Выбрать главу

Twarz służącej ożywiła się i płonęła, jej wytrzeszczone oczy patrzyły uważnie na przedmiot, który wzbudził w niej taki gniew. Wyglądało na to, że chce się upewnić, na własne oczy ujrzeć, jak pieczęć kruszy się na drobne cząstki pod ciosami jej mocnego, grubego ramienia, uderzającego z dziką siłą, podczas gdy jej warkocze trzepotały wokół głowy, tak jakby za chwilę miały opaść na stół kaskadą siwych włosów. – Kanalia, kanalia, kanalia! – mamrotała coraz głośniej, aż w końcu zdołała wydać z siebie krzyk, ostry, dziwaczny, dziki, wstrząsający, smutny…

2

Krzyczcie, krzyczcie ze strachu, krzyczcie jak cyklon, wyjcie jak ogromny las, tak aby skały osuwały się na ziemię, a potoki przyśpieszały swój bieg, krzyczcie ze strachu, bo właśnie w tej chwili widzicie cwałujące w powietrzu czarne konie, dzwony cichną, słońce gaśnie, psy skomlą, diabeł zawładnął światem, szkielety wyszły z grobów, aby powitać te czarne rumaki niosące ze sobą zło. Krwawy deszcz spada z nieba! Konie są szybkie jak myśl, nieoczekiwane jak śmierć, są bestią, która zawsze nas prześladowała, od kołyski, są widmem, które w nocy puka do naszych drzwi, niewidzialnym zwierzęciem, które drapie pazurami w nasze okna, krzyczcie wszyscy, tak jakby chodziło o życie! POMOCY: błagajcie Najświętszą Marię Pannę o łaskę, w głębi duszy wiecie, że ani ona, ani nikt inny nie może was uratować, wszyscy jesteście potępieni, bestia was ściga, pada krwawy deszcz, skrzydła nocnych ptaków chłoszczą nam twarze, Mefistofeles zatruł świat, a śpiewacie tak, jakbyście byli chórem z operetki Gilberta i Sullivana!… Powinniście sobie uświadomić, że śpiewacie Fausta Berlioza nie po to, żeby się podobać, nie żeby robić wrażenie, i nawet nie po to, żeby wzruszać; śpiewacie, aby przerażać: jesteście chórem ptaków z tej najbardziej ponurej przepowiedni, która ostrzega: przyjdą, aby nam odebrać nasze gniazdo, żeby wyłupić nam oczy i pożreć język, a zatem odpowiedzcie na to z tą resztką nadziei tkwiącą w strachu, krzyczcie sancta Maria ora pro nobis, ta ziemia jest nasza i ktokolwiek się tu zbliży, temu wydziobiemy oczy i pożremy język, i obetniemy genitalia, i przez otwór w potylicy wyssiemy szarą materię, i poćwiartujemy tego intruza, aby rzucić jego wnętrzności hienom, a serce lwom, płuca krukom, nerki dzikom, a odbyt szczurom, wykrzyczcie jednocześnie swój strach i swą wściekłość, brońcie się, diabeł nie jest jakąś jedną istotą, na tym polega jego oszukańcza gra, przybiera pozę Mefistofelesa, ale diabeł jest tworem zbiorowym, diabeł to bezlitosne „my”, hydra, która nie zna miłosierdzia ani kresu życia; diabeł jest jak wszechświat, Lucyfer nie ma początku ani końca, przećwiczcie to, zrozumcie to, co niepojęte, Lucyfer jest tą nieskończonością, która spadła na Ziemię, jest wygnańcem z nieba bytującym na jednym z głazów w tym ogromie wszechświata, na tym polegała kara wymierzona mu przez Boga, będziesz nieskończony i nieśmiertelny na Ziemi, Ziemi śmiertelnej i skończonej, ale wy, w ten dzisiejszy wieczór, tutaj, na scenie Covent Garden, śpiewajcie tak, jakbyście byli sprzymierzeńcami Boga opuszczonymi przez Boga, krzyczcie tak, jak chcielibyście, żeby krzyczał Bóg, gdy jego ulubieniec, jego anioł niosący światło zdradził Boga: śmiejąc się i płacząc zarazem -jakaż melodramatyczna jest Biblia! – podarował świat Diabłu, aby na skale, należącej do świata skończonego, odegrał tragedię wygnanej nieskończoności: śpiewajcie jak świadkowie Boga i Demona, sancta Maria, ora pro nobis, krzyczcie „precz, Mefisto!”, odstraszajcie diabła, sancta Maria, ora pro nobis, niech parska ten rogaty, niech wojska biją w dzwony, niech da o sobie znać metal, tłum śmiertelników zbliża się, bądźcie chórem, bądźcie i wy także tłumem, legionem, który zwycięża, górując swym głosem nad hukiem bomb, robimy próbę przy zgaszonych światłach, w Londynie zapada noc, a Luftwaffe wciąż bombarduje, czarne ptaki przelatują stadami, brocząc krwią, kawalkada diabelskich rumaków mknie po czarnym niebie, skrzydła złego chłoszczą nasze twarze, poczujcie to! to właśnie chcę usłyszeć, ten chór głosów, który zagłuszy i uciszy bomby, ni mniej, ni więcej, na to zasługuje Berlioz, nie zapominajcie, że ja jestem Francuzem, allez-vous faire niquer! śpiewajcie, aż ucichną bomby Szatana, nie spocznę, póki tego nie usłyszę, rozumiecie? Póki bomby z zewnątrz górują nad głosami odzywającymi się we wnętrzu, będziemy siedzieli tutaj, allez-vous faire foutre, mesdames et messieurs, aż padniemy ze zmęczenia, aż ta złowroga bomba spadnie na naszą salę koncertową i naprawdę zostaniemy rozpieprzeni na puree, aż w końcu razem, wy i ja, odegnamy tę wojenną kakofonię za pomocą popędliwej i szorstkiej harmonii Berlioza, artysty, który nie chce wygrać żadnej wojny, lecz chce tylko przyciągnąć nas razem z Faustem do piekła, ponieważ my, ty i ty, i ty, i ja też, zaprzedaliśmy naszą zbiorową duszę Demonowi. Śpiewajcie jak dzikie zwierzęta, które po raz pierwszy widzą swoje odbicie w lustrze i nie wiedzą, że wy to właśnie wy! wyjcie jak upiór, na którego nie zważamy, gdyż jest dla nas wyobrażeniem wroga, krzyczcie, jakbyście odkryli, że to lustrzane odbicie każdego z nas w mojej muzyce jest wizerunkiem najgroźniejszego nieprzyjaciela, i nie jest to antychryst, lecz anty-ja, anty-ojciec i anty-matka, anty-syn i anty-kochanek, potwór o zaropiałych pazurach ubabranych w gównie, który chce nam wpakować łapy w tyłek, do ust, w uszy i w oczy, i dostać się przez potylicę do mózgu, aby nas zarazić i poznać nasze sny; krzyczcie jak zwierzęta błądzące w tropikalnym lesie, które muszą wyć, aby pozostałe bestie rozpoznały je na odległość, krzyczcie jak ptaki, aby odstraszyć przeciwnika, który chce nam zabrać gniazdo!…

