Выбрать главу

Albo i nie.

Niezbadane są drogi Ładu.

Wciągnęłam skrzydła, wyszłam z kręgu, na chwilę zatrzymując wzrok na dwóch splecionych w śmiertelnym uścisku martwych ciałach. Odwróciłam się.

Śpijcie spokojnie, ludzie. To nie wasza wina. To nie wasza wojna. Jesteście tylko jej ofiarami. Nie mam do was żalu. Ani do ciebie, Anni, prawnuczko maga, który wyżej stawiał obowiązek niż miłość, ani do ciebie, Kes, człowieku, którego nigdy nie było. Śpijcie, będę czuwać nad waszym snem. Będę wierzyć, że pewnego dnia się zbudzicie. Ale teraz muszę iść. Wiecie to, prawda? Ale ja niedługo wrócę. Wrócę i będę czekać na cud.

Szłam ku odgłosom walki. Wiatr sypał mi w twarz kurz i popiół, rwał ubranie, rozwiewał rozczochrane włosy. Szłam, wspominając tych, którzy…

Akir. Dziwny zwierzołak, który miał pecha zakochać się w złej wiedźmie, jak w jakiejś bajce. Czuję, że żyjesz. Jesteś gdzieś tam wśród ogromnych kotów rzucających się z determinacją na twory Chaosu i osłaniających ludzi. Uratował cię tylko cud – i wiara, że ona się kiedyś uwolni. Kiedy dowiesz się wszystkiego, znienawidzisz ją. Ją i mnie. Wybacz, Akir, ale ta bajka źle się kończy. Ale wierz. Tak, jak ja wierzę. Wierz, że nie kochałeś potwora, lecz zaklętą księżniczkę. Uwierz, że Anni po prostu śpi. Czuwaj nad jej snem i czekaj, aż się obudzi. Przecież nowy świat będzie światem wiary – ślepej i irracjonalnej.

Kito. Głupi dzieciak! Dzieciak, który widział pierwszy świt pierwszego ze światów. Odszedłeś. Nie wiem, dokąd i po co; nie wiem, co cię czeka u kresu drogi, ale mam nadzieję, że tam, gdzie jesteś teraz, jesteś szczęśliwy. Będę pamiętać – to wszystko, co mi pozostało.

Elmir – ty nigdzie nie zginiesz. Mam nadzieję, że za Wrotami ci się spodoba. Trzeba napomknąć twojemu bratu, że godność posła utemperuje twój zbyt ostry język. Pewnie od początku wiedziałeś, że ze mnie i twojego brata pary nie będzie. Nie pomyliłeś się. Ty się w ogóle rzadko mylisz, smolistowłosy elfie.

Pożogar. Mój wierny sługa. Mój chytry przyjaciel… Wybacz, stary, będziesz musiał się ponudzić w Złotych Dobrach, dopóki nie przyjdzie czas, żeby znowu zadąć w Róg. Mam nadzieję, że się doczekasz.

Elgor… Wybacz, zrywam zaręczyny. Owszem, na swój sposób cię kocham. Na tyle, żeby nie skazywać cię na życie z cieniem tej Rey-line, którą kiedyś znałeś.

Setki twarzy, imion, losów. Przeszli tę długą drogę razem ze mną. Czyjaś nić losu się zerwała, czyjaś stanie się fundamentem nowego świata.

Łopotały na wietrze sztandary, dzwoniła stal, topiło się srebro, trzaskał płomień. Szłam przez bitwę jak nóż przez masło, a on szedł mi naprzeciw. Spotkaliśmy się na środku pola. Walka ustała. Czekali wielcy Książęta, czekali niżsi, czekały dumne elfy i dzielne zwierzołaki, nawet ludzie opuścili broń, nawet koszmary zamarły, niezdecydowane.

Czarny płaszcz zafalował za plecami Wielolicego, boga o stu twarzach. Uśmiechnął się do mnie.

Cisza… Stało się tak cicho. Tylko ciężki oddech tysięcy istot, tylko szept wiatru i chmury, którymi zaciągnęło się czerwone niebo.

– Gotowaś? – Chaos przerwał przeciągające się milczenie.

– Poczekaj jeszcze minutę – poprosiłam cicho. – Chcę się pożegnać.

Skinął głową i nasunął kaptur głębiej, tak że prawie zasłaniał mu twarz. Uniosłam głowę, łowiąc ustami pierwsze krople deszczu. Zdawały się słone… Padały coraz gęściej i gęściej, zmywając krew i sadzę, rozbijając czarną skorupę, którą pokryła się ziemia.

