Выбрать главу

— Ależ o tym pisał Michał Psellos w księdze o działaniach demonów, trzysta lat temu! Kto ci to wszystko opowiedział?

— Oni, Bentiwenga i inni, i na mękach!

— Jedna tylko rzecz podnieca zwierzęta bardziej niż rozkosz, a jest nią ból. Na mękach czujesz się jak we władzy ziół, które dają wizję. Wszystko, coś zasłyszał, coś czytał, wraca ci do głowy, jakby uniesiono cię, lecz nie do nieba, ale ku piekłu. Na mękach powiadasz nie tylko to, czego chce inkwizytor, ale to też, co w twoim mniemaniu może być mu miłe, by ustanowiła się więź (o tak, doprawdy diabelska) między nim a tobą… Znam to, Hubertynie, sam należałem do tych ludzi, którzy uważają, ze przy pomocy rozpalonych cęgów dobywają prawdę. Otóż wiedz, żar prawdy z innego bierze się płomienia. Na mękach Bentiwenga mógł mówić najmniej dorzeczne kłamstwa, gdyż nie on już przemawiał, lecz jego lubieżność, demony jego duszy.

— Lubieżność?

— Tak, jest bowiem lubieżność bólu, jak jest lubieżność wielbienia, a nawet lubieżność pokory. Skoro tak niewiele wystarczyło zbuntowanym aniołom, by zmienić żar uwielbienia i pokory w żar pychy i buntu, cóż powiedzieć o istocie ludzkiej? Ta właśnie myśl przyszła mi do głowy w toku inkwizytorskich poczynań. I dlatego wyrzekłem się tego działania. Nie mam dość odwagi, by badać słabości niegodziwców, bo odkryłem, że te same słabości mają święci.

Hubertyn słuchał ostatnich słów Wilhelma tak, jakby nie pojmował, co też ten mówi. Wyraz jego twarzy, coraz bardziej natchnionej miłością i współczuciem, mówił, iż w jego mniemaniu Wilhelm padł ofiarą uczuć nader grzesznych, lecz Hubertyn wybaczał mu je, bo bardzo go kochał. Przerwał wiec Wilhelmowi i rzekł tonem przepełnionym goryczą:

— Nieważne. Jeśli tak to czułeś, dobrześ zrobił, żeś zaprzestał. Trzeba zwalczać pokusy. Jednakowoż brak mi twojego wsparcia, a mogliśmy rozproszyć tę niegodziwą bandę. Wiesz sam, co się stało, mnie samego oskarżono, że zbyt jestem wobec nich słaby, i podejrzewano o kacerstwo. Ty także zbyt wiele słabości okazałeś w zwalczaniu zła. Zła, Wilhelmie; czyż nigdy nie przepadnie to potępienie, ten cień, to błoto, które przeszkadza nam dotrzeć do źródła? —Nachylił się jeszcze bardziej do Wilhelma, jakby bał się, że ktoś go usłyszy. —Także tu, także w tych murach poświęconych modlitwie, wiesz o tym?

— Wiem, powiedział mi opat, prosił mnie także, bym pomógł rozproszyć mrok.

— A więc podpatruj, drąż, patrz okiem rysia w dwóch kierunkach, lubieżności i pychy…

— Lubieżności?

— Tak, lubieżności. Było coś… niewieściego, a zatem diabelskiego w tym młodzieńcu, który utracił życie. Miał oczy dziewczątka, które szuka obcowania z inkubem. Ale, powiedziałem ci, również pycha, pycha umysłu, w tym klasztorze poświęconym dumie słowa, ułudzie mądrości…

— Jeśli coś wiesz, pomóż mi.

— Nie wiem nic. Nie ma nic, o czym mógłbym wiedzieć. Ale pewne rzeczy czuje się sercem. Pozwól przemówić twojemu sercu, badaj twarze, nie słuchaj tego, co mówią usta… Lecz czemuż musimy mówić o tych rzeczach smutnych i straszyć naszego młodego przyjaciela? —Spojrzał na mnie swoimi niebiańskimi oczyma i musnął mój policzek długimi i białymi palcami, i prawie chciałem się cofnąć; wstrzymałem się jednak i dobrzem uczynił, obraziłbym go bowiem, a intencję miał wszak czystą. —Powiedz mi raczej o sobie —rzekł zwracając się znowu ku Wilhelmowi. —Co robiłeś po tych wydarzeniach? Minęło…

— Osiemnaście lat. Wróciłem na ziemię ojczystą. Studiowałem też w Oksfordzie. Badałem naturę.

