Выбрать главу

Zjawiasz się na uniwersytecie punktualnie, torujesz sobie drogę wśród chłopców i dziewczyn siedzących na schodach, krążysz zagubiony wśród tych surowych murów, na których ręce studentów wymalowały ogromne napisy, wyryły dokładne rysunki, podobnie jak robili to jaskiniowcy na zimnych ścianach grot, bo chcieli zapanować nad przygnębiającą obcością kamienia, chcieli go oswoić, przemienić w przytulną przestrzeń, włączyć we własne fizyczne istnienie. Czytelniku, znam cię zbyt mało aby wiedzieć, czy poruszasz się po uniwersytecie z niedbałą śmiałością, czy też może dawne urazy lub przemyślane decyzje sprawiają, że twojej wrażliwej i rozsądnej naturze świat studentów i wykładowców wyda się koszmarem. Jakkolwiek jest, instytutu, którego szukasz nikt tutaj nie zna, odsyłają cię z sutereny na czwarte piętro, każde otwierane drzwi okazują się niewłaściwej wycofujesz się zmieszany, wydaje ci się, że zagubiłeś się w książce o białych stronach i nie potrafisz się z niej wydostać.

Pojawia się jakiś młodzieniec w długim swetrze, swobodny sposób bycia. Zaledwie cię dostrzega, wyciąga w twoim kierunku palec i mówi:

– Ty czekasz na Ludmiłę?

– Skąd pan wie?

– Sam odgadłem. Mnie wystarczy jeden rzut oka.

– Czy to Ludmiła pana przysłała?

– Nie, ale ja wszędzie krążę, spotykam tego i owego, słyszę to i owo i w sposób niejako naturalny udaje mi się wszystko powiązać.

– A czy pan wie, czego szukam?

– Jeśli chcesz, zaprowadzę cię do Uzzi-Tuzziego, Ludmiła może już tam jest albo trochę się spóźni.

Ten młodzieniec, tak przedsiębiorczy, tak dobrze poinformowany, nazywa się Irnerio. Możesz mu mówić „ty”, zważywszy, że on już tak mówi.

– Czy ty jesteś studentem profesora?

– Nie jestem niczyim studentem. Wiem, gdzie to jest, bo przychodziłem tam po Ludmiłę.

– A zatem Ludmiła uczęszczała do instytutu?

– Nie, Ludmiła zawsze szuka takiego miejsca, gdzie mogłaby się ukryć.

– Przed kim?

– No, przed wszystkimi. – Odpowiedzi Irneria są nieco wymijające, ale można odnieść wrażenie, że to swojej siostry Ludmiła stara się unikać. Nie przyszła punktualnie na spotkanie pewnie dlatego, żeby nie natknąć się w korytarzu na Lotarię, która ma o tej porze seminarium.

Tobie natomiast wydaje się, że w tym braku porozumienia pomiędzy obiema siostrami istnieją pewne wyjątki, przynajmniej jeśli chodzi o telefon. Powinieneś jeszcze pociągnąć za język tego Irneria, przekonać się, czy on naprawdę tak dużo wie.

– A ty przyjaźnisz się z Ludmiłą czy z Lotarią?

– Z Ludmiłą, oczywiście. Ale potrafię rozmawiać także z Lotarią.

– Czy ona nie krytykuje książek, które czytasz?

– Ja? Ja nie czytam książek – mówi Irnerio.

– To co w takim razie czytasz?

– Nic. Tak dobrze wyćwiczyłem się w nieczytaniu, że nie czytam nawet tego, co nasunie mi się przed oczy przypadkiem. Nie jest to łatwe: uczą nas czytać, kiedy jesteśmy dziećmi, i potem do końca życia pozostajemy niewolnikami całej tej pisaniny, którą nas zarzucają. Może na początku kosztowało mnie to trochę wysiłku, zanim nauczyłem się nie czytać, ale teraz przychodzi mi to w sposób zupełnie naturalny. Sekret polega na tym, aby nie odwracać wzroku od napisanych słów, przeciwnie, należy patrzeć na nie tak długo, aż znikną. Jasne oczy Irneria mają rozlatane źrenice, sprawiają wrażenie oczu, którym nic nie umknie, podobne oczom mieszkańca puszczy, nawykłego do łowów i zbierania.

– To czy możesz mi powiedzieć, dlaczego przychodzisz na uniwersytet?

– A dlaczego miałbym tu nie przychodzić? Różni ludzie tu przychodzą i wychodzą, spotykamy się, rozmawiamy. Ja przychodzę tu właśnie po to, a po co przychodzą inni, tego nie wiem.

