– Odwieź mnie do miasta ludzi – powiedziałam, obejmując konia za szyję. – Widziałeś człowieka, którego nazwałam swoim sunner-warrenem? Zawieź mnie do niego.
Pożogar zatrzymał się na ostatnim stopniu, przed migocącym portalem, i obejrzał się niezdecydowanie.
– Wasza wysokość, czy mogę…?
– Nie, przyjacielu. Nie powinieneś wracać ze mną. Jestem w niebezpieczeństwie. Twoje miejsce jest tutaj. Chcę, żebyś to ty w dniu mojej mocy przyprowadził Jesienny Ród do Granicy. Zastąp mnie w tym… Przewodniku.
Skinął głową i znikł w świetle Wrót.
Widziałam go z daleka. Stał przy strzelnicy, z ponurą miną, nieco wystraszony i najwyraźniej na mnie czekał, wpatrując się w zamglone srebrzystoszare niebo. Mój koń zawisł w powietrzu naprzeciwko niego. Nie przejmując się okrzykami ludzi, wysunęłam na chwilę skrzydła i przeleciałam na blanki.
- On darre, mi Sid? [19]
– Idź, przyjacielu. Dzięki. – Odmachnęłam mu ręką.
– Myślałem, że już nie wrócisz – uśmiechnął się Kes. – Sam nie wiem, dlaczego tu stoję jak głupi i czekam na ciebie. Może byś zeszła? Ludzie się gapią.
– Niech się gapią. – Wzruszyłam beztrosko ramionami i opadłam na czworaki, nie panując nad trzęsącymi się nogami. Upojenie siłą przeszło mi definitywnie, czułam się teraz jak na tęgim kacu. Dobrze, że chociaż byłam w stanie zebrać myśli. – O, Żywioły, jaka ja jestem zmęczona! Takich wiatrów jak dzisiaj to nawet moja poprzedniczka nie pamięta.
– Moje ty biedactwo – mruknął czule i podniósł mnie szybko. Zanim zdążyłam pisnąć, już miał mnie na rękach. – I tak to już jest, ciągle płacę za twoje głupie pomysły… Siedźże spokojnie! Rey! Rey, nie wierć się, bo spadniesz! Rey!
– Kes, musimy się wynieść z miasta! Gdzie mnie niesiesz? Pierwszy lepszy przechodzień nas rozpozna! O to ci chodzi?
– Uspokój się, jesteśmy pod niewidką. Dla wszystkich pojawiłaś się i znikłaś, a mnie przedtem też nie widzieli. A siedzieć w tym mieście dłużej faktycznie nie ma sensu, szukają nas. Jedni coś gadają o aniele, który uratował miasto, inni o demonie ukrytym pod maską tegoż anioła. Wyśpimy się porządnie – ziewnął szeroko – i spróbujemy wydostać się z miasta.
Przy ostatnim zdaniu zająknął się. Umowa wypełniona. Niższe odzyskały rozum, między feyrami a śmiertelnymi nastał pokój. Już nic mu nie przeszkadza rzucić mi wyzwania.
– Dobry pomysł, też bym się przekimała. Drugą dobę jestem na nogach, jak by nie patrzeć. Żebym nie miała obowiązków, tobym padła o świcie jak stałam – powiedziałam nienaturalnie niefrasobliwie.
Temat nam się wyczerpał. Resztę drogi przebyliśmy w milczeniu. Przed samym „Czarnym Piątkiem” wreszcie postawiłam na swoim i pozwolił mi wejść do lokalu na własnych nogach.
– Rejka, ty słyszała? Mówią, że feyry odeszli! – krzyknął Alik, wyskakując zza kontuaru. – Wy byli na bramie, nie? Co tam było? Mówże…
Westchnęłam. Byłam naprawdę bardzo zmęczona…
– Tak, Alik – odpowiedziałam jednak. – Dzisiaj feyry odeszły na zawsze. Już więcej nie będą walczyć z ludźmi.
Zanim Alik zdołał zrozumieć to, co usłyszał, pociągnęłam Kesa na górę, do pokoju, zostawiając oberżystę z otwartymi ustami. Rzuciłam się na łóżko jak stałam, w ubraniu. Mag zawahał się nieco.
– Kładź się – ucięłam jego wahania. – Boisz się, że cię uduszę we śnie? Co ja jestem, człowiek, żebym bezbronnego mordowała?
Uśmiechnął się kwaśno, wypowiedział parę zaklęć oczyszczających, wreszcie położył się obok, bacząc, by przypadkiem mnie nie dotknąć. Powinnam była mu jakoś szpetnie przygadać, ale już byłam za bardzo zmęczona. Właściwie już spałam.
