Выбрать главу

– Muszę wiedzieć, co tam jest napisane.

Madame Blanche nie poruszyła się ani o milimetr. Jej wargi były lekko rozchylone, przywodziły na myśl prehistorię uśmiechu.

– Bardzo panią proszę, madame.

Nie miała najmniejszego powodu, by to uczynić. A jednak wzięła kartkę, rozłożyła ją i spojrzała. Podniosła oczy na Hervé Joncoura, opuściła je znowu. Powoli złożyła kartkę. Gdy pochyliła się do przodu, aby mu ją zwrócić, kimono rozchyliło się nieznacznie na piersi. Hervé Joncour zobaczył, że nie ma nic pod spodem i że jej skóra jest młoda i jasna.

– Proszę wrócić, bo umrę.

Powiedziała to zimnym głosem, patrząc Hervé Joncourowi w oczy, jej twarz ani na jotę nie zmieniła wyrazu. Proszę wrócić, bo umrę.

Hervé Joncour włożył karteczkę z powrotem do wewnętrznej kieszeni marynarki.

– Dziękuję.

Skłonił się lekko, po czym odwrócił się, skierował ku drzwiom i chciał położyć na stole kilka banknotów.

– Niech pan da spokój.

Hervé Joncour zawahał się na chwilę.

– Nie mówię o pieniądzach. Mówię o tej kobiecie. Niech pan da spokój. Nie umrze i pan o tym wie.

Nie odwracając się, Hervé Joncour położył banknoty na stole, otworzył drzwi i wyszedł.

28

Baldabiou mówił, że czasem przyjeżdżali aż z Paryża, aby kochać się z Madame Blanche. Po powrocie do stolicy każdy demonstracyjnie obnosił w klapie wieczorowej marynarki kilka małych niebieskich kwiatków, takich samych jak te, które ona nosiła zawsze między palcami zamiast pierścionków.

29

Po raz pierwszy w życiu Hervé Joncour zabrał tego roku żonę na Riwierę. Zatrzymali się na dwa tygodnie w jednym z hoteli w Nicei, odwiedzanym najczęściej przez Anglików i znanym z wieczorów muzycznych, jakie urządzano tam dla gości. Hélène nabrała przekonania, że w miejscu tak pięknym uda się im począć dziecko, na które daremnie czekali od lat. Postanowili wspólnie, że będzie to chłopczyk. I że będzie miał na imię Philippe. Korzystali z umiarem ze światowego życia kąpieliska, a potem, zamknięci w swoim pokoju, zabawiali się przypominaniem sobie różnych dziwnych, śmiesznych typów, które zdarzyło im się spotkać. Pewnego wieczoru, na koncercie, poznali jakiegoś Polaka, który handlował futrami: mówił, że był w Japonii.

W noc przed wyjazdem Hervé Joncour obudził się nagle, gdy było jeszcze ciemno, wstał i podszedł do łóżka Hélène. Gdy otworzyła oczy, usłyszał własny głos, mówiący cicho:

– Zawsze będę cię kochał.

30

Na początku września hodowcy jedwabników z Lavilledieu zebrali się, by podjąć decyzję, co robić. Rząd przysłał do Nîmes młodego biologa, który miał zbadać chorobę niszczącą produkowane we Francji jajeczka. Nazywał się Louis Pasteur i pracował, używając mikroskopów zdolnych zobaczyć to, co niewidzialne: mówiono, że uzyskał już zaskakujące rezultaty. Z Japonii napływały wieści o zbliżającej się wojnie domowej, do której parły siły przeciwne wpuszczaniu do kraju cudzoziemców. Konsulat francuski, od niedawna działający w Jokohamie, słał pisma, w których odradzał chwilowo nawiązywania stosunków handlowych z wyspą i radził czekać na poprawę sytuacji. Wielu notabli z Lavilledieu, skłonnych do ostrożności i nieobojętnych na ogromne koszty, z jakimi wiązała się każda potajemna wyprawa do Japonii, proponowało, by wstrzymać na ten rok podróże Hervé Joncoura i zaryzykować kupno partii jajeczek, w miarę wiarygodnych, sprowadzanych przez wielkich importerów z Bliskiego Wschodu. Baldabiou wysłuchał wszystkich bez słowa. Kiedy w końcu przyszła jego kolej, położył swoją trzcinową laskę na stole i podniósł wzrok na człowieka, który siedział naprzeciw niego. I czekał.

