Mary skinęła głową.
— Średnio o dziesięć procent, o ile dobrze pamiętam.
— Poza tym wyglądacie na fizycznie słabszych. Na podstawie śladów przyczepów na waszych kościach ocenialiśmy, że wasz rodzaj miał o połowę mniejszą masę mięśniową niż my.
— Zgadza się — powiedziała Mary, kiwając głową.
— Do tego — ciągnął Ponter — wspomniałaś, że nie potraficie się między sobą dogadywać, nawet z ludźmi tego samego rodzaju.
Mary znowu przytaknęła.
— Istnieją pewne archeologiczne dowody tego typu zachowań wśród waszego rodzaju także na moim świecie — przyznał Ponter. — Powszechna teoria głosi, że powybijaliście się nawzajem… co w połączeniu z ograniczoną inteligencją, sama rozumiesz… — Ponter pochylił głowę. — Przepraszam; naprawdę nie chciałem cię urazić.
— W porządku — powiedziała Mary.
— Jestem pewien, że istnieją jakieś lepsze wytłumaczenia. Wiedzieliśmy o was tak mało.
— W pewnym sensie świadomość, że wszystko mogło się potoczyć zupełnie inaczej i że to niekoniecznie my mieliśmy przetrwać, prawdopodobnie wyjdzie nam na dobre — stwierdziła Mary. — Przypomni ludziom tutaj, jak cenne jest życie.
— To to nie jest dla nich oczywiste? — zdziwił się Ponter, szeroko otwierając oczy.
Rozdział 31
Adikor w końcu ze smutkiem opuścił salę Rady. To był obłęd — obłęd! Nie dość, że utracił Pontera, to jeszcze teraz musiał stanąć przed pełnym trybunałem. Jeśli dawniej wierzył w sprawiedliwość sądów — o których do tej pory miał dość mgliste pojęcie — teraz ta wiara została zniszczona. Jak można było tak prześladować niewinnego człowieka w żałobie?
Ruszył długim korytarzem, na którego ścianach wisiały rzędy kwadratowych portretów znakomitych arbitrów z przeszłości, kobiet i mężczyzn, którzy stworzyli zasady współczesnego prawa. Czy naprawdę chodziło im o taką farsę? Szedł dalej, nie zwracając uwagi na mijających go od czasu do czasu ludzi… dopóki jego uwagi nie przykuła pomarańczowa plama.
Bolbay! Wciąż miała na sobie kolor oskarżyciela. Stała w końcu korytarza. Zwlekała z opuszczeniem budynku Rady. Może chciała uniknąć Ekshibicjonistów. Dopiero teraz wychodziła na zewnątrz.
Nie zastanawiając się nad tym, co robi, Adikor popędził korytarzem w jej stronę. Dywan mchu tłumił odgłos jego kroków. Dogonił ją w chwili, gdy przekraczała próg drzwi w końcu holu, wychodząc na popołudniowe słońce.
— Daklar!
Odwróciła się, zaskoczona.
— Adikor! — wykrzyknęła. Jej oczy zrobiły się okrągłe. Celowo podniosła głos. — Ten, kto sprawuje nadzór sądowy nad Adikorem Huldem, powinien teraz uważać! On właśnie zbliża się do mnie, osoby, która go oskarża!
Adikor powoli pokręcił głową.
— Nie jestem tu po to, by cię skrzywdzić.
— Widziałam, że twoje czyny nie zawsze odpowiadają zamiarom.
— Tamto wydarzyło się wiele lat temu. — Celowo użył rzeczownika, który najbardziej podkreślał długość czasu. — Nigdy nikogo nie uderzyłem ani przedtem, ani potem.
— Ale wtedy to zrobiłeś — stwierdziła Bolbay. — Straciłeś panowanie nad sobą. Zaatakowałeś. Chciałeś zabić.
— Nie! Nigdy nie chciałem skrzywdzić Pontera.
— Nie powinniśmy rozmawiać. Pozwól mi odejść. — Bolbay się odwróciła.
Adikor wyciągnął rękę i chwycił ją za ramię.
— Nie, zaczekaj!
Obróciła się do niego z paniką na twarzy, ale szybko zmieniła jej wyraz i znacząco spojrzała na jego dłoń. Adikor puścił jej ramię.
