Zobaczyła restaurację i weszła do środka, by, jedząc lasagne, a następnie pijąc kawę, spędzić przyjemne pół godziny. Gdy jednak myśli o Maksie znów zaczęły ją niepokoić, postanowiła wyruszyć na spacer. Niestety, wszędzie natykała się na ludzi. Pomyślała, że lepiej będzie się udać w przeciwnym, mniej uczęszczanym kierunku i spokojnie podziwiać potężne, majestatyczne sosny. Gdy dotarła w upatrzone miejsce, nie było tam nikogo. Była przekonana, że znajduje się poza trasą narciarską. Szła jeszcze jakiś czas, aż nagle dostrzegła drzewo, stojące z dala od innych, które, być może dlatego, wydawało się skamieniałe.
Przez długą chwilę podziwiała je z pewnej odległości, po czym ruszyła w jego stronę, by przyjrzeć się z bliska lodowym nawisom, które je zdobiły.
To niesłychane, zdumiewała się, wpatrzona w drzewo, które żyło i zieleniło się pod powłoką śniegu i lodu. Zaczęła żałować, że nie ma ze sobą aparatu fotograficznego. Przesunęła się o kilkanaście kroków, by spojrzeć na nie z innej perspektywy, gdy wtem usłyszała jakiś odgłos. Zaciekawiona obróciła głowę i spojrzała w prawo. Nagle zamarła. Nie! – rozbrzmiało niczym wybuch w jej głowie i jednocześnie zdała sobie sprawę, że musiała wkroczyć na trasę narciarską. Prosto na nią pędziła sylwetka w czerni. Nie było już szansy uniknięcia kolizji.
Stanęła, osłupiała, nie wiedząc, gdzie uskoczyć. I wtedy, jakimś nadludzkim wysiłkiem, narciarz skręcił w lewo, by, o zgrozo! zaryć się w zaspie śniegu – jego narty potoczyły się w jedną stronę, a on w drugą.
– Och, przepraszam! Ogromnie przepraszam! – wołała Elyn, biegnąc tak szybko, jak tylko mogła, ku miejscu, w którym leżał. Nie ruszał się, miał odwróconą twarz. Rozpaczliwie rozejrzała się wokół. Dlaczego nie było tu nikogo, choć w okolicy kręciło się tylu ludzi?! – Czy nic się panu nie stało? – zapytała gorączkowo. I nigdy nie odczuła tak wielkiej ulgi, jak wówczas, gdy nagle, wciąż skurczony, z przekrzywioną głową, powrócił do pozycji siedzącej. – Czy nic się panu nie stało? – powtórzyła, żałując, że zna tylko tyle włoskiego, ile zdołała liznąć w ciągu kilku ostatnich tygodni.
– Jeszcze nie wiem – odparł po angielsku.
Znała ten głos. Obawa, strach, niedowierzanie, by nie wspomnieć o radosnym drżeniu – wszystko zmieszało się ze sobą. Elyn spojrzała na mężczyznę, nie wierząc w to, co widzi. Okulary słoneczne kryły jego oczy. Gdy na niego patrzyła, zdjął czapkę narciarską. Miał ciemne włosy. Uniósł głowę i wysunął brodę z fałdów narciarskiej kurtki.
Poznała energiczny zarys jego podbródka, mimo iż wciąż nie dowierzała świadectwu swoich zmysłów. Gdy w końcu wyciągnął rękę i zdjął okulary, by odsłonić dwoje ciemnych, przenikliwych oczu, które tak bardzo kochała, nie mogła powstrzymać okrzyku: – To ty?! Co tu robisz?
Rozdział 6
– Nic ci się nie stało?! Mogę ci pomóc? – wykrzyknęła Elyn tak wstrząśnięta, że nie mogła ukryć niepokoju.
– Chyba wystarczająco mi pomogłaś! – warknął.
– Tak mi przykro – jąkała się nerwowo.
– I słusznie – mruknął.
Elyn przełknęła tę uwagę. Było teraz jasne, że zjeżdżał jedną z najszybszych tras i nie przyszło mu do głowy, że jakiś idiota może stać, jak gdyby nigdy nic, w samym jej środku.
– Czy zdołasz się podnieść? – pytała z niepokojem.
– Przynieś mi narty – rozkazał.
Szczęśliwa, że może coś dla niego zrobić, ruszyła ochoczo. Gdy wracała z nartami, zdołał się już dźwignąć przy pomocy kijków.
– Chcesz założyć narty? – zapytała.
– Nie sądzę – powiedział krótko i wtedy już wiedziała, że coś mu się stało.