— Natura jest dobra, bo to córa Boga —powiedział Hubertyn.

— I Bóg musi być dobry, skoro spłodził naturę —uśmiechnął się Wilhelm. —Studiowałem, spotkałem nader mądrych przyjaciół. Potem poznałem Marsyliusza, zniewoliły mnie jego myśli o cesarstwie, o ludzie, o nowym prawie dla królestw tej ziemi, i tak to trafiłem do tej gromadki naszych współbraci, którzy służą radą cesarzowi. Ale o tym wiesz, pisałem ci. Ucieszyłem się, kiedy powiedzieli mi w Bobbio, że jesteś tutaj. Myślałem, żeś stracony. Ale teraz, kiedy jesteś z nami, mógłbyś być nam nie lada wsparciem za kilka dni, kiedy przybędzie również Michał. Dojdzie do trudnego starcia.

— Niewiele miałbym do powiedzenia ponad to, co powiedziałem pięć lat temu w Awinionie. Kto przybędzie z Michałem?

— Paru z kapituły w Perugii, Arnold z Akwitanii, Hugo z Newcastle…

— Kto? —zapytał Hubertyn.

— Hugo z Novocastro, wybacz, używam mojego języka, nawet kiedy mówię poprawną łaciną. A dalej, Wilhelm z Alnwick. Zaś ze strony franciszkanów awiniońskich możemy liczyć na Hieronima, tego głupca z Kaffy, a przybędą może Berengar Talloni i Bonagratia z Bergamo.

— Ufajmy Bogu —rzekł Hubertyn —że ci ostatni nie chcą zbyt zrazić do siebie papieża. A kto bronił będzie stanowiska kurii, mam na myśli tych o zatwardziałych sercach?

— Z listów, które do mnie dotarły, domyślam się, że będzie wśród nich Wawrzyniec Decoalcone…

— Człek zły.

— Jan d’Anneaux…

— Ten jest biegły w teologii, strzeż się go.

— Będziemy strzec się. A wreszcie Jan de Baune.

— Będzie miał sprawę z Berengarem Tallonim.

— Tak, mniemam, że nie będziemy się nudzić —rzekł mój mistrz w świetnym nastroju. Hubertyn spojrzał nań z niepewnym uśmiechem.

— Nigdy nie mogę pojąć, kiedy wy, Anglicy, mówicie poważnie. Nie ma nic zabawnego w kwestii o takim znaczeniu. Gra toczy się o przetrwanie zakonu, który jest wszak twoim, a w głębi serca i moim. Będę zaklinał Michała, by nie wyruszał do Awinionu. Jan chce tego, zabiega o to, zbyt natarczywie go zaprasza. Nie ufajcie staremu Francuzowi. O Panie, w jakie ręce wpadł Twój Kościół! —Obrócił twarz w stronę ołtarza. —Przemieniony w nierządnicę, zmiękczony przez przepych, wije się w lubieżności niby wąż w ogniu! Od nagiej czystości stajenki w Betlejem, z drewna, jakim było lignum vitae[27] krzyża, do orgii złota i kamienia, spójrz, nawet tutaj, widziałeś wszak portal, nie unika się pychy wizerunku! Bliskie są już dni Antychrysta, i boję się, Wilhelmie! —zerknął dokoła, wpatrując się wytrzeszczonymi oczyma w ciemne nawy, jakby Antychryst miał ukazać się lada moment, i ja naprawdę pomyślałem, że wnet go tu ujrzę. —Jego namiestnicy już tu są, rozesłani po świecie, jak Chrystus rozsyłał apostołów! Ciemiężą Państwo Boga, uwodzą oszustwem, obłudą i gwałtem. Wówczas to Bóg będzie musiał wysłać swoje sługi, Eliasza i Henocha, których zachował jeszcze przy życiu w ziemskim raju, by gdy nadejdzie dzień, zadali klęskę Antychrystowi, i przybędą prorokować odziani w worki, i głosić będą pokutę przykładem i słowem…

— Już przybyli, Hubertynie —rzekł Wilhelm wskazując swój habit franciszkanina.

— Lecz jeszcze nie zwyciężyli. Nadchodzi chwila, kiedy Antychryst, pełen wściekłości, rozkaże zabić Henocha i Eliasza i zabić ich ciała, by wszyscy ujrzeli i zlękli się naśladować ich. Tak jak chcą zabić mnie…

вернуться

27

lignum vitae —drzewo życia