– Miałaś rację, rzeczywiście mogą być kłopoty z parkowaniem. Zobaczymy – w jej myśli wdarł się głos Tina.
Dotarli do miejsca przeznaczenia. Mój Boże! Podczas jazdy machinalnie wymieniała z nim wiele żartobliwych uwag, natychmiast o nim zapominając.
Od tej chwili wzięła się w karby. Tino zasługiwał przecież na lepsze traktowanie! A przynajmniej na dobre maniery, skoro nic innego nie wchodziło w rachubę. Przyjęła jego propozycję i musi teraz dołożyć starań, by sprawiać wrażenie zadowolonej.
– Udała nam się pogoda – zauważyła wesoło, gdy wkraczali w olśniewające słońce.
Tino uśmiechnął się, spojrzał na nią, jak gdyby chciał powiedzieć, że czuje się szczęśliwy, i zaproponował:
– Napijemy się kawy?
– A możemy wypić ją gdzieś na powietrzu? – zapytała.
– Oczywiście – odparł natychmiast.
I wkrótce potem, pijąc kawę, siedzieli na Piazza Walther, ogrzewani przez słońce nadzwyczaj silne jak na luty.
– Czy ten plac nazwano imieniem jakiejś konkretnej osoby? – Elyn, zdecydowana nie zapominać o dobrych manierach, usiłowała wykazać żywe zainteresowanie historią miasta.
– Walthera von der Vogelweida – wyjaśnił Tino, wskazując na marmurową statuę po prawej stronie. – To średniowieczny poeta, bardzo tu ceniony.
Po wyjściu z kawiarni spacerowali przez dłuższy czas, a Tino odpowiadał. na wszelkie jej pytania. Nagle wykrzyknął:
– Elyn, przecież ty musisz być głodna!
Nie była głodna, ale ponieważ sądziła, że to on może być głodny, odparła:
– Mogłabym zjeść coś niewielkiego.
Weszli do małej restauracyjki. Elyn zjadła tagliatelle z szynką i pomidorami, rozpaczliwie starając się nie myśleć, że wczoraj jadła kolację z Maxem.
Po lunchu Tino wyznał, że chciałby odwiedzić muzeum.
– Na cóż więc czekamy!? – wykrzyknęła i ruszyła za nim, udając, że nic ją bardziej nie obchodzi poza archeologicznymi znaleziskami, które mieli tam zobaczyć.
W muzeum spędzili wiele czasu.
– A co chciałabyś zobaczyć teraz? – zapytał Tino.
– Eee… czy nie myślisz, że powinniśmy już wracać do Werony? – spytała, nie ukrywając tym razem zmęczenia.
– Oczywiście, ale pod warunkiem, że zjesz ze mną kolację, którą odwołałaś wczoraj.
Wzruszyła ją żarliwość jego uśmiechu.
– Z przyjemnością – zgodziła się, podczas gdy naprawdę chciała jak najszybciej wrócić do domu i pogrążyć się w całkowitej samotności.
Jednakże w miarę rozwoju wydarzeń musiała przyznać, że był to co prawda długi, lecz bardzo przyjemny dzień. Tino, który okazał się miłym towarzyszem, odwiózł ją do domu około dziesiątej wieczór.
– Bardzo ci dziękuję, Tino – powiedziała.
– Czy masz jutro czas? – zapytał pełen nadziei.
– Niestety, nie – odparła z żalem.
– A więc do poniedziałku – uśmiechnął się.
– Do poniedziałku – powtórzyła i weszła do domu.
Najpierw jednak trzeba było przeżyć niedzielę. Myśli Elyn, jedna goniąc drugą, koncentrowały się wyłącznie na Maksie Zappellim. Wewnętrznie rozbita, gwałtownie zapragnęła z kimś porozmawiać, by w ten sposób uwolnić się od własnej udręki. Zadzwoniła do matki.
– Ciągle zastanawiam się, jak sobie radzisz! – wykrzyknęła Ann Pillinger z radością w głosie.
– Nie wyobrażasz sobie, ile muszę się nauczyć! – a przede wszystkim, jak wybić sobie z głowy Maxa Zappellego, dodała w myślach. – Co u was słychać? – spytała wesoło.
– No cóż, Sam jest taki jak zawsze, Loraine snuje się po kątach niczym umierający łabędź, a Guy… – niechętnie zakończyła Ann – stał się wyjątkowo trudny.
– Mój Boże, przeżył prawdziwy szok – próbowała go tłumaczyć Elyn.
– Wszyscy przeżyliśmy szok. – Matka nie przyjmowała jej argumentów.
– Pewnie trochę się nudzi – Elyn szukała innych motywów zachowania Guya.
