Выбрать главу

– Sam?

– Zbir na żołdzie Bradfordów. Domyślam się, że w usunięciu ciał pomógł ci Terence.

Uśmiechnęła się.

– Nie doceniasz mojej siły, Myron. Nie jestem bezradna.

Skinął głową. Miała rację.

– Podsuwam ci inne motywy, lecz zgaduję, że głównym były pieniądze. Anicie zabrałaś czternaście tysięcy. Horace’owi jedenaście. A twój drogi, kochany mąż Roland, którego zdjęcie skropiłaś łzami, miał na pewno polisę ubezpieczeniową.

Skinęła głową.

– Tylko pięć tysięcy, biedaczek.

– To ci wystarczyło. Strzał w głowę pod własnym domem. Żadnych świadków. W poprzednim roku trzy razy trafiłaś do aresztu, dwa razy za drobną kradzież, a raz za posiadanie narkotyków. Tak więc twój zjazd na dno zaczął się przed śmiercią Rolanda.

Mabel westchnęła.

– Skończyliśmy? – spytała.

– Nie.

– Sądzę, że omówiliśmy wszystko.

Potrząsnął głową.

– Oprócz śmierci Brendy.

– A tak, rzeczywiście. – Odchyliła się do tyłu. – Widzę, że znasz wszystkie odpowiedzi. Dlaczego zabiłam Brendę?

– Przeze mnie?

Mabel uśmiechnęła się. Myron zacisnął palec na spuście.

– Czy tak?

Uśmiechała się dalej.

– Dopóki nie pamiętała Holiday Inn, nie stanowiła zagrożenia. Niestety, powiedziałem ci o naszej wizycie w tym hotelu. Powiedziałem, że Brenda coś pamięta. I wtedy postanowiłaś ją zabić.

Mabel nie przestała się uśmiechać.

– Sprawę ułatwiło ci, że po odkryciu zwłok Horace’a stała się podejrzana. Wrobić Brendę i sprawić, żeby znikła, to zabić dwa ptaki jednym kamieniem. Dlatego podłożyłaś pistolet pod jej materac. Znowu jednak pojawił się kłopot z pozbyciem się ciała. Zastrzeliłaś ją i zostawiłaś w lesie. Domyślam się, że zamierzałaś powrócić tam nazajutrz, kiedy będziesz miała więcej czasu. Nie przewidziałaś, że poszukujący chłopca znajdą ją tak prędko.

Mabel Edwards pokręciła głową.

– Masz bujną fantazję, Myron.

– To nie fantazja. Oboje to wiemy.

– I oboje wiemy, że nic mi nie udowodnisz.

– Znajdą się włókna, Mabel. Włosy, nitki, cokolwiek.

– I co z tego? – Jej uśmiech ponownie dźgnął go w serce jak druty do włóczki. – Widziałeś przecież, jak ściskam w tym pokoju bratanicę. Jeżeli na jej ubraniu są jakieś włókna czy nitki, to właśnie stąd. Horace też mnie odwiedził przed śmiercią. Wspomniałam ci o tym. Stąd na jego zwłokach mogą być włosy czy włókna. Jeżeli w ogóle jakieś znajdą.

Gorąca wściekłość, która wybuchła mu w głowie, niemal go oślepiła. Mocno przycisnął lufę do czoła Mabel. Ręka zaczęła mu dygotać.

– Jak to zrobiłaś? – spytał.

– Co?

– W jaki sposób wyciągnęłaś Brendę z treningu?

– Powiedziałam, że znalazłam jej matkę – odparła bez zmrużenia oka.

Myron zamknął oczy. Próbował trzymać pistolet nieruchomo.

Mabel wpatrzyła się w niego.

– Nie zastrzelisz mnie, Myron – powiedziała. – Nie należysz do tych, którzy strzelają do kobiet z zimną krwią.

Nie zdjął pistoletu z jej głowy.

Sięgnęła ręką, odepchnęła lufę od twarzy, wstała, obciągnęła szlafrok i odeszła.

– Kładę się – oznajmiła. – Wychodząc, zamknij drzwi.

Zamknął drzwi.