– Jesteś z przyjaciółmi? – Zdała sobie sprawę, że sprowadzając go na dół, może potrzebować pomocy. Jednakże z chwilą, gdy uświadomiła sobie, że z równym powodzeniem mógł wybrać się na narty z jedną z tych ślicznych panienek, które widywała obok niego na zdjęciach, zazdrość niczym sztylet ugodziła ją w serce. – Czy mam sprowadzić… eee… tobogan? To chyba tak się nazywa?
– odezwała się ponownie, gdy nie raczył odpowiedzieć na jej poprzednie pytanie. – Przecież musi gdzieś tu być stacja pogotowia górskiego…
– Nie ma potrzeby – odburknął arogancko.
Elyn wiedziała tylko tyle, że choćby bolało go jak wszyscy diabli, ambicja nie pozwoli mu na robienie wokół siebie zamieszania.
– Pięknie – powiedziała spokojnie. – Myślę jednak, że nie będzie rzeczą zdrożną, jeśli zejdziemy na dół. – Jego brwi uniosły się, gdy usłyszał „zejdziemy”, ale nic nie powiedział. Toteż Elyn odgadła, iż godzi się na to, by ruszyć ku stacji kolejki linowej. – Możesz się na mnie oprzeć, jeśli ci to pomoże – zaproponowała, wciąż nękana wyrzutami sumienia, że z winy jej bezmyślności człowiek, ba, co więcej, człowiek tak jej drogi, mógł skręcić sobie kark.
Poczuła w żyłach silniejsze pulsowanie krwi, gdy Max wolno do niej podszedł i położył rękę na jej ramieniu. Rozpoczęli wędrówkę w dół.
Wolno posuwali się w kierunku kolejki. Max uparł się, iż sam będzie nieść narty. I choć Elyn wiedziała, że cierpi, pozwoliła mu na to, skoro domagała się tego jego podrażniona męska ambicja.
– To już niedaleko – dodawała mu otuchy, gdy wolno schodzili w dół, mieszając się stopniowo z tłumem przybyłych tu na weekend narciarzy.
Jakże on musi cierpieć, martwiła się, gdy z Maxem wspartym na jej ramieniu zbliżali się do kolejki. Nikt jednak, patrząc na niego, nie dostrzegłby, że coś mu dolega. Lekko utykał jedynie na prawą nogę. Jaki dzielny, jaki dumny, kochany, myślała czule.
W końcu wsiedli do pierwszego wagonika i stojąc blisko siebie, czekali na odjazd. Podniosła na niego wzrok, by sprawdzić, jak się czuje. Patrzył prosto w jej oczy.
– A tobie nic się nie stało? – zapytał z niepokojem w głosie.
Elyn poczuła, że kocha go jeszcze bardziej. W trosce o nią zapomniał o swoim cierpieniu. Zwilgotniały jej oczy. Była bliska płaczu. Oczywiście nie zapłakała. Nie pozwalała jej na to ambicja. Nigdy nie odgadnie, czego mógłby dokonać kilku serdecznymi słowami!
– Nic a nic! – zapewniła go wesoło.
Wtedy kolejka ruszyła. Gdy byli już na dole i wychodzili z budynku stacji kolejki, Elyn dostrzegła szeroką wnękę okienną. Wskazując na nią, powiedziała:
– Może chciałbyś tam usiąść? Idę po taksówkę.
– Mam tu samochód – powiedział chłodno i trzymając rękę na jej ramieniu, lekko pchnął ją w kierunku parkingu.
Elyn dostrzegła jego ferrari niemal na wprost siebie. W miarę, jak się ku niemu zbliżali, coraz bardziej niepokoiła się o Maxa. Czuła wyraźnie, choć nie było to widoczne, że z każdym krokiem bardziej utyka.
– Czy nie sądzisz… że powinien cię obejrzeć lekarz? – spytała, gdy otwierał bagażnik.
– Nie – uciął. – Nie sądzę.
Policz do dziesięciu, powiedziała do siebie, gdyż jego ton, jego sposób bycia, zaczynały ją drażnić. Przecież on cierpi, przypomniała sobie i zrobiło jej się przykro, że przez chwilę gniewała się na niego.
– Tu! – rozkazał i utykając, podszedł do drzwi od strony kierowcy. – Siadaj! – powiedział.
Tym razem Elyn poczuła do niego zdecydowaną niechęć. Nie znosiła, by ktoś nią dyrygował. Zdołała to jednak opanować.
– Dobrze – odpowiedziała spokojnie.
Tymczasem on, nie prosząc jej o pomoc, obszedł samochód, otworzył drugie drzwi i usiadł na miejscu pasażera.
– Zamknij drzwi i ruszaj – powiedział.
Ruszaj… – powtórzyła w myślach, nie wierząc w to ani przez chwilę. Ferrari! Na miłość boską. On chyba żartuje! Nie wyglądał jednak na kogoś, kto żartuje.