Выбрать главу

– Żyłem dla mojej sztuki, nie dla łatwych wzruszeń. Zegnaj, Inez. Wracaj tam, gdzie teraz jesteś.

Popatrzył na pejzaż Salzburga. Niemal niepostrzeżenie zbliżał się świt. Zdziwiło go, że noc minęła tak szybko. Jak długo trwała rozmowa z Inez? Zaledwie kilka minut…

– Czy nie powtarzałem wciąż, że każde kolejne wystawienie Fausta zawsze będzie pierwsze? Inez, musisz zrozumieć przyczynę mojej rezygnacji. Następne wcielenie tej opery już nie znajdzie się w moich rękach.

– Jedne istoty urodziły się po to, by błądzić, a drugie, by podlegać różnym wcieleniom – powiedziała mu Inez. -Nie bądź niecierpliwy.

– Nie, jestem zadowolony. Miałem cierpliwość. Czekałem długo, ale w końcu zostałem wynagrodzony. Wróciło to wszystko, co miało powrócić. A wszystko, co miało się połączyć, połączyło się na nowo. Teraz powinienem zamilknąć, Inez, aby nie zakłócać ciągłości pewnych spraw. Tej nocy w Festspielhaus czułem twoją bliskość, ale to było tylko wrażenie. Wiem, że jesteś bardzo daleko. Ale czy ja sam nie jestem tylko ponownie zjawiającym się duchem, Inez? Czasem się zastanawiam, w jaki sposób mnie tu rozpoznają i czemu kłaniają mi się, skoro to przecież oczywiste, że ja już nie jestem tym dawnym „ja”. Czy wciąż jeszcze pamiętasz mnie takim, jakim byłem? Czy, gdziekolwiek byś się znalazła, zachowujesz w pamięci człowieka, który poświęcił wszystko, abyś zaistniała znowu?

Ulrike stała obok, patrząc na niego z nieukrywaną pogardą.

– Znowu pan gada do siebie. To oznaka demencji starczej – powiedziała.

Atlan-Ferrara usłyszał nieznośny hałas; wywoływał go każdy ruch tej kobiety, szelest jej sztywnej spódnicy, pobrzękiwanie kluczami, powłóczenie nogami, którymi raniła ziemię, tymi obolałymi nogami.

– Czy jest jeszcze chociaż jedna kryształowa pieczęć, Ulrike?

– Nie, proszę pana – powiedziała gosposia, ze spuszczoną głową sprzątając naczynia. – Ta, co ją pan tu ma w salonie, to już ostatnia, jaka została…

– Podaj mi ją, bardzo cię proszę…

Ulrike trzymała przez chwilę w dłoniach ów przedmiot, pokazując go starcowi z bezwstydnym, wyzywającym spojrzeniem.

– Pan nic nie wie, maestro.

– Nic? O Inez?

– Widział ją pan, jak była naprawdę młoda? A może pan wszystko sobie wymyślił, bo tak wyglądało wedle kalendarzowego czasu? Jak to mogło być, żeby pan się postarzał zaraz po upadku Francji i po niemieckim blitzu, i jeszcze przed podróżą do Meksyku i powrotem do Londynu, a ona nie? Pan to wymyślił, że ona się starzeje, bo chciał ją mieć dla siebie… i żeby miała te same lata co pan…

– Nie, Dicke, mylisz się… ja chciałem z niej uczynić moją myśl, wieczną i jedyną. To wszystko.

Dicke roześmiała się na cały głos i zbliżyła twarz do twarzy starego dyrygenta. W jej ruchach była drapieżność pantery.

– Ona już nie wróci. Pan umrze. Może ją pan spotka gdzie indziej. Ona nigdy nie opuściła swojej rodzinnej ziemi. Zjawiła się tutaj tylko na chwilę. Musiała wrócić do niego, w jego ramiona. A on nigdy nie wróci. Musisz się z tym pogodzić, Gabriel.

– No już dobrze, Dicke – westchnął maestro.

Ale w głębi duszy mówił sobie: Nasze życie to niewielki skrawek czasu, który został nam dany po to, aby mogła istnieć śmierć. Jesteśmy tylko pretekstem, żyjemy, aby umrzeć. Śmierć jest obecna we wszystkim, o czym zapomnieliśmy za życia.

Wolnym krokiem poszedł do sypialni i uważnie obejrzał przedmioty pozostawione na nocnym stoliku.

Po pierwsze, flet z „roślinnej kości słoniowej”.

Po drugie, oprawiona w ramkę fotografia Inez uwiecznionej tu w stroju Małgorzaty z Fausta, przytulonej do młodego chłopaka, jasnego blondyna o nagim torsie. Oboje radośnie uśmiechnięci, nic zagadkowego.

