– Pegaz nie dopuści do siebie nikogo obcego, a rzeczy były w jego jukach. Słuchaj, ja naprawdę muszę już iść, nie kuśmy licha, zaraz Kes się obudzi i będzie chciał zobaczyć, dlaczego mnie tak długo nie ma.
Alik uściskał mnie na pożegnanie i puścił. Wyszłam, nie oglądając się za siebie, wiedząc, że już nigdy nie zobaczę tych ścian i ich gospodarza. Chciałabym wierzyć, że zostawiam za plecami nie tylko to miejsce, ale i Kesa. Chciałabym.
Bo gdy się znów spotkamy, będę miała dwa wyjścia – złamać prawo i spełnić życzenie podopiecznego albo zachować prawo i umrzeć sama.
Bo Kes chciał ruszyć w ślad za mną.
Bo Kes chciał mnie zabić…
– Wybacz, mały, całkiem cię zaniedbałam, co?
Pegaz szturchnął mnie jedwabistym pyskiem w dłoń, jakby chciał powiedzieć „niedobra dla mnie jesteś, ale i tak cię lubię”.
– Zuch konik, upilnował rzeczy. Wiedziałam, że z ciebie mądry koń.
Osiodłanie Pegaza zajęło mi jakieś pięć minut. Narzuciłam wyciągnięty z sakwy ciemny płaszcz, nasunęłam kaptur głęboko na oczy, wyprowadziłam konia ze stajni i, dawszy chłopcu stajennemu na pożegnanie parę drobnych monet, wyjechałam na ulicę.
Miasto powoli budziło się ze snu. Umilkły wiwaty, życie zaczynało się toczyć zwykłym torem. Na drodze słały się przede mną pożółkłe liście. Podkowy Pegaza dzwoniły na bruku. Napotkani przechodnie zaszczycali mnie przelotnymi spojrzeniami i szli dalej. Ot, najemniczka opuszcza miasto, które okazało się tak niebezpiecznym. Jeszcze jeden przelotny gość, który nikogo nie obchodzi.
Brama Północna była już otwarta. Strażnicy spali – o tej wczesnej porze nikt nie wchodził do miasta ani nie wychodził z niego. Jeden z żołnierzy, słysząc kroki Pegaza, leniwie otworzył oczy, ziewnął i machnął ręką, co najwidoczniej znaczyło „szczęśliwej drogi”. Uśmiechnęłam się.
Taak. Odwróciłam jeszcze jedną kartę w życiu. Zegnaj, miasto Kostriaki, witajcie, lasy Północy, jeszcze wczoraj tak niebezpieczne.
– Dobry człowieku, czy tu u was nie nocowała taka para…? Dziewczyna włosy ciemne, prawdopodobnie najemniczka, i mężczyzna z włosami jasnymi, oczy miał różne… To mój kolega.
Alik zesztywniał. Bardzo mu się ta wizyta nie podobała. Magowie nigdy nie przynosili nic dobrego. Z drugiej strony po prostu bał się wyrzucić nieoczekiwanego gościa. Błysnęła mu myśl, że właściwie warto by im wydać śpiącego na piętrze łapacza, ale w tym przypadku musiałby im powiedzieć także o Rey, a tego właśnie zdecydowanie chciał uniknąć.
– Przykro, że nie mogę dla was pomóc, ale nie. – Rozłożył ręce. – Sprawdzi gospody w mieście, tutaj my… waszych kolegów… nie lubim i pokojów dla nich nie najmujem.
Alik doskonale zdawał sobie sprawę, że może zapłacić za swoje zuchwalstwo, ale nie mógł się powstrzymać. W ogóle bardzo nie lubił magów, a już szczególnie nie podobał mu się ten tutaj, z chytrymi oczami, szczurzą twarzą, rudy, z odstającymi uszami, niezgrabny i niezdarny. Alik za długo prowadził tawernę, żeby się nie znać na ludziach.
– Szefie, nie widzieliście…
Alik zaklął pod nosem. Jak pech, to pech! Już nie miał ten idiota kiedy się obudzić, tylko akurat teraz? Przegrana sprawa, nie umknie przed gniewem maga.
– Kessar! Tak się zastanawiałem, gdzie cię wywiało. Fart, że akurat teraz zszedłeś, bo tu szanowny pan jakoś… zapomniał… że u niego mieszkasz – powitał go przybysz, rzucając krzywe spojrzenie na Alika, który powoli chował się za kontuarem. Wzrok maga nie pozostawiał wątpliwości, że nie darzy sympatią ludzi cierpiących na zaniki pamięci.
– Hele! Kopę lat! Wyczułem znajomą duszę i tak kombinowałem, kto to może być? Skądeś się tu wziął? – Kes uśmiechał się szeroko. – A gospodarz jest w porządku, chciał chronić mnie i Rey… a właśnie, szefie, gdzie jest Rey? Już powinna być z powrotem najmarniej od piętnastu minut…
– Ja ta za nią chodzić nie ciekaw. Chcesz, to jej szukaj, może i znajdziesz… – burknął Alik.
