Выбрать главу

Ale dopiero teraz, stary, w Salzburgu w roku 1999, rozumiał, na czym polega muzyczna droga od uczucia do kontemplacji i wzruszenia, i, jęknąwszy w duchu, żałował, że nie potrafił w swoim czasie powiedzieć tego Inez Prada…

Teraz, kiedy w trzecim akcie Potępienia Fausta młoda mezzosopranistka śpiewała partię Małgorzaty, jak mógł powiedzieć, on, maestro, że według niego uroda jest jedynym dowodem boskiego wcielenia na świecie? Czy Inez o tym wiedziała? Dyrygując po raz ostatni tą operą, która ich połączyła za życia, Gabriel prosił, przywołując wspomnienie ukochanej kobiety:

– Bądź cierpliwa. Czekaj. Szukają cię. Znajdą cię.

Nie pierwszy raz kierował te słowa do Inez Prada. Dlaczego nigdy nie zdołał powiedzieć: „Szukam cię. Czy cię spotkam?”. Dlaczego to zawsze inni, tamci mieli jej szukać, spotykać się z nią, znowu się z nią widzieć? Nigdy on?

Wielki smutek, z jakim Gabriel Atlan-Ferrara dyrygował tym dziełem, tak związanym z instynktownymi przeczuciami Inez, przypominał próbę dotknięcia ściany tylko po to, aby stwierdzić, że jej nie ma. Czy mogę znów uwierzyć własnym przeczuciom?

Kiedy ostatni raz rozmawiali w hotelu „Savoy” w Londynie, pytali się nawzajem: „co robiłeś przez cały ten czas?”, żeby nie pytać: „co się z tobą stało?”, ani tym bardziej: „jaki będzie nasz koniec, twój i mój?”

Padały oderwane zdania, które nikogo nie obchodziły bardziej niż jego.

– My przynajmniej nie dźwigaliśmy tego niepotrzebnego balastu, jakim jest zawiedziona miłość albo nieudane małżeństwo, ten związek nie do wytrzymania.

– Out of sight, out of mind, powiadają Anglicy…

– Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Pierwsza miłość nigdy się nie powtarza. Natomiast żal

pozostaje w nas żywy na zawsze. Ta przykrość. To ubolewanie. Przeradza się w smutek i mieszka w nas jak rozczarowany upiór. Potrafimy odebrać mowę śmierci. Nie umiemy ujarzmić bólu. Powinniśmy się zadowolić miłością podobną do tej, jaką zapamiętaliśmy w uśmiechu na czyjejś od dawna niewidzianej twarzy. Czy to mało?

„Umieram, ale świat istnieje nadal. Nie ma dla mnie pociechy, skoro jestem daleko od ciebie. Ale jeżeli ty jesteś moją duszą i zamieszkasz we mnie jak w drugim ciele, moja śmierć nie będzie już miała większego znaczenia niż śmierć jakiegoś obcego człowieka”.

Przedstawienie było wielkim triumfem, hołdem o zmierzchu, a Gabriel Atlan-Ferrara opuścił z pośpiechem i z żalem podium dyrygenta.

– Wspaniale, maestro, brawo, bravissimo - powiedział mu portier z teatru.

– Stałeś się staruchem, którego ma się ochotę zabić – odparł z kwaśną miną Atlan-Ferrara, wiedząc, że mówi to do siebie, a nie do osłupiałego wiekowego portiera.

Nie chciał, żeby go odprowadzano do domu. Nie jest roztrzepanym turystą. Mieszka w Salzburgu. Już postanowił, że jeśli ma umrzeć, to umrze, stojąc, bez przygotowań, bez wstrząsów, bez pomocy. Marzył o śmierci nagłej i łagodnej. Nie miał romantycznych złudzeń. Nie przygotował sobie uroczystego „ostatniego słowa” ani nie sądził, że umierając, połączy się, duchowo i lirycznie, z Inez Prada. Od czasu tamtej ostatniej nocy w Londynie wiedział, że wyjechała z kimś innym. Jasnowłosy chłopak – mój przyjaciel, mój brat – zniknął na zawsze z fotografii zrobionej w młodości. Był gdzieś indziej.

– Il est ailleurs - uśmiechnął się Gabriel, mimo wszystko zadowolony.

