Выбрать главу

Trzymali się za ręce, wyciągnąwszy ramiona, przez kilka sekund patrząc sobie w oczy.

– Co robiłaś przez cały ten czas? Co się stało? – mówili sobie spojrzeniem; znali swe sukcesy zawodowe, każde zrobiło błyskotliwą karierę, każde osobno. Teraz, jak dwie proste równoległe Einsteina, mieli zakończyć swój bieg, aby spotkać się w momencie nieuniknionej krzywizny.

– Berlioz połączy nas znowu – uśmiechnął się Gabriel Atlan-Ferrara.

– Tak – ona uśmiechnęła się z przymusem. – Oby to tylko nie był, tak jak na korridzie, pożegnalny występ.

– Albo, jak w Meksyku, zapowiedź kolejnego rozstania na bardzo długi czas… Co robiłaś przez te wszystkie lata, co się działo?

Ona to pomyślała i powiedziała pierwsza, cóż mogło się stać? dlaczego nie zdarzyło się to, co, być może, mogło się zdarzyć?

– A dlaczego nie mogło się zdarzyć? – zapytał.

Jego ciało już dawno zostało wyleczone po napadzie bandy tamtego faceta z wąsami w parku Alameda.

– Ale twoją duszę zraniono…

– Chyba tak. Nie mogłem pojąć, skąd tyle zawziętości u tych ludzi. Nawet wiedząc, że jeden z nich był twoim kochankiem…

– Usiądź, Gabriel. Nie stój tak. Napijesz się herbaty?

– Nie, dziękuję.

– Ten chłopak nic dla mnie nie znaczył.

– Wiem, Inez. Nie wyobrażam sobie, że mogłabyś mu kazać to zrobić. Zrozumiałem, że jego wściekłość jest wymierzona w ciebie, bo go wyrzuciłaś ze swego domu, zrozumiałem, że bił mnie, aby nie bić ciebie. Może to był przejaw jakiejś jego rycerskości. I honoru.

– Dlaczego odszedłeś?

– Powiedz raczej: dlaczego oddaliliśmy się od siebie? Mogę pomyśleć, że ty też odeszłaś ode mnie. Czy byliśmy tak dumni, że żadne nie zdobyło się na pierwszy krok, żeby się pogodzić?

– Pogodzić? – szepnęła Inez. – Chyba nie o to chodziło. Może atak tego nieboraka nie miał nic wspólnego z nami, z naszym związkiem…

Ranek był chłodny, ale słoneczny, więc wyszli na miasto. Taksówka zawiozła ich do kościoła St. Mary Abbots w Kensington, do którego ona, jak powiedziała Gabrielowi, chodziła jeszcze jako mała dziewczynka. Był to kościół niezbyt stary, z bardzo wysoką wieżą, ale z fundamentami z jedenastego wieku, które, w jej zachwyconych oczach, zdawały się wyrastać z głębi ziemi, by stworzyć prawdziwą świątynię, równie starą jak jej podwaliny i nie tak nową jak cała reszta. Wszystko zostało zaprojektowane tak, aby rozmieszczenie krużganków klasztornych, półmrok, łukowate arkady, labirynt korytarzy, a nawet ogrody przy St. Mary Abbots wydawały się równie wiekowe jak fundamenty opactwa. Miało się wrażenie, zauważył Gabriel, że Anglia katolicka jest nawróconym widmem Anglii protestanckiej, pojawiającej się w postaci ducha w przedsionkach, ruinach i na cmentarzach tego świata purytanizmu anglosaskiego, świata bez obrazów.

– Bez obrazów, ale z muzyką – przypomniała mu z uśmiechem Inez.

– Jasne, dla równowagi – powiedział Gabriel.

