Выбрать главу

– Nie wierzę, że nie masz nic do powiedzenia, moja śliczna, słodka Elyn – powiedział, a ona nie umiałaby określić, co teraz czuje.

– A więc, skoro się tego domagasz, poniesiesz zasłużoną karę – ostrzegła, po czym wyrecytowała: – Urodziłam się i wyrosłam w Bovington.

– … I ciężko pracowałam dla Sama Pillingera – wszedł w jej słowa Max. – Ale o tym już słyszałem.

– Nie ma więcej nic ciekawego – upierała się.

– A co z twoimi rodzicami?

– Rozwiedli się – stwierdziła krótko, z ostrością, której nie mogła powstrzymać, a która przenikała do jej głosu. Miała nadzieję, że wreszcie da jej spokój, ale oczywiście się myliła.

– Mieszkasz z matką? – nie dawał za wygraną.

– I z moją nową rodziną.

– Widujesz czasem ojca? – zapytał jakby od niechcenia.

– Rzadko – odparła Elyn i po chwili uzupełniła: – Zawsze kierował się zasadą, że co z oczu, to i z serca.

– To smutne.

Obrzuciła go rozdrażnionym spojrzeniem.

– Ależ skąd! – parsknęła.

Zlekceważył jej drwiący ton i rozdrażnienie.

– Ile miałaś lat, kiedy twoi rodzice się rozwiedli? – wypytywał łagodnie.

Przez chwilę zamierzała nie odpowiadać. Ale on czekał, nic nie mówiąc. Po prostu czekał. W końcu lekceważąco wzruszyła ramionami.

– Miałam dwanaście lat, kiedy na dobre nas zostawił.

– Nie widziała nic złego w tym wyznaniu, ale ku swemu zdumieniu odkryła, że zaczyna mu się zwierzać. – Prawdę mówiąc, nie jestem pewna, czy odszedł z własnej woli, czy wyrzuciła go moja matka.

Milcząc, spoglądał na nią z namysłem przez kilka długich sekund, po czym spytał:

– A ty, Elyn, jak przyjęłaś rozwód rodziców?

Gwałtownie odwróciła od niego wzrok i wpatrzyła się w ogień. Wykonała ruch, jakby chciała wstać i odejść. Ale właśnie wtedy, gdy próbowała sobie przypomnieć, gdzie zostawiła kurtkę, on nieoczekiwanie, jakby czytał w jej myślach, obrócił się i kładąc rękę na jej ramieniu, powstrzymał ją.

– A więc jednak to ciężko przeżyłaś…

– Nic podobnego – zapewniła chłodnym tonem, choć znów czuła, że przestaje panować nad własnym głosem.

– Rozwód był dla wszystkich najlepszym rozwiązaniem.

– A jednak cię zranił… – Tym razem brzmiało to jak stwierdzenie, nie pytanie.

Elyn poczuła, że nie może wytrzymać jego dociekliwości.

– Jeśli już musisz wiedzieć, to nie znoszę tego rodzaju mężczyzn! – wybuchła. – Wieczne zdrady, wciąż nowe kobiety! Widziałam, jak cierpiała przez niego moja matka!

– ciągnęła w gniewie. – Ojciec zbyt często ją unieszczęśliwiał…

– I ty też czułaś się wtedy nieszczęśliwa…

Obrzuciła go morderczym spojrzeniem.

– Czasem! – mruknęła. I wtedy, ku jej bezmiernemu przerażeniu, słowa zaczęły napływać, cisnąć się jej na usta, wyrywać z nich. Nie była zdolna ich powstrzymać.

– Wciąż trwały awantury. Boże, jakie! Talerze fruwały w powietrzu, krzyki, oskarżenia… Zawsze miał jakąś kobietę, zawsze był w długach, a wraz z nim i my. W domu zawsze brakowało pieniędzy… Znienawidziłam długi i przysięgłam sobie, że nigdy, nigdy… – Jej głos się załamał i w tej samej chwili Max łagodnie wziął ją w ramiona.

– Wyrzuć to z siebie, cara - szeptał kojąco. – Zbyt długo to ukrywałaś. Moja dzielna mała – mruczał z ciepłym uśmiechem, który tak ją uszczęśliwiał, że gdy schylił głowę, jakby współczując jej cierpieniu, podniosła ku niemu twarz w oczekiwaniu pocałunku.

– Max… – szepnęła z drżeniem.

Uśmiechnął się, patrząc na nią z góry, po czym delikatnie ją pocałował. Wtedy jej ręce uniosły się, by go objąć. Trzymała go mocno i czuła się szczęśliwa, a gdy jego ramiona zamknęły się wokół niej – jeszcze szczęśliwsza, bo teraz on ją obejmował.

Jego pocałunki uległy ledwie dostrzegalnej zmianie. Stwardniały mu wargi, delikatnie szukając jej ust.

Och, Max! – chciała zawołać, lecz to on panował nad jej ustami, zdołała się tylko mocniej do niego przytulić.

