– Nie o to mi chodzi! – ucięła ostro. – Mówię o czym innym. O tym perfidnym kłamstwie, którym mnie uraczyłeś, gdy spytałam, czy znaleziono już sprawcę kradzieży tego cennego projektu z pracowni Briana Cole’a.
– Ach, to… – mruknął, na chwilę zamilkł i, jakby z trudem przychodziły mu słowa, dodał: – Miałem nadzieję, że wciąż o tym nie wiesz.
– No jasne! – wybuchła. Tego było za wiele! Jak śmie bezwstydnie mówić, że wolał, by w dalszym ciągu myślała, iż ciążą na niej podejrzenia. – Bardzo ci za wszystko dziękuję! – wycedziła.
Wstała i gwałtownie ruszyła w stronę drzwi. Naciskała już klamkę, by je otworzyć, gdy wołanie: – Elyn, nie odchodź! – wypełniło pokój.
Ręka zawisła w powietrzu. Stanęła nieruchomo. Wtem przypomniała sobie, że mówił już coś podobnego. Tak, ostatniej soboty, w Cavalese… udawał, że potrzebuje pomocy, choć naprawdę nic mu nie dolegało.
Wielki Boże! Jakąż była wtedy idiotką! Ale to się już nie powtórzy. Nigdy nie powtórzy. Szybko odwróciła się, niezdolna powstrzymać potoku gwałtownych słów.
– Twoja stopa, co? – szydziła z wściekłym sarkazmem. – Twoja biedna, zwichnięta… – przerwała. Max, nieco przybladły, trzymał się poręczy kanapy. – Co się z tobą dzieje? Źle się czujesz? – zapytała z przejęciem, przerażona i poruszona, bo w chwili, gdy się zerwała, zrobił to samo, jakby chcąc biec za nią. Wydawało się, że sprawia mu to ból. Zachwiał się, stracił równowagę.
Znów udawał. Nie chciała wierzyć, że może być kontuzjowany. Ale choć wiedziała, jakim jest ohydnym kłamcą, gdy tak milczał, musiała cofnąć się od drzwi. Niechętnie obeszła go wokół i stanęła po drugiej stronie kanapy. Wpatrywała się w niego i widziała, jak, powodowany ambicją, usiłuje udawać, że nic mu nie jest. A przecież było inaczej. Jej wzrok przesunął się w dół, ku jego stopom, i wtedy dostrzegła, że spod kanapy wystawał gumowy uchwyt.
Podeszła tam, schwyciła za uchwyt i pociągnęła – był przymocowany do laski.
– Co to jest? – spytała. Zawahała się jednak, czy nie rozbić mu nią głowy, gdy odparł:
– Laska. – I po chwili spokojnie dorzucił: – Pewna kobieta w zachwycającym przypływie gniewu cisnęła we mnie butem narciarskim.
Zaskoczona i wstrząśnięta, patrzyła na niego.
– Ten but trafił w ciebie?! – wykrzyknęła.
– Owszem – przyznał tym samym spokojnym tonem. – Trafił, odbił się i gdy biegłem za tobą, potknąłem się o niego, skręcając nogę w kostce. – Elyn zaparło dech. – Jeśli chcesz dowodu, a nie dziwiłbym się temu – wyznał – chętnie zdejmę bandaż, by pokazać ci opuchliznę i sińce. Chociaż wolałbym zakończyć to, co mamy sobie do powiedzenia, na siedząco.
Serce w niej zamarło. Mówił teraz łagodnym, miękkim tonem i jego ból – musiała to teraz przyznać – stał się jej własnym bólem, a świadomość, że to ona go zraniła, była nie do zniesienia. Jednakże słowa: „to, co mamy sobie do powiedzenia” ponownie ją rozdrażniły. Nie miała mu do powiedzenia nic więcej… Wtem poruszył ją wy raz cierpienia na jego twarzy i mimowolnie zwróciła się do niego tonem prośby:
– Och, Max, usiądź.
Na jego poważnej dotąd twarzy pojawił się cień uśmiechu.
– Jeśli i ty usiądziesz – powiedział.
Pragnąc za wszelką cenę ukryć bezmiar troski o niego, Elyn odwróciła się, by podejść do fotela, który tak gwałtownie opuściła. Gdy znów spojrzała na Maxa, siedział już na kanapie, a jego twarz odzyskiwała normalny koloryt. Tym razem jednak postanowiła mieć się na baczności.
– Musiałeś paskudnie upaść – stwierdziła chłodnym tonem, patrząc w jego stronę.
– Tak mi się wtedy zdawało – odparł, nie odrywając od niej wzroku, jakby nie chciał przeoczyć żadnego szczegółu.
– I co zrobiłeś? – pytała, wyobrażając sobie, jak leżał, niezdolny wykonać ruchu… – Powinieneś był zatelefonować do mojego hotelu. Byłabym… – Urwała, przeklinając swój nieokiełznany język.