– No, czas już, Walkirio – ponaglił mnie Wielolicy.

– Czas – zgodziłam się i ruszyłam mu na spotkanie. Rozpostarł zimne ramiona, w chwilę później znalazłam się w jego objęciach.

I świat znikł. Został tylko deszcz, jego usta na moich i ręce przyciągające mnie bliżej. To nie było pożądanie. To nie była miłość. Po prostu dwie moce, które się złączyły, zmieszały, zatraciły się w sobie nawzajem.

Bo tylko gdy Chaos i Ład stają się jednym ciałem, można między nimi poprowadzić Granicę.

* * *

Unosiłam się nad pustkowiem i czekałam.

Koszmary Chaosu odchodziły. Wraz z nimi odchodził zmęczonym krokiem ich wódz, czarny płaszcz wlókł się za nim po ziemi. Jak nigdy przedtem przypominał mi… człowieka? Odchodził, nie oglądając się za siebie. Wiedziałam, że to nieostatnie nasze spotkanie. Może on jeden nie będzie mnie obwiniał za głupie nadzieje, nie będzie próbował przemawiać mi do rozumu. Bo na krótką chwilę on stał się mną, a ja stałam się nim. Bo część mojej duszy na zawsze pozostała w tej dziwnej istocie, obcej temu światu, nienawistnej i przeklętej, samotnej i… A ja już nigdy nie zaprzeczę, że nawet w Chaosie można znaleźć Ład, tylko trzeba wiedzieć, gdzie szukać.

Feyry i starsi odchodzili. Szli do Wrót, wiedząc, że w nowym świecie nie będzie dla nich miejsca. Szli powoli, zadzierając głowy i łapiąc w usta krople deszczu, próbując pozbyć się goryczy na języku. Pożogar prowadził za sobą mocno przetrzebioną w walce jesienną sforę. Kulał na jedną łapę, a jego nadpalona sierść zdawała się bura.

Odchodzili ludzie. Odchodzili do swoich miast ci, którym nie było sądzone długo istnieć w tym nowym świecie. Magowie i wojownicy, którzy wygrali swój ostatni bój. Nie byli już potrzebni. Wkrótce stal zardzewieje, a magiczne księgi pokryją się pyłem.

Oni odchodzili, a ja zostałam.

Oni odchodzili, a ja już nie miałam dokąd iść.

Epilog

10 PAŹDZIERNIKA 7785 ROKU

OD USTANOWIENIA GRANICY [24]

Komputer brzęczał cicho, wybierając z katalogu nowy utwór. Zawsze włączam wybieranie losowe i za każdym razem próbuję zgadnąć, co usłyszę z głośników. Rock? Klasykę? Pop? Poezję śpiewaną? Przynajmniej jakieś urozmaicenie w życiu. Przynajmniej jakaś rozrywka.

Siedząc na parapecie, wywiesiwszy nogi na zewnątrz, patrzę na gwiazdy. Piękny widok…

Proszę, miły, nie umieraj, Bo ja umrę razem z tobą. Tobie prosto iść do nieba, A mnie… raczej inną drogą. Chcesz, przyniosę pomarańcze? Chcesz, sto baśni znam uroczych, Chcesz – pogaszę wszystkie gwiazdy, Niech nie świecą nocą w oczy.

Wzdrygnęłam się i wróciłam do pokoju, z niemym wyrzutem patrząc na nachalnie migający do mnie monitor. Licho mnie podkusiło włączać program sztucznej inteligencji!

Złapałam z półki nieotwartą paczkę papierosów. Omal nie rozdarłam jej na pół, wojując z banderolą. Wreszcie wydłubałam z paczki papierosa i wróciłam na parapet. Przypaliłam go od ognika, który zapłonął na końcu paznokcia, zaciągnęłam się i zakaszlałam. Ot, trucizna! Po chwili wahania powtórzyłam całą operację. Tym razem udało mi się spacyfikować niezadowolony organizm.

Nikotyna na mnie nie działa – ostatecznie mój organizm mocno się różni od ludzkiego – ale uspokaja sama manipulacja papierosem, zapach…

Z tlącego się końca napchanej tytoniem rurki snuł się biały dymek i odpływał w ciemność, wraz z czerwonymi iskierkami unoszony chłodnym październikowym wiatrem.

вернуться

[24] Według kalendarza feyrów oczywiście. Odpowiada ludzkiemu 3 listopada 2014 r. [przypis autorki]