Выбрать главу

Mimo to ciągle pozostawał jedynym synem. Cokolwiek powiedział czy zrobił, z definicji było doskonałe. Z ojcem zagrzebanym w księgach, bez matki, bez brata czy choćby nagrody pocieszenia w postaci siostry, do której mógłby się zwracać w razie potrzeby, był samotny. Służba zbiorowo zagryzała wargi. Pran Nath nie zwracał uwagi na ich niechęć, głęboko przeświadczony, że jest pępkiem świata. Owo przekonanie wypływało z zachwytów okazywanych przez członków dalszej rodziny, ale po kilku latach nawet oni zaczęli się od niego odwracać. Dumne z Prana Natha ciotki jedna po drugiej umierały albo zaprzestawały odwiedzin. Stryj miał wylew, spowodowany – jak szeptano między sobą – przez Prana Natha, który pewnej nocy imitował pod jego oknem głos jakiegoś dzikiego zwierza.

Kiedy Pran wyciąga rękę w stronę córki Anjali, podstawy jego świata są bardziej nietrwałe, niż mu się wydaje. Wzbierają potężne siły, gotowe w każdej chwili objawić swą moc. Jeśli jego palce dotkną obiektu, ku któremu dążą, bieg rzeczy ulegnie przyspieszeniu. Na razie ta chwila ma w sobie jakiś zastygły wdzięk, pozorny spokój bliski rzeczywistej synchronii, nie wiedzieć czemu przesycony zapachem surowej cebuli.

٭

Pod koniec wojny znakomity adwokat pandit Amar Nath Razdan jest już dumnym autorem dwustu siedemdziesięciu sześciu artykułów opublikowanych w rozmaitych czasopismach, od broszur wydawanych przez Stowarzyszenie Młodych Kaszmirczyków po gazety ogólnokrajowe. Jego zainteresowania są niezmiernie rozległe. W sprawach polityki skłania się ku wyważonemu nacjonalizmowi opartemu na przekonaniu o potrzebie zachowania tożsamości każdej z grup społecznych. Co do religii, przynależy do konserwatywnego skrzydła wspólnoty kaszmirskich panditów, identyfikujących status społeczny z wartościami etycznymi i surowo potępiających wszelkie próby łagodzenia kastowych obostrzeń. W ważnej kwestii dbałości o zdrowie jest zagorzałym i niestrudzonym orędownikiem rygorystycznego przestrzegania zasad higieny osobistej, przekonanym o konieczności jej oficjalnego wspierania rozporządzeniami lokalnych władz, może nawet działalnością inspektorów opłacanych z kasy Ministerstwa Zdrowia. W kwestii etykiety boleje nad zanikiem kanonów dobrego wychowania. Co do języka, jest zdeklarowanym przeciwnikiem zaśmiecania go wulgaryzmami, przekleństwami i slangiem. Literaturę starożytną przedkłada nad dzieła autorów nowożytnych. W malarstwie i sztukach plastycznych kieruje się tymi samymi upodobaniami. Potrawy powinny być, jego zdaniem, niewyszukane i pożywne; należy unikać fanaberii, nowinek kulinarnych i nadmiaru przypraw. W kwestiach stroju głosi zasadę skromności i wystrzegania się krzykliwych wzorów, szczególnie szaleńczych kombinacji kratek i pasków.

Ci, z którymi pandit Razdan dzieli się swoimi opiniami, na ogół słuchają go uprzejmie i uważnie. A jeśli w sądzie widać czasem, jak w trakcie którejś ze słynnych rozwlekłych mów końcowych Razdana jego adwersarzom i niektórym ze słuchaczy głowa raz po raz opada na piersi, a oczy się zamykają, zazwyczaj przypisuje się to panującej spiekocie, ciężkostrawnej diecie czy innej rzeczy nie mającej najmniejszego związku z trwającą przemową.