Sen za nic nie chciał mnie opuścić. Śniły mi się złociste pola, jakbym znowu była małą dziewczynką, biegającą wszędzie za dziadkiem jak cień. Śniły mi się jego ręce, obejmujące mnie, słodkawy zapach jego skóry i ochrypły głos, zupełnie niepasujący do ciała młodego mężczyzny:
– Wszystko będzie dobrze, dziecko. Jesteś silna. Dasz radę…
O dziwo, rzeczywistość przywitała mnie ciepłem i dziwnym poczuciem bezpieczeństwa. Spałam z nosem w czymś miękkim. Wzięłam głęboki wdech, analizując zapachy. Moja „poduszka” pachniała ziołami i świeżą krwią, a nad wszystkim tym górował aromat świeżo skoszonej trawy, wiatru i polnych kwiatów. Taki znajomy zapach…
Otworzywszy jedno oko, stwierdziłam, że we śnie wlazłam Kesowi pod ramię i owinęłam się wokół niego jak bluszcz. On, zdaje się, nie stawiał zbyt zaciętego oporu. W każdym razie jego ręka obejmowała moje ramiona, a na ustach zastygł uśmiech.
– Obudziłaś się? – spytał, otwierając oczy, i odgarnął z twarzy potargane włosy.
Zamiast odpowiedzieć, przysunęłam się do jego ust, próbując na zawsze zapamiętać ten słony (słodki? gorzki?) zapach, jakby płakał… A może to moje łzy? Ja płaczę? Ja?
Przetoczył się po łóżku, tak że znalazłam się pod nim, nie mając się jak wydostać. Ba! Tak jakbym próbowała…
– Nie mogę złamać przysięgi! Nie mogę!
Komu on to tłumaczył? Mnie? Sobie? Nam?
– Nie proszę o to…
Bo teraz jesteśmy razem i jechał to sęk, co będzie dalej. Bo teraz wiem o tobie wszystko, znam twoje pragnienia i marzenia.
I jechał sęk to, że dzisiejszego wieczoru dożyje tylko jedno z nas – świt zastanie nas razem. Tu. We dwoje. Patrzących sobie w oczy. Duszących się, ale całujących się dalej, nie zauważających trzasku dartej odzieży ani łez płynących po policzkach…
Uwolniłam się z objęć Kesa, starając się go nie przestraszyć. Coś tam wymamrotał przez sen i przytulił do siebie poduszkę. Uśmiechnęłam się, bo nie myślałam, że kiedykolwiek przyjdzie mi zobaczyć maga takiego osłabionego, wypranego z resztek czujności… Miłego? Zabawnego? No, proszę…
– Przepraszam, Kes… – Wzięłam ubranie i zaczęłam je pospiesznie wkładać.
– Ty dokąd? – zamruczał, nie otwierając oczu.
– Na dół, poproszę Alika, żeby przyniósł coś do jedzenia – odparłam, przeklinając w duchu swoją niezdarność.
– Zamów i dla mnie – wymamrotał i natychmiast zasnął. Zawahałam się trochę, ale jednak schyliłam się i pocałowałam go. Kes uśmiechnął się przez sen i próbował mnie złapać. Uchyliłam się od jego chciwych łapek i ruszyłam do drzwi. Już w progu odwróciłam się…
– Rejka, a ty by nie została? – Alik pokręcił głową. – Tobie dokąd, rzeczy żadnych nie masz, jeszcze w taka pora… Zostań, dla mnie jeden człowiek więcej przyda się.
– Nie mogę. – Pokręciłam głową. – Chciałabym, naprawdę, ale nie mogę.
– A łapacz? On z tobo jedzie?
– Nie, i bardzo proszę, niech on się dowie o moim wyjeździe jak najpóźniej. Nie ma prawa mnie dogonić, choćby nie wiem co.
– Tak ty i posłuchała mądrej rady! – uśmiechnął się Alik. – Ta i dobrze. Od magów nic dobrego nie bywa, on by tobie krzywda zrobił.
– Żeby to było takie proste! – westchnęłam. – Gdyby… No nic, idę. Bramy chyba już otwarte?
– Tobie gdzie? Rejka, ty by choć rzeczy wzięła! Ja za nimi małego poślę!
– Część rzeczy zostawiłam w stajni, w sakwach przy siodle.
– Wot durna baba! Ta ich tam już dawno nie ma! Kto bez opieki zostawia…