… dlatego ów felietonista domaga się zasypania kopalni Creighton, aby zapobiec inwazji neandertalczyków, których armia mogłaby się przedostać do naszego świata przejściem w jej czeluściach. Ostatnim razem, gdy naszym przyszło się z nimi zmierzyć, to my zwyciężyliśmy. Tym razem wynik starcia mógłby być zgoła inny…
Wstępne zgłoszenia referatów na temat: Memetyka a epistemologiczna dysjunkcja między H. neandertalensis a H. sapiens…
Rzeczniczka prasowa centrum epidemiologicznego w Atlancie w stanie Georgia pochwaliła dziś rząd kanadyjski za szybką reakcję na pojawienie się potencjalnego nosiciela chorób zakaźnych. „Uważamy, iż przedsięwzięte zostały wszelkie konieczne środki ostrożności”, powiedziała doktor Ramona Keitel. „W nadesłanych nam próbkach nie stwierdzono jednak obecności żadnych patogenów”.
Wszystko udało się doskonale. Ponter i Mary opuścili dom Reubena chwilę po ósmej rano. Niezauważeni przeszli między drzewami na tyle posesji i przeskoczyli przez płot. Doskonały węch Pontera pomógł im ominąć policjanta z RCMP, pieszo patrolującego strefę za domem.
Znajomy Louise rzeczywiście czekał już na nich. Garth okazał się przystojnym, dobrze zbudowanym Indianinem w wieku około dwudziestu pięciu lat. Był wyjątkowo uprzejmy. Do Mary — ku jej rozczarowaniu — zwracał się „proszę pani”, a do Pontera mówił „proszę pana”. Podwiózł ich do kopalni Creighton. Strażnicy rozpoznali profesor Vaughan — Pontera oczywiście też — i wpuścili wóz na parking. Tutaj Mary i Ponter przesiedli się do jej czerwonego neona, który przez kilka dni zdążył się pokryć warstewką kurzu i ptasich odchodów.
Mary wiedziała, dokąd jechać. Poprzedniego wieczoru spytała Pontera, czy chciałby odwiedzić jakieś miejsce.
Pokiwał głową.
— Dom — powiedział. — Zabierz mnie do domu.
Mary zrobiło się smutno.
— Ponter, wiesz, że zrobiłabym to, gdybym tylko mogła, ale to niemożliwe. Nie mamy odpowiedniej technologii.
— Nie, nie. Nie chodziło mi o mój świat. Miałem na myśli dom na tym świecie: miejsce na tej wersji Ziemi odpowiadające temu, w którym stoi mój dom.
Mary spojrzała na niego ze zdziwieniem. Jej by to nie przyszło do głowy.
— Hm, jasne. Oczywiście. Skoro chcesz. Tylko jak je odnajdziemy? Czy są jakieś punkty orientacyjne, które rozpoznasz?
— Jeśli pokażesz mi szczegółową mapę okolicy, znajdę to miejsce i będziemy mogli tam pojechać.
Za pomocą hasła Reubena dostali się na wewnętrzne strony Inco, które zawierały geologiczne mapy całego basenu Sudbury, Ponter bez trudu zorientował się w ukształtowaniu terenu i odnalazł punkt, o który mu chodziło — oddalony mniej więcej o dwadzieścia kilometrów od domu lekarza.
Mary podjechała najbliżej, jak się dało. Większość terenów wokół miasta Sudbury zajmowały skały Tarczy Kanadyjskiej, lasy i niskie zarośla. Przedostanie się przez to wszystko zabrało im całe godziny i choć Mary nie była szczególnie wysportowana — od czasu do czasu grała w tenisa na kiepskim poziomie — wysiłek fizyczny sprawił jej przyjemność po tych kilku dniach przymusowego zamknięcia w domu Reubena.
W końcu pokonali wzniesienie i Ponter krzyknął z zachwytem:
— Tam! Dokładnie tam! Tam stał… to znaczy, tam stoi mój dom.
Mary rozejrzała się wokół, przyglądając się okolicy: po jednej stronie rosły duże osiki na przemian z chudymi brzozami o białej, przypominającej papier korze; po drugiej mieli jezioro. Pływały po nim krzyżówki. Przez otwartą przestrzeń przemknęła wiewiórka. Do jeziora wpadał szemrzący strumień.
— Jak tu pięknie — powiedziała Mary.
— Tak — potwierdził Ponter z podnieceniem. — Oczywiście roślinność na mojej Ziemi wygląda zupełnie inaczej. To znaczy, rośliny są przeważnie takie same, tylko rosną w innych miejscach. Ale za to skały wyglądają bardzo podobnie — i tamten głaz pośrodku strumienia! Dobrze znam ten głaz! Często na nim przesiadywałem.