Namiętność przenikała jego żarliwe pocałunki, a Elyn pragnęła ich coraz bardziej. Poczuła jego dłonie na swych plecach. Przesuwały się po cienkiej bluzce, która teraz wysunęła się spoza paska jej spodni.

– Piękna Elyn… – mruczał z ustami przy jej ustach.

Westchnienie pożądania wyrwało się z jej piersi, gdy poczuła jego ciepłe, cudowne dłonie dotykające jej skóry.

– Max – jęknęła.

Jego ręce pieszczotliwym ruchem sięgnęły gęstych, ciemnych włosów, by po chwili opaść i mocno przylgnąć do jego ramion. Tymczasem jego dłonie wędrowały pod bluzką ku górze, aż w końcu dotarły do jej piersi.

Chciała znowu wykrzyczeć jego imię, lecz nie mogła. Zdjął ją lęk, kiedy wolno rozpinał jej stanik, lecz nie Maxa się bała, a siebie, słów, które mogłaby mimowiednie wypowiedzieć.

Rozpiął, a potem zsunął z niej bluzkę. Przez chwilę ogarnęła ją nieśmiałość. Tymczasem Max wyzwolił się ze swetra i z koszuli. Poczuła ciepły, cudowny dotyk jego skóry, która przylgnęła do jedwabistej gładkości jej ciała. Rozkoszowała się tym dotykiem. Jego długie, wrażliwe palce osaczały twardniejące koniuszki jej piersi. Wydała z siebie jęk pożądania, ale znów sparaliżował ją wstyd. Nagle ustał ruch jego łagodnych palców wokół twardniejących, różowych sutków, ruch, który ją zniewalał. Max cofnął się i spojrzał na nią. W miękkim świetle stołowej lampy, stojącej tuż za nim, rysowały się jej piersi. Blask i cień ognia na kominku podkreślał ich piękno.

– Najdroższa… – wyszeptał. Pochylił się i pocałował jedną pierś, a potem drugą.

– Max! – Przywarła do niego. Coś zmuszało ją, by powtarzać jego imię. Pragnęła go… pragnęła… Wilgotne pocałunki, którymi pokrywał jedną jej pierś, podczas gdy palce kusząco pieściły drugą, wprawiły ją w szaleństwo podniecenia.

Ciaśniej do niego przylgnęła, tuląc się do jego ciała, które mogła teraz swobodnie dotykać. Uwielbiała go i z zachwytem przyjmowała to, co robi, kiedy czule układał ją na miękkim ciepłym dywanie.

Niemal całkiem pozbyli się swych ubrań. Jego ciało stanowiło jedno z jej ciałem, ich nogi splotły się ze sobą.

– Och, Max! – krzyczała. Nie mogła poskromić ognia, który szalał wewnątrz niej. – Och, proszę! Weź mnie!

– Ukochana! – zawołał w uniesieniu.

Wiedziała, że za chwilę będzie już całkiem naga i tego właśnie pragnęła. Pogrążona w bezrefleksyjnym, bezmyślnym świecie miłości i pożądania, które on jedynie potrafił zaspokoić, mogła powiedzieć mu tylko jedno:

– Pragnę cię. Nigdy przedtem nie pragnęłam żadnego mężczyzny, ale teraz wiem, czym jest ta trawiąca mnie namiętność. Wiem, co się wtedy czuje… Max, proszę! – błagała gorączkowo – nigdy…

Zduszony dźwięk, który się z niego wydobył, chrapliwy okrzyk w jego języku, gdy nagle, jak oparzony, odsunął się od niej, sprawiły, że urwała zdumiona.

Zaniemówiła, a on odwrócił się od niej i usiadł, ukazując szerokie ramiona i wspaniałe, nagie plecy.

– Max, co…? – pytała bezradnie, rozpaczliwie próbując uchwycić sens tego, co się stało. Miał ją posiąść, zawładnąć jej ciałem, wprowadzić w świat nowych namiętności, ugasić ogień, który w niej rozpalił. Cóż więc robi, siedząc teraz tyłem do niej? – Och! – wykrzyknęła, gdy wreszcie niewielka część jej mózgu zaczęła funkcjonować. – Max, przepraszam! Twoja noga! Czyżbym…

– Daj spokój! – uciął.

Jego ton otrzeźwił ją bardziej niż kubeł zimnej wody. Najwyraźniej odstąpił od swoich zamiarów.

– Spokój…?! – wykrzyknęła, niezdolna się opanować. Ale duma, ten nieodmiennie wierny sprzymierzeniec, ułatwiła jej wyjście z sytuacji. Wielkie nieba! Przecież nie będzie żebrać! – Jak sobie życzysz – wyjąkała i w tej chwili, w chwili gdy została odtrącona, naraz zapragnęła, by noga przysporzyła mu jak najwięcej cierpień. W podenerwowaniu dostrzegła przy kominku swoje buty, lecz by po nie sięgnąć, musiała przesunąć się obok niego. Zaledwie przed minutą gotowa była bez reszty mu się oddać, ale teraz… teraz nie ujrzy nawet fragmentu jej nagiej ręki.