– Chciałabym, żeby poszedł się nudzić gdzie indziej. Naprawdę trudno z nim wytrzymać.
Elyn zdołała w końcu uspokoić wzburzoną matkę, niemal żałując, że zatelefonowała.
W poniedziałek rozpoczęła kolejny tydzień w Zappelli Internazionale. Zastanawiała się, jak długo jeszcze zostanie we Włoszech i jak będzie się czuła, gdy możliwość przypadkowego spotkania z Maxem przestanie wchodzić w rachubę. Sama myśl napawała ją przygnębieniem, ale musiała spojrzeć prawdzie w oczy. Tino bardzo szczegółowo omawiał wszelkie zagadnienia i dlatego, być może, nie robiła postępów tak szybko, jakby zapewne mogła. Teraz zarówno uczyli się, jak i pracowali, ale, zgodnie z zapowiedzią Maxa, około Wielkanocy wszystko się skończy, a ona wróci do Anglii.
– Dzień dobry, Tino! – powiedziała wesoło, wchodząc do pokoju.
– Więc zjesz dziś ze mną kolację? – spytał tak gwałtownie, że Elyn wybuchnęła śmiechem. Nie był to wprawdzie Max, ale bardzo go lubiła.
– Jutro – odpowiedziała. A gdy stopniowo zaczęli napływać inni pracownicy działu komputerów, wraz z Tinem wzięła się do roboty.
Na wpół obawiała się, na wpół miała nadzieję, że spotka gdzieś Maxa. Nie spotkała go jednak ani w poniedziałek, ani we wtorek. We wtorek wieczór wybierała się z Tinem na kolację. Przedtem jednak udzieliła sobie surowych pouczeń, których przewodni motyw stanowiła myśl, że trwoni tylko czas, wiążąc swe nadzieje z człowiekiem takim jak Zappelli. Tymczasem on, wyłączywszy chwile, w których niejako automatycznie kierował nim instynkt uwodziciela, nie zdawał sobie nawet sprawy z jej istnienia.
Kolacja z Tinem upłynęła w przyjaznej, miłej atmosferze. Cieszyło ją to, że tak dobrze się rozumieją, chociaż zrobiło jej się trochę głupio, kiedy, zapewne powodowany podobnym odczuciem, wyrzucił z siebie:
– Zastanawiam się… Może spędzisz ten weekend ze mną?
– Och, Tino, nie wiem – zaczęła szybko się wycofywać, myśląc, na jakiej podstawie mógł odnieść wrażenie, że jest dla niej kimś więcej niż tylko przyjacielem. – Lubię cię, ale…
– Ależ… – przerwał jej. – Niezręcznie to powiedziałem. Oczywiście miałabyś oddzielny pokój – pospiesznie wyjaśnił. – Myślałem, że moglibyśmy pojechać na narty.
Na jej usta wypłynął uśmiech. Jakiż ten chłopiec jest miły!
– Nie umiem jeździć na nartach – powiedziała i ujrzała, jak wyraz ulgi zmienia jego rysy na myśl o tym, że jej nie obraził.
– Będę cię uczył – zapewnił.
Elyn nagle spodobał się ten pomysł. Być może potrzebowała fizycznej aktywności.
– A gdzie znajdziemy śnieg? – spytała.
Rozpromienił się, widząc, że gotowa jest przystać na jego propozycję.
– Wysoko w górach, w Dolomitach – powiedział.
Resztę kolacji spędzili, omawiając przyszły weekend w Cavalese.
Następnego ranka Elyn wyruszyła do Zappelli Intemazionale w dużo lepszym nastroju niż ostatnio. Postanowiła pogodniej spojrzeć na świat. Dotykała już dna. Teraz jednak zamierzała o wszystkim zapomnieć. Max Zappelli nie był stworzony dla niej, a nawet gdyby był, to – powzięła decyzję – już go nie chciała. I wówczas go zobaczyła. Nagle ugięły się pod nią kolana.
O Boże! Nadchodził od strony parkingu firmy, kierując się w lewo. Ona znajdowała się na drodze prowadzącej do głównego wejścia. Oboje zmierzali w tym samym kierunku. Duma nie pozwalała jej zawrócić, nie mogła już uniknąć spotkania. Za wszelką cenę starała się iść przed siebie równym krokiem.
Gdy usłyszała spływające z wyżyn, szorstkie i wyniosłe dzień dobry, natychmiast utraciła pogodę ducha, którą wcześniej sobie narzuciła.
– Dzień dobry – odpowiedziała uprzejmie, choć sucho, i zbliżając się do głównego wejścia, myślała, że na tym skończy się cała ich rozmowa.