– Co byłabyś? – podjął, a w kącikach jego ust znów pojawił się cień uśmiechu. – Wypadłaś tak rozwścieczona, że przypuszczałem, iż poślesz mnie do piekła, jeśli zadzwonię, skarżąc się na skręconą nogę.
– Może rzeczywiście… masz rację – zgodziła się, ale nie chciała widzieć jego uśmiechu ani słyszeć tego ciepłego głosu. Unicestwiały cały jej wysiłek, by stawić im opór choćby na krótką chwilę. – A więc, skoro nie mogłeś prowadzić…
– Nie mogłem prowadzić, nie mogłem chodzić, i, nade wszystko, nie mogłem uwierzyć, że tak niespodziewanie zostałem całkowicie unieruchomiony.
Łzy współczucia cisnęły jej się do oczu. Nie wolno mi się rozczulać, myślała. To prowadzi do katastrofy. Ten człowiek jest zbyt wnikliwym obserwatorem, by nie dostrzec, że gdy on cierpi, cierpię i ja.
– A więc wezwałeś kogoś innego?
– Wezwałem lekarza.
– I…? – dociekała. Wydobycie z niego szczegółów nie było łatwym zadaniem.
– Wysłał mnie do szpitala na prześwietlenie, a stamtąd odwieziono mnie karetką do domu.
O, Max, mój biedny, kochany! – łkało jej serce.
– Ale niczego nie złamałeś?
– O dziwo, nie – odparł, a na jego twarzy pojawił się znów cień uśmiechu.
Widać stopa bolała go tak, iż przypuszczał, że połamał w niej wszystkie kości, pomyślała Elyn.
– To szczęśliwie – mruknęła. Jej głos brzmiał uprzejmie, lecz w najmniejszym stopniu nie zdradzał tego, co naprawdę czuła.
– Biorąc pod uwagę wszystkie moje kłamstwa i oszustwa, jesteś naprawdę wielkoduszna, Elyn.
Chciała zawołać: Przestań! Błagam, przestań! Czuła, że topnieje pod wpływem jego ciepłego spojrzenia.
– A więc karetka zawiozła cię do domu… – zdołała przywołać resztki dystansu.
– Skąd dzwoniłem do ciebie w poniedziałek, prosząc o spotkanie, by, ku swemu zmartwieniu, otrzymać kolejną ostrą odprawę.
– A czego się spodziewałeś? – spytała, przypominając sobie aż nadto wyraźnie ten poniedziałek. Pamiętała także, że dręczyła ją zazdrość o Felicitę, a jak się teraz okazało, zupełnie nieuzasadniona. Za nic w świecie jednak nie zdradziłaby przed tym mężczyzną burzliwych emocji, których ofiarą wówczas padła. Tymczasem wydawało się, że nadszedł właściwy moment, by zmienić temat. – Nie wiem, z jakiego powodu mnie wezwałeś… to znaczy dzisiaj, nie wtedy – zaczynała się plątać. – Jeśli jednak… – odważnie brnęła dalej, odzyskując nawet poczucie humoru. – Jeśli nawet zmieniłeś ostatnio zdanie i nie utrzymujesz już, że mam coś wspólnego z kradzieżą projektu, jeśli nareszcie zezwalasz mi łaskawie – zdobyła się nawet na sarkazm – bym odetchnęła z ulgą, skoro nic już nie ciąży na moim dobrym imieniu, to, mam nadzieję, chyba nie oczekujesz ode mnie podziękowań.
– Nie, nie oczekuję – potwierdził, nie odrywając wzroku od jej zielonych oczu, w których nagle zapalił się gniew.
– To świetnie! – warknęła i uważając sprawę za wyczerpaną, zaczęła wstawać z fotela.
– Nie! – powstrzymał ją Max.
Spojrzała na niego i zrozumiała, że chce powiedzieć jej dużo więcej. Zważywszy jednak, że jego język ojczysty nie jest jej językiem, potrzebował trochę czasu, by najlepiej sformułować to, co miał do powiedzenia.
Jednocześnie uświadomiła sobie, że nie chce stąd odchodzić, jeszcze nie teraz, kocha go i musi go wysłuchać. Opadła na fotel. I wtedy, ku jej ostatecznemu zakłopotaniu, Max zaczął:
– Tak, chciałem ci dziś wyznać, że oszukiwałem cię w sprawie tego projektu. Ale to zaledwie część tego, co chciałbym powiedzieć, mała część… – A gdy spojrzała na niego ze zdumieniem, dodał: – Pragnę ci wyznać więcej… – Odniosła wrażenie, że zawahał się na moment, lecz po chwili w jego głosie znów pojawił się ciepły ton. – Bo przecież, Elyn, łączy nas dużo więcej…