Wnikliwy obserwator, który przez lata śledził publikacje pandita Razdana, dostrzeże w nich wspólny wątek. Jeszcze łatwiej dostrzec go tym, którzy piorą jego ubrania, zamiatają podłogi czy przygotowują dla niego pożywne posiłki, pamiętając o unikaniu nadmiaru przypraw. Pandit Razdan panicznie boi się wszelkich zanieczyszczeń. To jego wróg numer jeden, przeciwnik, z którym toczy codzienną walkę w różnych dziedzinach życia. Utrzymaniu szczelnej granicy między własną osobą a brudem świata zewnętrznego poświęca większość swego czasu, energii i serca.

W 1918 roku czterdziestoletni pandit Razdan zaczyna dzień według wzorca przestrzeganego od prawie dziesięciu lat. Zanim ostrożnie podniesie się z łóżka, obrzuca pokój bacznym spojrzeniem w poszukiwaniu przeszkód czy niebezpieczeństw, które mogły pojawić się w nocy. Upewniwszy się, że teren jest czysty, wstaje, odmawia krótką modlitwę i kieruje się do ubikacji. Tam spędza w kucki przynajmniej dziesięć minut, wydalając zawartość okrężnicy i badając rezultaty. Jeśli wyniki obserwacji nie budzą niepokoju, Razdan przechodzi do łazienki.

Tam najpierw upewnia się, czy podłoga jest czysta, a szczególnie odpływ w odległym kącie. Sprawdza, czy obok naczyń na wodę albo mebli nie czai się robactwo lub inne stworzenia, po czym staje na niskim drewnianym podeście obok balii i polewa sobie głowę siedmioma lotami wody, a następnymi siedmioma całe ciało. Potem kuca i zawartość jednej loty ostrożnie wylewa na genitalia, pomagając sobie palcami przy fałdach skóry i owłosionych miejscach. W zasięgu jego ręki zawsze leży nowa kostka mydła w papierowym opakowaniu. Razdan zręcznie ją wyłuskuje, potem namydla i spłukuje całe ciało ruchami tak precyzyjnymi i uroczystymi, jak kolejne fazy pogrzebu według ceremoniału wojskowego.

Golenie wymaga dostarczenia gorącej wody w ściśle określonym momencie. Sługa Razdana uważa to za swój najważniejszy obowiązek w ciągu dnia. Ostrzenie brzytwy zajmuje mu nie mniej niż dwie minuty. Dwie następne minuty trwa przygotowanie piany. W tym czasie jego nagi pan wykonuje ćwiczenia zalecane po kąpieli, których szczegółowy opis zawarł w rozprawie „Po czystości i pobożności czas zadbać o prawidłowe krążenie krwi”.

Po spełnieniu tej powinności pan otrzymuje brzytwę sprawdzoną uprzednio palcem sługi i może przystąpić do golenia. Ta czynność jest niezwykle precyzyjna i wymaga od pandita Razdana wielkiego opanowania. Pod żadnym pozorem nie powierzyłby golenia swemu słudze. Brzytwa jest ostra, ucho bardzo blisko, a posadzka zawsze zdradliwa, mimo że od balii dzieli go duża odległość. W tej kwestii pandit Razdan nie dowierza nawet samemu sobie. Czasem wyobraża sobie, że nie panuje nad ręką i w niekontrolowanym odruchu przeciąga brzytwą po gardle. Kiedy taka myśl przelatuje człowiekowi przez głowę, dokończenie golenia wymaga żelaznej woli.

Tuż przed wybuchem wojny pandit Razdan rozwiązał najtrudniejszą część powyższego problemu. Zapuścił brodę. Ale ciągle wymaga ona przycinania i nawet ten zabieg najeżony jest niebezpieczeństwami. Każdego ranka trudy golenia doprowadzają Razdana niemal do płaczu, mimo to zawsze je przezwycięża. To tylko jedna spośród wielu drobnych bitew, jakie stacza co dnia.