Pojechał na Manhattan. Czekali na niego Win i Esperanza. Nie zapytali, gdzie był. A on im nie powiedział. Nigdy.

Zadzwonił do mieszkania Jessiki. Odezwała się sekretarka. Po sygnale nagrał wiadomość, że zamierza zamieszkać na jakiś czas u Wina. Nie wie, na jak długo.

Dwa dni później w domku nad jeziorem znaleziono ciała Roya Pomeranza i Eliego Wicknera. Typowe zabójstwo zakończone samobójstwem. Livigstończycy spekulowali, ale nikt nie wiedział, co doprowadziło Eliego do ostateczności. Boisko jego imienia natychmiast przemianowano.

Esperanza wróciła do pracy w RepSport MB. Myron nie.

Nie odkryto zabójcy Brendy Slaughter i Horace’a Slaughtera.

Nikt się nie dowiedział, co tamtego wieczoru zaszło na Farmie Bradfordów. Rzecznik prasowy kampanii wyborczej Arthura Bradforda potwierdził, że Chance Bradford przeszedł pomyślnie operację kolana po dokuczliwej kontuzji, której nabawił się podczas gry w tenisa. Szybko wracał do zdrowia.

Jessica nie oddzwoniła.

O swoim ostatnim spotkaniu z Mabel Edwards Myron powiedział tylko jednej osobie.

Epilog

15 września

Dwa tygodnie później

Cmentarz sąsiadował z podwórzem szkoły.

Nie ma nic cięższego od żalu. Żal jest straszliwą otchłanią w najczarniejszym oceanie, bezdenną głębią. Zżera człowieka. Dusi. Paraliżuje skuteczniej od przeciętych nerwów.

Myron spędzał tu teraz dużo czasu. Za plecami usłyszał kroki. Zamknął oczy. Tak jak oczekiwał, kroki się zbliżyły. Nie odwrócił się, gdy ucichły.

– Zabiłeś ją – powiedział.

– Tak.

– Ulżyło ci?

– Rzecz w tym, Myron, czy ulżyło tobie – odparł Arthur Bradford, pieszcząc jego kark głosem jak zimna, bezkrwista ręka.

Myron nie wiedział.

– Jeżeli to cośkolwiek dla ciebie znaczy, wiedz, że Mabel Edwards konała bardzo powoli.

Nie znaczyło nic. Mabel Edwards miała rację: nie należał do tych, którzy strzelają do kobiet z zimną krwią. Był gorszy.

– Postanowiłem też wycofać się z wyborów na gubernatora. Spróbuję przypomnieć sobie, jak się czułem, kiedy byłem z Anitą. Zmienię się.

Myron wiedział, że się nie zmieni, ale było mu to obojętne.

Arthur Bradford odszedł. Myron wpatrywał się w kopczyk ziemi jeszcze jakiś czas. Potem położył się przy nim, rozmyślając, że istoty tak wspaniałej i tryskającej życiem nie ma już na świecie. Zaczekał na ostatni szkolny dzwonek, a potem patrzył na dzieci, wysypujące się ze szkoły niczym pszczoły z ula. Ich gwar nie przyniósł mu ulgi.

Błękit zasnuły chmury i zaczęło padać. Myron niemal się uśmiechnął. Deszcz. Pasował do jego nastroju znacznie lepiej niż czyste niebo. Zamknął oczy i pozwolił kroplom, by na niego spadały – rosiły płatki złamanej róży.

W końcu wstał i zaczął schodzić ze wzgórza do samochodu. Stojąca tam Jessica majaczyła przed nim jak przezroczyste widmo. Nie widzieli się i nie rozmawiali od dwóch tygodni. Piękną twarz miała mokrą od deszczu albo łez.

Zatrzymał się jak wryty i spojrzał na nią. Coś roztrzaskało się w nim jak upuszczona szklanka.

– Nie chcę cię zranić – powiedział.

Skinęła głową.

– Wiem.

Odszedł od niej. Przyglądała mu się w milczeniu. Wsiadł do samochodu i przekręcił kluczyk. Stała nieruchomo. Ruszył, patrząc we wsteczne lusterko. Przezroczyste widmo malało, malało… i nie chciało zniknąć.

***