– Spójrzcie na potwora, jakiego nie wyobrażaliście sobie nigdy, nie potwora, lecz brata, członka rodziny, który nocą otworzy drzwi, zgwałci nas, zamorduje i wznieci pożar w naszym wspólnym domu…

Gabriel Atlan-Ferrara chciał – w tym miejscu nocnej próby Potępienia Fausta Hectora Berlioza, 28 grudnia 1940 w Londynie – zamknąć oczy i ponownie zaznać przytłaczającego, ale i miłego poczucia dobrze wypełnionej, choć wyczerpującej pracy: muzyka miała popłynąć sama do uszu słuchaczy, mimo że wszystko w tym zespole zależało od despotycznej władzy dyrygenta: władzy wymagającej posłuszeństwa. Wystarczył jeden gest, by narzucić swoją wolę. Ręka skierowana w stronę perkusji: mają być gotowi, by zapowiedzieć przybycie do Piekła; w stronę wiolonczeli: ściszyć dźwięk do miłosnego szeptu; w stronę skrzypiec: ruszyć do nagłego ataku, i w stronę rożka angielskiego: zatrzymać w dysonansie…

Chciał zamknąć oczy i słuchać, jak muzyka płynie niby wielka rzeka, która uniosłaby go daleko stąd, z dala od tej sali koncertowej i tych okoliczności, tej nocy w Londynie, kiedy deszcz niemieckich bomb nieprzerwanie spadał na miasto, a orkiestra i chór monsieur Berlioza odnosiły zwycięstwo nad feldmarszałkiem Góringiem i dziękowały samemu Fuhrerowi za straszliwe piękno horroru, mówiąc mu: twój horror jest okropny, pozbawiony wielkości, to nędzny horror, bo nie rozumie, nigdy nie zdoła zrozumieć, że nieśmiertelność, życie, śmierć i grzech to zwierciadła naszej wielkiej wewnętrznej duszy, a nie twojej, zewnętrznej, krótkotrwałej, okrutnej władzy… Faust nakłada maskę człowiekowi, który nie wie, co ona oznacza, ale nie sprzeciwia się. To jest triumf Fausta. Wchodzi na terytorium Diabła, tak jakby wracał do przeszłości, do utraconego mitu, do kraju pierwotnego terroru, który jest dziełem człowieka, nie Boga ani Diabła; Faust zwycięża Mefista, bo ma władzę nad ziemskim terrorem, powalonym na ziemię, wygnanym z tej ziemi, pogrzebanym w ziemi i wydobytym z grobu: z tej ziemi należącej do ludzi, na której Faust, mimo swej rzekomej klęski, nie przestaje czytać w sobie samym…