Wziął flet, zgasił światło i z wielką czułością powtórzył pewien pasaż z Fausta.

Służąca słyszała go na odległość. Dla niej był to stary dziwak i maniak. Rozplotła warkocze. Długie białe włosy sięgały jej aż do pasa. Usiadła na łóżku, wyprostowała ramiona i pomrukiwała coś w dziwnym języku, jakby przywołując zaklęciem poród albo śmierć.

9

Wspomnienie utraconego kraju nie zdoła jej pocieszyć.

Będzie się przechadzała nad brzegiem morza, a potem skieruje się w głąb lądu.

Spróbuje sobie przypomnieć to dawne życie, kiedy byli tu inni ludzie, domowe ognisko, wieś, matka, ojciec, rodzina.

Teraz będzie szła sama, z zamkniętymi oczami, gdyż w ten sposób postara się zapominać, a zarazem przypominać sobie wszystko. Będzie się wyrzekać możności patrzenia -tak aby otaczał ją jedynie świat dźwięków – i spróbuje być istotą, która tylko słyszy, nic poza tym; zatęskni za szumem wody tryskającej ze źródła, za szeptem drzew, za paplaniną małp, hukiem burzy i tętentem galopujących żubrów, za wrzawą walczących o samicę rogaczy i za tym wszystkim, co ma ją wybawić od samotności, która będzie jej grozić utratą więzi ze światem, a także utratą pamięci.

Chciałaby usłyszeć krzyk oznaczający jakieś działanie, nieświadomy i nierówny, krzyk namiętności, połączony z bólem albo uczuciem szczęścia. Chciałaby przede wszystkim, aby te dwa języki – język czynów i język uczuć -przemieszały się i zespoliły; aby proste i naturalne okrzyki znowu przemieniły się w pragnienie przebywania z kimś, powiedzenia czegoś innej osobie, wołania o pomoc, wyrażania sympatii i szacunku wobec kogoś, kogo utraciła, odkąd wyszła z domu, wygnana na mocy prawa ustanowionego przez ojca.

A teraz kto cię zobaczy, kto się o ciebie zatroszczy, kto zrozumie twoje przerażone wołanie, które w końcu wydobędzie się z twego gardła, kiedy wbiegniesz pod górę na stromy stok, skuszona wysokością tej kamiennej skały, zamykając oczy, aby złagodzić cierpienia długiej i bolesnej wspinaczki?

Zatrzyma cię czyjś krzyk.

Otworzysz oczy i zobaczysz, że stoisz nad krawędzią przepaści, że u twoich stóp zieje pustką głęboki wąwóz, a po jego drugiej stronie, na wapiennej równinie, ktoś będzie do ciebie krzyczeć, wymachiwać ramionami i dawać znaki całym ciałem, ale przede wszystkim wołać mocnym głosem: stój, nie upadaj, niebezpieczeństwo…

On będzie nagi, tak samo jak ty.

Będziecie do siebie podobni w tej waszej nagości, a on będzie miał całe ciało w kolorze piasku, wszystko: skórę, puszek na skórze i głowę.

Ten biały mężczyzna krzyknie do ciebie: stój, niebezpieczeństwo.

Ty zrozumiesz dźwięki e-de, e-me, „pomagać, kochać”, natychmiast zmieniające się w coś, co dopiero w chwili, gdy on krzyknie do ciebie z drugiej strony wąwozu, rozpoznasz w sobie samej: on na mnie patrzy, ja na niego patrzę, ja do niego krzyczę, on do mnie krzyczy, i gdyby nie było nikogo tam, gdzie on jest, nie krzyczałabym w ten sposób, krzyczałabym, aby przepędzić stado czarnych ptaków albo ze strachu przed czającym się drapieżnikiem, ale teraz krzyczę, prosząc o coś albo dziękując tej drugiej istocie, takiej jak ja, ale różniącej się ode mnie; już nie krzyczę z konieczności, krzyczę, bo tego chcę: e-de, e-me, „pomóż mi, kochaj mnie”…

On będzie schodził na dół, do stóp skały, i da ci znak, na który ty odpowiesz krzykiem, przechodzącym – gdy nie będziesz mogła tego uniknąć – w warczenie i wycie, ale ponieważ oboje poznacie po drżeniu waszych ciał biegniecie coraz szybciej, aby przyśpieszyć spotkanie, którego tak pragniecie, będzie to powrót do okrzyków i gestów poprzedzających odnalezienie się i uściski.

Po czym, wyczerpani, uśniecie razem na dnie przepaści.

Między twoimi piersiami zawiśnie kryształowa pieczęć, którą on ci podaruje, zanim zacznie cię kochać.

To będzie wasz dobry czyn, ale zrobicie także coś okropnego, coś zakazanego.