Hervé Joncour słyszał o badaniach Pasteura i czytał wiadomości nadchodzące z Japonii: ale nigdy nie chciał ich komentować. Wolał spędzać czas na wprowadzaniu ostatnich poprawek do projektu ogrodu, który chciał założyć wokół domu. W ciemnym zakamarku swego gabinetu trzymał złożoną we czworo kartkę z kilkoma ideogramami nakreślonymi jeden pod drugim czarnym atramentem. Miał pokaźne konto w banku, prowadził spokojne życie i żywił niepozbawioną podstaw nadzieję, że wkrótce zostanie ojcem. Kiedy Baldabiou podniósł na niego wzrok, powiedział tylko – To ty decydujesz, Baldabiou.

31

Hervé Joncour wyjechał do Japonii w pierwszych dniach października. Przekroczył granicę francuską koło Metzu, minął Wirtembergię i Bawarię, znalazł się w Austrii, pociągiem dojechał do Wiednia i Budapesztu, a potem dalej, aż do Kijowa. Przejechał konno dwa tysiące kilometrów rosyjskiego stepu, minął Ural, znalazł się na Syberii, po czterdziestu dniach drogi przybył nad jezioro Bajkał, które miejscowa ludność nazywała ostatnim. Z biegiem rzeki Amur, wzdłuż chińskiej granicy dotarł do oceanu i zatrzymał się w porcie Sabirk, gdzie spędził dziesięć dni, czekając na statek holenderskich przemytników, który dowiózł go do przylądka Teraya, na zachodnim wybrzeżu Japonii. Znalazł kraj w chaosie oczekiwania na wojnę, która wciąż nie mogła wybuchnąć. Podróżował całe dnie, nie uciekając się do zwykłej ostrożności, bo mapa układu sił i sieć kontroli wokół niego zdawały się tracić rację bytu wobec bliskości wybuchu, który będzie je musiał wytyczyć na nowo. W Shirakawie spotkał człowieka, który miał go zaprowadzić do Hara Keia. W dwa dni, konno, dojechali do miasteczka. Hervé Joncour wkroczył tam pieszo, tak, by wiadomość o jego przyjeździe zdążyła dotrzeć przed nim.

32

Zaprowadzono go do jednego z ostatnich domów miasteczka, wysoko, pod lasem. Czekało na niego pięciu służących. Oddał im bagaże i wyszedł na werandę. Na przeciwległym skraju miasteczka rysował się pałac Hara Keia, niewiele większy od innych domów, lecz otoczony ogromnymi cedrami, które strzegły jego samotności. Hervé Joncour przyglądał mu się długo, jak gdyby za nim, aż po horyzont, nie było już nic więcej. Aż

w końcu,

niespodziewanie,

zobaczył, że niebo nad pałacem pokrywa się plamami setek lecących ptaków, jakby siłą wybuchu wyrzuconych z ziemi, ptaków wszelkiego rodzaju, które, oszołomione i oszalałe, pierzchały na wszystkie strony, śpiewając i krzycząc, pirotechniczna eksplozja skrzydeł, chmura kolorów wystrzelonych w światło i trwożnych dźwięków, muzyczna fuga lecąca do nieba.

Hervé Joncour uśmiechnął się.

33

Miasteczko zaczęło się roić jak oszalałe mrowisko: wszyscy biegali i krzyczeli, patrzyli w górę i gonili te zbiegłe ptaki, które przez całe lata były chlubą ich pana, a teraz skrzydlatą drwiną na niebie. Hervé Joncour wyszedł z domu i zszedł do miasteczka, idąc wolno i patrząc przed siebie z bezgranicznym spokojem. Nikt zdawał się go nie widzieć i on zdawał się nie widzieć niczego. Szedł prosto za złotą nicią w osnowie dywanu utkanego przez szaleńca. Przeszedł most na rzece, dotarł do wielkich cedrów, wszedł w ich cień i wyszedł z cienia. Na wprost siebie zobaczył olbrzymią wolierę z otwartymi drzwiami, zupełnie pustą. A przed nią kobietę. Hervé Joncour nie rozejrzał się wokół, szedł po prostu dalej, powoli, i przystanął dopiero wtedy, gdy znalazł się przed nią.

Jej oczy nie miały wykroju orientalnego, a jej twarz była twarzą małej dziewczynki.

Hervé Joncour postąpił krok ku niej, wyciągnął rękę i otworzył dłoń. Leżała na niej złożona we czworo karteczka. Ona ją spostrzegła i każdy załomek jej twarzy opromienił uśmiech. Oparła rękę na dłoni Hervé Joncoura, uścisnęła ją delikatnie, chwilę zwlekała, po czym cofnęła rękę, ściskając w palcach tę kartkę, która objechała cały świat. Zaledwie zdążyła ją ukryć w fałdach sukni, gdy rozległ się głos Hara Keia