High Street jest ulicą wygodną i ucywilizowaną, pełno tu sklepów, przydatnych i dobrze zaopatrzonych, z materiałami piśmiennymi, z maszynami do pisania i powielaczami; butiki z ubraniem dla młodzieży, sklepy z gazetami i czasopismami, księgarnie i wielki park, otwarty, z eleganckim ogrodzeniem, Holland Park, jedno z tych miejsc ze wspaniałą zielenią, które wyróżniają Londyn i nadają mu niezwykły urok. Aleje są funkcjonalne, szerokie i brzydkie – w przeciwieństwie do wielkich bulwarów Paryża – ale chronią tajemnicę tych spokojnych ulic, które z geometryczną regularnością wychodzą na parki z wysokimi drzewami, wypielęgnowanymi trawnikami, gdzie można usiąść z książką, odpocząć i rozkoszować się samotnością. Inez lubiła przyjeżdżać do Londynu i zastawać tam zawsze tę samą atmosferę gnuśności, która zmieniała się tylko wraz z porami roku, te ogrody sezonowe, niezwiązane z agresywną modą i gromadnym hałasem, z jakim młodzież oznajmia swoje nadejście – tak jakby cisza skazywała ją na nieistnienie.

Inez, otulona szeroką czarną peleryną podbitą futrem z rudego renifera, co chroniło ją przed listopadowym chłodem, wzięła Gabriela pod rękę. Dyrygent, odporny na ten klimat, miał na sobie welwetowe ubranie, a szyję osłonił długim czerwonym szalem, który od czasu do czasu pod-fruwał, podobny do ogromnego płomienia.

– Zgoda czy strach? – podjęła ona.

– Czy powinienem był cię wtedy zatrzymać, Inez? -zapytał, nie patrząc na nią, ze spuszczoną głową i wzrokiem utkwionym w czubki własnych butów.

– A czy ja powinnam była zatrzymać ciebie? – Inez wsunęła dłoń bez rękawiczki do kieszeni marynarki Gabriela.

– Nie – odparł – wydaje mi się, że żadne z nas dwojga dwadzieścia lat temu nie miało ochoty angażować się w coś, co nie łączyło się z własną karierą…

– Ambicja – przerwała mu Inez. – Nasza ambicja. Twoja i moja. Nie chcieliśmy jej poświęcać dla dobra drugiego, dla tej drugiej osoby. Prawda? Wystarczy? Wystarczyło?

– Być może. Ja czułem się ośmieszony po tym, jak mnie obili. Nigdy nie myślałem, że to twoja wina, Inez, ale przyznam, myślałem, że jeśli mogłaś pójść do łóżka z takim facetem, to nie jesteś kobietą, którą kocham.

– I nadal tak myślisz?

– Mówiłem ci, że nigdy w to nie wierzyłem. Po prostu, twoje pojęcie o cielesnej wolności nie zgadzało się z moim.

– Myślisz, że spałam z tym chłopakiem, bo uważałam, że we wszystkim nad nim góruję i mogę go w każdej chwili odprawić?

– Nie, myślę, że nie tylko go odtrąciłaś, tak jak na to zasługiwał, ale że poza tym za bardzo się wstydziłaś i dlatego nie ukrywałaś swoich upodobań.

– Bo nie chciałam, żeby mi zarzucano seksualny snobizm.

– I to także nie. Chciałaś, żeby nikt nie wierzył w twoją dyskrecję, dzięki czemu będziesz miała większą swobodę. To musiało się źle skończyć. W sprawach seksu należy dochowywać tajemnicy.

Inez, poirytowana, odsunęła się od Gabriela.

– My, kobiety, jesteśmy lepszymi strażniczkami sekretów alkowy niż wy. Mężczyźni to samce, pawie. Musicie się chełpić jak samiec antylopy kob, triumfujący w walceo samicę.

On patrzył na nią, zamyślony.

– Właśnie o to mi chodzi. Wybrałaś sobie kochanka, który miał o tobie mówić. To była ta twoja niedyskrecja.

– I dlatego wyjechałeś bez jednego słowa?

– Nie. Powód był inny, o wiele poważniejszy.

Zaśmiał się i uścisnął jej ramię.

– Inez, chyba ty i ja nie urodziliśmy się po to, aby się razem zestarzeć. Nie wyobrażam sobie ciebie wychodzącej rano po mleko do narożnego sklepiku, podczas gdy ja, powłócząc nogami, idę po gazetę. A kończymy dzień, oglądając telewizję w nagrodę za to, że jeszcze żyjemy…

Nie roześmiała się. Nie podobał się jej żart Gabriela. On unikał powiedzenia prawdy. Dlaczego się rozstali po wystawieniu Fausta w Pałacu Sztuk Pięknych? Prawie dwadzieścia lat temu…

– Każda baśń ma swoje cienie – powiedział Gabriel.