Ale nie było też Inez. Nie odezwała się od owej listopadowej nocy 1967 roku w Covent Garden. Ponieważ publiczność myślała, że to, co się zdarzyło, było częścią niezwykle oryginalnej mise-en-scene Gabriela Atlana-Ferrary, można to było tłumaczyć na wszelkie sposoby. W rzeczywistości historyjka, którą o niej opowiadano w mediach, zawierała wiadomość, że Inez Prada wymknęła się przez teatralną zapadnię, z dzieckiem w ramionach, spowita w obłok dymu. Czyste efekciarstwo. Coup de theatre.

– Inez Prada na zawsze wycofała się ze sceny. To była ostatnia opera, w jakiej śpiewała. Nie, nie zapowiadała tego, bo w tej sytuacji jej występ zmieniłby się w pożegnanie na scenie, kosztem samego spektaklu. Była profesjonalistką. Zawsze gotową służyć sztuce, autorowi, dyrygentowi i, co za tym idzie, szanownej publiczności. Tak, była stuprocentową profesjonalistką. Miała sceniczny instynkt…

Został tylko Gabriel, z rozwichrzoną ciemną grzywą, o ciemnej skórze, ogorzałej na słońcu i obmytej w morzu, z najpiękniejszym uśmiechem… Sam.

Liczył kroki od teatru do domu. To była jego starcza obsesja: liczyć kroki, jakie zrobił w ciągu dnia. To ta komiczna strona całej sprawy. Smutną jej stroną stało się to, że przy każdym kroku czuł pod podeszwami rany, zadawane ziemi. Wyobrażał sobie blizny, które pojawiały się na coraz głębszych i twardszych warstwach tego strupa z zaschniętego kurzu, na którym mieszkamy.

Czekała na niego Ulrike, czyli Dicke, ze świeżo splecionymi warkoczami, w czystym, szeleszczącym fartuchu, powłócząc obolałymi rozkraczonymi nogami. Postawiła przed nim filiżankę czekolady.

– Ach! – westchnął Atlan-Ferrara, osuwając się na wolterowski fotel. – Koniec z pasją i namiętnymi uczuciami. Zostaje nam czekolada.

– Niech pan się wygodnie rozsiądzie – powiedziała służąca. – Proszę się nie przejmować. Wszystko jest na swoim miejscu.

Rzuciła okiem w stronę kryształowej pieczęci, tkwiącej jak zwykle na trójnogu umieszczonym na stoliku przy oknie z widokiem na panoramę Salzburga.

– Tak, Dicke, wszystko na miejscu. Nie musisz już tłuc kryształowych pieczęci…

– Proszę pana… ja… – zająknęła się gosposia.

– Posłuchaj, Ulrike – powiedział Gabriel z eleganckim skinieniem ręki. – Dziś dyrygowałem Fausta po raz ostatni. Małgorzata na zawsze wzniosła się do nieba. Już nie jestem więźniem Inez Prada, moja kochana Ulrike…

– Proszę pana, ja nie chciałam… Proszę mi wierzyć, ja jestem bardzo wdzięczna. Wiem, że wszystko zawdzięczam panu.

– Uspokój się. Dobrze wiesz, że nie masz rywalki. Zamiast kochanki potrzebuję służącej.

– Pójdę zaparzyć panu herbatę.

– Co ci jest? Przecież już piję czekoladę.

– Przepraszam. Tak się zdenerwowałam. Przyniosę panu wodę mineralną.

Atlan-Ferrara wziął do ręki kryształową pieczęć i pogłaskał ją.

Cichym głosem zwrócił się do Inez:

– Pomóż mi zapomnieć o przeszłości, kochanie. Jeżeli żyjemy dla przeszłości, to urośnie dzięki nam tak bardzo, że zawładnie moim i twoim życiem. Powiedz mi, że moje obecne przeznaczenie to żyć pod opieką służącej.

– Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę? – odezwał się głos Inez. – Czemu nie opowiesz tego wszystkiego?

– Bo druga opowieść to inne życie. Przeżyj je ty. Ja trzymam się mocno tego, które mam.

– Czy jest człowiek, któremu zabronisz istnieć?

– Być może.

– Znasz już cenę?

– Zabiorę możność istnienia tobie.

– I co z tego? Ja swoje przeżyłam.

– Przyjrzyj mi się. Jestem stary egoista.

– Nieprawda. Przez te wszystkie lata zajmowałeś się moją córką. Dziękuję ci z całego serca, dziękuję z całą pokorą, jestem ci bardzo wdzięczna.

– Co tam. Czułostkowość. Traktuję ją, jak należy. Jest taka, jaka jest.

– W każdym razie dziękuję ci, Gabriel.