Kes zmienił się na twarzy.
– Zaraz wracam – rzucił i wypadł z izby, kierując się do stajni.
– Ta Rey to jego dziewczyna? – spytał cicho Hele. Goście już zaczynali mu się przyglądać, a wykidajło przybliżył się do niego, znacząco bawiąc się pałką. Alik skinął głową, po czym dał nieproszonym obrońcom znak, że wszystko w porządku. Mógł nie lubić magów, ale bynajmniej nie był głupi. Coś mu mówiło, że gość szuka dziewczyny nie po to, by jej zaszkodzić. Ostatecznie Kessar też był magiem, a mimo wszystko dbał o nią – temu niepodobna było zaprzeczyć. Coś łączyło tych dwoje. Coś, od czego dziewczyna wolała uciec. Bała się? Wolała nie ryzykować?
Alik wiedział, że to nie takie proste. Kochała tego maga. Chciała go uchronić… przed czym właściwie? Kes wrócił.
– Wyjechała, Hele! Ta zaraza uciekła! Złamała przysięgę!
Padł na krzesło, nie zwracając uwagi na ciekawskie spojrzenia.
– Czekaj, czy dobrze rozumiem, ty mówisz o Rey-line?
– A o kim mam mówić? Pewnie że o niej, co się głupio pytasz! Ta cholera chce się uchylić od dotrzymania danego słowa!
– Gdzie jechała? – rzucił się Hele na Alika. – Co mówiła? Czy prosiła, żeby coś przekazać?
Wzruszenie ramion oberżysty stanowiło wystarczająco wymowną odpowiedź: nie moja sprawa, sami się z tym szarpcie.
– Kes, to jest poważna sprawa, musisz ją złapać! Książęta nie chcą z nami rozmawiać, delegacji Akademii nie wpuścili za Wrota, ona jest naszym jedynym kontaktem z feyrami!
W izbie zapadła cisza. Hele zreflektował się i zatkał sobie usta dłonią.
– Zaraz, zaraz, a o czym ty mówisz? Ty dla feyrów nasza Rejka wystawić umyślił? – Alik wyszedł zza kontuaru, podwijając rękawy. Ponure spojrzenia magów także nie wróżyły niczego dobrego.
– Ją? Wystawić? – zachichotał nerwowo Kes, ale nie było w tym słychać wesołości. – Wasza kochana Rejunia sama może wystawić kogo chce i komu chce! – wrzasnął, zrywając się z miejsca. – Czego innego się spodziewać po Księżniczce!
Teraz Alik zbladł i zatkał sobie usta dłonią. W sali zaległa cisza.
Nie oglądając się na przyjaciela, Kes rzucił się na górę zbierać bagaż. Dogoni ją. Dogoni i zabije, bez żalu i wątpliwości. Znowu pokazała, że nie można jej wierzyć. Znowu zdradziła.
– Cholernie mi się to wszystko nie podoba – westchnął Hele. – Dobry człowieku, powiedzcież mi, co tu się tak naprawdę stało? Coś mi się zdaje, że ja wam też mogę opowiedzieć parę ciekawych rzeczy…
Uciekałam tam, gdzie – jak mi się zdawało – powinnam była być. Tam się ta historia zaczęła i tam powinna się skończyć – przynajmniej dla jednego z nas. Nie miałam nadziei, że Kes zostawi mnie w spokoju, wybaczy złamanie danego słowa, ale może chociaż w bezpiecznej odległości ode mnie będzie w stanie ocenić sytuację trzeźwo i zaczekać. Przecież tak naprawdę jeszcze nic się nie skończyło. Granica wkrótce zostanie przerwana. Nie karmiłam się złudzeniami, że jestem niezastąpiona, ale moja moc stanowiła o przewadze naszej strony. Niejedno życie uratuje. Mało nas już zostało. Za mało.
Starałam się nie myśleć, że jest w tym i trochę mojej winy. Ze mam na rękach złotą krew.
Drzwi skrzypnęły. Serce podeszło mi do gardła
– Myślałaś, że mi się nie będzie chciało ciebie gonić? Jeszcześmy ze sobą nie skończyli!
– Nie spieszyłeś się specjalnie, Kessar. Kolacja stygnie już trzy godziny. Zjesz coś? Czy zamierzasz umierać na głodniaka?
Dzisiaj jeden z wątków tej szalonej sztuki wystawionej przez siostrę mojego ojca [20] znajdzie logiczne rozwiązanie. I nawet Tkaczka nie jest w stanie przewidzieć, jakie.
[20] Nie ciotka ale właśnie siostra ojca. O ile wśród ludzi powiązania rodzinne mają kształt drzewa, o tyle wśród feyrów jest to prosta linia z nielicznymi odgałęzieniami. Za krewnych uznaje się rodzonych braci i siostry oraz krewnych w linii prostej, ale już nie braci i siostry rodziców, Dzidków, pradziadków itp. [przypis autorki]