Ubieranie wiąże się z wytrząsaniem butów na wypadek, gdyby w środku skryły się skorpiony, oraz wołaniem o świeży strój, gdyby przygotowany na dziś upadł na posadzkę lub uległ zanieczyszczeniu kroplą olejku do włosów. Jednocześnie Razdan usiłuje kontrolować oddech i uspokoić rytm walącego serca. W przerwach poszukuje na ciele oznak choroby. Jeśli dopatrzy się czegoś niepokojącego, każe słudze wezwać lekarza. Służący gorliwie wybiega z pokoju, by spędzić kilka minut na schodach, zaciągając się bidi. Pandit Razdan nigdy nie pyta, dlaczego lekarz nie przychodzi. A symptomy niezmiennie znikają, gdy jego uwaga kieruje się ku czemuś innemu.

Pandit Razdan pilnuje, by w sądzie zawsze mieć mydło, wodę i czyste ręczniki. Nie zapomina o zapasowym komplecie ubrań. Posiłki jada według niezmiennego rytuału, jeśli więc ma nieszczęście odbywać podróż, gruntownie bada przynależność kastową potencjalnego kucharza. „W dzisiejszych czasach upadku – pisze w przychylnie odebranym komentarzu do „Niebezpieczeństw współczesnej kuchni” – jeśli nie chcemy narazić na szwank swej duchowej pomyślności, stajemy przed smutną koniecznością przywdziania policyjnego hełmu w celu sprawdzenia przydatności kucharza”.

Pandit Razdan unika ściskania dłoni angielskiemu sędziemu okręgowemu. Zyskał tym sobie opinię radykała. Tymczasem prawdziwy powód tej niechęci nie ma nic wspólnego z polityką. Zasadza się wyłącznie na wstręcie do dotykania pozakastowego zjadacza wołowiny, który hołduje wątpliwym zwyczajom. Kiedyś pewien młody angielski prawnik ochoczo postąpił ku Razdanowi i uścisnął mu dłoń, zanim ten zrobił cokolwiek, by temu zapobiec. Rozprawa trwała prawie trzy kwadranse, a wstrząśnięty całym zajściem pandit, zamknięty w męskiej ubikacji, zapamiętale szorował ręce, by zmyć z nich piętno tego dotknięcia.

Kiedy nadchodzi epidemia grypy Amar Nath Razdan ma wrażenie, jakby sam wszechświat wyzwał go na pojedynek. Trudno znaleźć coś, co przerażałoby bardziej. Pierwsza ofiara, jaką widzi, to mieszkaniec ulicy leżący na poboczu w otoczeniu płaczących krewnych. Twarz trupa jest wykrzywiona, sina i opuchnięta. Nieco później, gdy przestają obowiązywać dotychczasowe nakazy przyzwoitości, pandit Razdan ogląda umierającą Angielkę, wynoszoną z jednego z domów w dystrykcie dla urzędników państwowych. Jej twarz jest tak samo sina jak twarz tamtego człowieka. Choroba zaciera różnice rasowe. Załamanie się systemu społecznego przeraża pandita Razdana niemal tak mocno jak śmierć.

Po tygodniu od zarejestrowania w mieście pierwszych przypadków hiszpanki chorują i umierają już tysiące. W Ameryce i Europie grypa zdążyła pochłonąć miliony istnień. Wiadomo, że chorym niewiele można pomóc. Krążą pogłoski o transportowcach przemierzających Atlantyk, które docierają do portów przeznaczenia w połowie puste, z ludźmi dziesiątkowanymi przez chorobę. Szerzy się panika, pustoszeją bazary. Z odległych okręgów nadchodzą opowieści o wymarłych wioskach i kolumnach zaprzężonych w woły wozów znajdowanych przy drogach, z martwymi woźnicami na kozłach. Kiedy szpitale i zenany już nie wystarczają, bogate rodziny urządzają prowizoryczne oddziały dla chorych we własnych domach. Mimo przynależności do rozmaitych towarzystw dobroczynnych, pandit Razdan odmawia pójścia w ich ślady. Przystępuje do pisania artykułu pod roboczym tytułem: „Dwadzieścia metod zapobiegania chorobom przenoszonym drogą powietrzną”, ale zanim wstępna wersja jest gotowa, autora ogarnia zwątpienie. Przestaje wierzyć, że „nadludzkie akty dbałości o czystość”, dobrze przewietrzone pomieszczenia czy bawełniana maseczka na twarzy skutecznie uchronią go przed chorobą.