— Proszę — powiedział. — Proszę, powiedz mi dlaczego. Dlaczego występujesz przeciwko mnie z taką… taką mściwością? Przez cały czas, odkąd się znamy, nigdy cię nie skrzywdziłem. Na pewno wiesz, że kochałem Pontera i że on kochał mnie. Nie chciałby, żebyś w taki sposób mnie prześladowała.
— Nie udawaj przede mną niewinnego.
— Ale ja jestem niewinny! Dlaczego to robisz?
Bolbay w odpowiedzi tylko pokręciła głową, odwróciła się i odeszła.
— Dlaczego? — zawołał za nią Adikor. — Dlaczego?
— Opowiedz o twoich ludziach — zaproponowała Mary Ponterowi. — Do tej pory mogliśmy badać tylko szkielety neandertalczyków. Dlatego wciąż pojawiało się wiele kwestii spornych, na przykład, do czego służył wam wysunięty wał nadoczodołowy.
Ponter ze zdziwieniem zamrugał powiekami.
— Chroni moje oczy przed słońcem.
— Naprawdę? No tak, to ma sens. Ale w takim razie, dlaczego u moich ludzi go nie ma? Bo przecież neandertalczycy ewoluowali w Europie, a moi przodkowie pochodzą z Afryki, gdzie słońca jest o wiele więcej.
— My też się nad tym zastanawialiśmy, badając szczątki Gliksinów — przyznał Ponter.
— Gliksinów? — powtórzyła Mary.
— To typ hominidów z mojego świata, których wy najbardziej przypominacie. Gliksini nie mieli wałów nadoczodołowych, więc przypuszczaliśmy, że byli aktywni głównie nocą.
Mary się uśmiechnęła.
— No tak, wiele teorii sformułowanych wyłącznie w oparciu o badanie szkieletów jest błędnych. Powiedz mi, co sądzisz o tym? — Postukała się palcem wskazującym w brodę.
Ponter spojrzał na nią z zakłopotaniem.
— Teraz już wiem, że się myliliśmy, ale…
— Tak?
Otwartą dłonią przygładził zarost, pokazując, że jego szczęka pozbawiona jest wyniosłości bródkowej.
— My nie mamy takich wystających części, więc przypuszczaliśmy…
— Że co? — spytała Mary.
— Zakładaliśmy, że służyły wam do zatrzymywania śliny. Macie takie małe usta, więc przypuszczaliśmy, że przez cały czas wypływała z nich ślina. Poza tym wasze mózgi są mniejsze od naszych, a wiadomo, że, hm, idioci często się ślinią.
Mary zaśmiała się w głos.
— A niech mnie! A skoro mowa o szczękach, co się stało z twoją?
— Nic — odparł Ponter. — Jest taka, jaka była.
— Widziałam zdjęcia rentgenowskie w szpitalu. Twoja żuchwa — kość szczękowa — została w dużym stopniu zrekonstruowana.
— Aa, o to ci chodzi — powiedział Ponter przepraszająco. — Jakieś dwieście miesięcy temu zostałem uderzony.
— Czym? — zdziwiła się Mary. — Cegłą?
— Pięścią.
Mary opadła szczęka.
— Wiedziałam, że neandertalczycy byli silni, ale… Rany! Wystarczył jeden cios?
Ponter przytaknął.
— Masz szczęście, że nie zginąłeś — powiedziała Mary.
— Obaj mieliśmy szczęście, ten, który uderzał, i ja.
— Dlaczego ten ktoś to zrobił?
— Z powodu głupiej sprzeczki. Oczywiście nie powinien był tak zareagować i potem bardzo mnie przepraszał. Postanowiłem nie wnosić przeciwko niemu sprawy; gdybym to zrobił, sądzono by go za próbę zabójstwa.
— Naprawdę mógłby cię zabić jednym uderzeniem?
— O tak. Na szczęście zdążyłem zareagować i w porę podniosłem głowę; to dlatego trafił w szczękę, a nie w twarz. Gdyby uderzył mnie tutaj, wgniótłby przód mojej czaszki.
— Nie do wiary — przyznała Mary.
— Był zły, ale ja go sprowokowałem. To była w równym stopniu moja wina, jak i jego.
— Czy ty… czy mógłbyś zabić człowieka gołymi rękami?