Ponter odbiegł kawałek od Mary.
— Tutaj… Właśnie tu! … Tu jest nasze tylne wejście. A tu jadalnia. — Przebiegł jeszcze dalej. — A sypialnię mamy dokładnie w tym miejscu, tu, gdzie teraz stoję. — Wykonał zamaszysty gest ręką. — To jest mój widok z okna.
Mary podążyła za jego wzrokiem.
— I w swoim świecie widujesz tutaj mamuty?
— O tak. I jelenie. I łosie.
Mary miała na sobie luźną koszulkę i spodnie z cienkiego materiału.
— Ale czy mamutom nie jest latem za gorąco z tym ich futrem?
— Gdy robi się ciepło, tracą większość sierści. — Ponter wrócił do Mary i stanął obok niej. — Cudowne dźwięki — powiedział tęsknie. — Szelest liści, brzęczenie owadów, strumień i-o! — słyszysz to? Wołanie nura. — Pokręcił głową ze zdziwieniem. — Brzmi dokładnie tak samo. — Otworzył oczy i Mary zauważyła, że białka wokół złotych tęczówek zaczerwieniły się. — Tak blisko — wyszeptał lekko drżącym głosem. — Tak bardzo blisko. Gdybym tylko mógł… — Ponownie zamknął oczy, mocno zacisnął powieki i całe jego ciało drgnęło nieznacznie, tak jakby siłą woli próbował pokonać granicę czasu.
Mary miała wrażenie, że zaraz pęknie jej serce. Jak okropnie musi się czuć — myślała — wyrwany ze swego świata i porzucony gdzieś… w miejscu, które choć tak podobne, jest jednocześnie tak bardzo obce. Podniosła rękę, nie za bardzo zdając sobie sprawę z tego, co robi. Ponter odwrócił się do niej. Nie wiedziała… nie potrafiła powiedzieć, które z nich pierwsze ruszyło w stronę drugiego, ale nagle jej ramiona oplotły jego szeroki tułów, a jego głowa oparła się na jej ramieniu. Jego ciałem wstrząsnął szloch i Ponter płakał, płakał i płakał, a Mary gładziła jego długie blond włosy.
Próbowała sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz widziała płaczącego mężczyznę. To chyba był Colm… Nie, nie chodziło o ich problemy małżeńskie; te znosił w kamiennym milczeniu. Ale gdy zmarła jego matka… choć nawet wtedy próbował robić dzielną minę. Pozwolił sobie tylko na kilka łez. Ponter bez wstydu płakał z tęsknoty za światem, który utracił, i Mary pozwoliła mu na to.
W końcu spojrzał na nią i otworzył usta, żeby coś powiedzieć. Spodziewała się, że Hak przetłumaczy jego słowa jako „Przepraszam” — czy nie to powinien powiedzieć mężczyzna, który pozwolił sobie na chwilę słabości i poddał się emocjom? Ale usłyszała co innego. Ponter powiedział po prostu: „Dziękuję ci”. Mary uśmiechnęła się do niego ciepło, a on odpowiedział jej uśmiechem.
Jasmel Ket rozpoczęła dzień od wizyty u Lurt, kobiety Adikora.
Lurt jak zwykle była w swoim laboratorium, pochłonięta pracą.
— Zdrowego dnia — przywitała ją Jasmel, wchodząc przez kwadratowe drzwi.
— Jasmel? Co cię tu sprowadza?
— Adikor prosił mnie, żebym wpadła.
— Czy u niego wszystko w porządku?
— O tak. Ma się dobrze, ale chciał, żebyś coś dla niego zrobiła.
— Dla niego jestem gotowa na wszystko — powiedziała Lurt.
Jasmel się uśmiechnęła.
— Miałam nadzieję, że to powiesz.
Wędrówka z samochodu Mary do miejsca, gdzie w neandertalskim świecie znajdował się dom Pontera, zabrała więcej czasu, niż Mary się spodziewała. Oczywiście powrót trwał tyle samo. Zanim dotarli do wozu, zrobiła się siódma wieczorem.
Oboje byli głodni po tylu godzinach spędzonych na świeżym powietrzu, więc kiedy wyjechali na drogę, Mary zaproponowała, żeby poszukali jakiegoś miejsca, gdzie będą mogli coś zjeść. Gdy dotarli do niewielkiej gospody z szyldem reklamującym sarninę, zatrzymała samochód.