Usiłujesz sobie wyobrazić, jak ten gęsto pokryty napisami, otaczający nas świat może postrzegać ktoś, kto nauczył się nie czytać. A zarazem zastanawiasz się, jaka więź może istnieć pomiędzy Czytelniczką a Nie-Czytenikiem, i nagle wydaje ci się, że właśnie ta rozbieżność upodobań trzyma ich razem, i nie potrafisz pohamować ukłucia zazdrości.

Chciałbyś wypytać jeszcze Irneria, ale dotarliście właśnie bocznymi schodami do niskich drzwi opatrzonych tabliczką „Instytut Języków i Literatur Botnicko-Ugryjskich”. Irnerio puka energicznie, mówi ci „cześć” i odchodzi.

Drzwi uchylają się z trudem. Plamy wapna, które spostrzegasz na futrynie i na czapce górującej nad roboczą kurtką podbitą owczą skórą, sprawiają na tobie wrażenie, że lokal jest zamknięty z powodu remontu, a w środku znajduje się tylko malarz pokojowy czy też ktoś do zrobienia porządków.

– Czy jest tutaj profesor Uzzi-Tuzzi? Potwierdzające spojrzenie spod czapki różni się od spojrzenia, którego mógłbyś się spodziewać po malarzu pokojowym; są to oczy człowieka, który gotując się do skoku nad przepaścią, w myślach widzi się już po drugiej stronie i ze wzrokiem utkwionym przed siebie unika spoglądania w dół i na boki.

– Czy to właśnie pan? – pytasz, chociaż już pojąłeś, że to nie może być nikt inny.

Człowieczek nie uchyla szerzej drzwi. – Czego pan chce?

– Przepraszam, to w sprawie pewnej informacji. Dzwoniliśmy do pana… Pani Ludmiła… Czy pani Ludmiła jest tutaj?

– Tutaj nie ma żadnej pani Ludmiły… – mówi profesor cofając się, wskazuje przy tym na stłoczone przy drzwiach półki na nieczytane tytuły i nazwiska autorów wyzierające z grzbietów i okładek. Wygląda to jak zwarty płot bez jednej szpary. – Dlaczego szuka jej pan u mnie? – A podczas gdy ty przypominasz sobie, co powiedział Irnerio o kryjówce Ludmiły, Uzzi-Tuzzi zdaje się podkreślać gestem niepozorność swego gabinetu, jakby chciał powiedzieć: „Szukaj sobie, skoro sądzisz, że jest tutaj”, jakby odczuwał potrzebę odparcia podejrzenia, iż trzyma tu Ludmiłę w ukryciu.

– Mieliśmy przyjść razem – mówisz, żeby wszystko było jasne.

– To dlaczego nie ma jej z panem? – pyta Uzzi-Tuzzi, i nawet tę logiczną zresztą uwagę wypowiada podejrzliwym tonem.

– Chyba zaraz przyjdzie… – zapewniasz, ale mówisz to tonem niemal pytającym, jakbyś szukał u Uzzi-Tuzziego potwierdzenia w sprawie zwyczajów Ludmiły, o których tobie nic nie wiadomo, podczas gdy on mógłby o tym wiedzieć znacznie więcej. – Pan, profesorze, zna Ludmiłę, prawda?

– Znam… A dlaczego pan pyta?… Co pan chce wiedzieć?… – denerwuje się Uzzi-Tuzzi. – Czy pan interesuje się literaturą kimeryjską, czy… – zupełnie jakby zamierzał powiedzieć: „… czy Ludmiłą?”, ale nie kończy zdania, a ty, jeśli masz być szczery, powinieneś odrzec, że nie potrafisz już odróżnić swego zainteresowania powieścią kimeryjską od zainteresowania Czytelniczką tej powieści. Ponadto reakcja profesora na dźwięk imienia Ludmiły w połączeniu ze zwierzeniami Irneria rzuca tajemnicze światło na Ludmiłę, budzi w tobie lękliwą ciekawość, podobną do ciekawości, jaką wzbudza w tobie Zwida Ozkart z powieści, której dalszego ciągu poszukujesz, a także jaką wzbudza pani Marne z powieści, którą zacząłeś czytać dzień wcześniej i tymczasem odłożyłeś na bok, i oto masz wrażenie, że ścigasz wszystkie zjawy naraz, zarówno te wymyślone, jak i te rzeczywiste.

– Chciałem… chcieliśmy pana zapytać, czy istnieje kimeryjski pisarz, który…

– Proszę usiąść – mówi profesor nieoczekiwanie uspokojony, czy raczej ponownie ogarnięty niepokojem niepokojem stałym i uporczywym, który powraca rozpraszając lęki przypadkowe i przelotne.

Pomieszczenie jest ciasne, ściany pokryte półkami, dodatkowa półka stoi pośrodku pokoju, rozbijając wąską przestrzeń, tak że biurko profesora i krzesło, na którym masz usiąść, przedziela coś w rodzaju kurtyny, i jeśli chcecie się widzieć, musicie obaj przechylać głowy.