródło w hodowli zwierząt udomowionych i dopiero potem przeniosła się na ludzi. Odra, gruźlica i ospa wietrzna pochodzą od bydła; grypa wzięła się od świń i kaczek, a koklusz od świń i psów.

Mary zmarszczyła brwi. Za oknem zauważyła przelatujący nieopodal śmigłowiec; kolejni reporterzy.

— To ma sens, jeśli się nad tym zastanowić.

— A do tego — ciągnął Reuben — z epidemiami mamy do czynienia tylko tam, gdzie występuje duża gęstość zaludnienia i gdzie jest mnóstwo potencjalnych ofiar. Na obszarach o małym zaludnieniu zarazki chorobowe nie mają zdolności przetrwania i ewoluowania; zabijają głównego żywiciela, a potem nie mają się na kogo przenieść.

— No tak, to też się zgadza — przyznała Mary.

— Być może zbytnim uproszczeniem byłoby zakładanie, że skoro Ponter nie jest ze społeczności rolniczej, musi pochodzić z łowiecko-zbierackiej — zauważył Reuben. — Ale to najlepsza interpretacja tego, co próbował nam opisać Hak, przynajmniej z punktu widzenia naszego świata. W społecznościach łowiecko-zbierackich zagęszczenie ludności rzeczywiście jest mniejsze i występuje w nich o wiele mniej chorób.

Mary przytaknęła.

— Dowiedziałem się — ciągnął Reuben — że taka sama zasada zadziałała, gdy pierwsi Europejczycy przybyli tu, do Ameryki, i zetknęli się z Indianami. Wszyscy przybysze pochodzili z rolniczych społeczeństw o dużej liczebności i przenosili pełno zarazków dżumy. Tymczasem autochtoni wywodzili się z niewielkich społeczności zamieszkujących spore obszary i hodowlę zwierząt prowadzili w ograniczonym stopniu lub wcale; nie mieli styczności z zarazkami dżumy ani innych chorób, które przenoszą się ze zwierząt hodowlanych na ludzi. Dlatego spustoszenie poszło tylko w jednym kierunku.

— Myślałam, że syfilis dotarł do Starego Świata właśnie z Nowego — zauważyła Mary.

— Rzeczywiście istnieją na to dowody — przyznał Reuben. — Ale, choć syfilis początkowo pojawił się prawdopodobnie w Ameryce Północnej, tutaj nie był on przenoszony drogą płciową. Dopiero kiedy choroba ta trafiła do Europy, zaczęła się rozprzestrzeniać w tak oportunistyczny sposób i stała się jedną z głównych przyczyn śmierci. W rzeczywistości endemiczna, nieweneryczna forma syfilisu nadal istnieje, choć obecnie występuje głównie w plemionach Beduinów.

— Naprawdę?

— Tak. Dlatego przypadek syfilisu bynajmniej nie obala hipotezy jednokierunkowości epidemii, przeciwnie, potwierdza, że rozwój epidemii wymaga warunków typowych dla przeludnionej cywilizacji.