Выбрать главу

Gilburne był od wielu lat jedną z najjaśniejszych gwiazd londyńskiej palestry. Uchodził za najwybitniejszego obrońcę w sprawach kryminalnych i uratował od stryczka tak wielu ludzi, którym wydawało się, że czują już dotyk sznura na szyi — że świat przestępczy nadał mu przydomek „Pogotowie Ratunkowe”. Mimo to wszyscy wiedzieli, że Gilburne nie przyjmował obrony zbrodniarzy, którzy w jego przekonaniu zasługiwali na najwyższy wymiar kary. Chociaż stali na przeciwnych biegunach, gdyż jeden z nich tropił, a drugi bronił przestępców, Joe chciał od dawna poznać tego niecodziennego człowieka, o którego inteligencji i darze logicznego wnioskowania słyszał bardzo wiele. Ale los nigdy dotąd nie skrzyżował ich ścieżek. Czego mógł chcieć w tej chwili? Najprostszym rozwiązaniem, które —się nasuwało, mogła być prośba o pomoc w jednej ze spraw prowadzonych przez Gilburne’a. Może okoliczności były zbyt powikłane, a sir Alexander mając przekonanie o niewinności swego klienta chciał go ratować za wszelką cenę i nie mógł sam sobie dać rady? Ale w głosie, który Alex słyszał przed chwilą, było napięcie, spowodowane chyba jakimś osobistym przeżyciem.

— Och, dowiemy się przecież wszystkiego za godzinę! — mruknął Joe i uśmiechnął się do siebie.

Powrócił do pokoju gimnastycznego zamyślony, a w głębi duszy nawet trochę zły. Lubił uważać się za człowieka, którego niczym nie można zaintrygować. Tymczasem płonął z ciekawości. Tak. Taki człowiek jak Gilburne nie przyjdzie opowiedzieć o jakimś głupstwie. Sprawa na pewno była poważna. Ale właśnie w tym czasie Joe Alex marzył, żeby nic poważnego nie pojawiło się na jego drodze. Miał do załatwienia zbyt wiele osobistych spraw, zupełnie nie związanych ze światem Zbrodni. Doktor Yamamoto siedział na macie i podwinąwszy wschodnim obyczajem nogi popijał małymi łykami sok owocowy.

— Mam nadzieję, że nie będzie mi pan miał za złe, doktorze, jeżeli zakończymy na tym nasze dzisiejsze ćwiczenia? Spodziewam się ważnych odwiedzin. Zresztą nasze dwie godziny już chyba minęły, prawda?

Yamamoto wstał, odstawił szklankę na parapet okna i spojrzał na leżący tam staromodny kieszonkowy zegarek.

— Brakuje jeszcze dwunastu minut — powiedział — ale odrobimy to w czasie następnej lekcji. Wspomniał pan, zdaje się wczoraj, że chce pan zrobić tydzień przerwy, prawda?

— Tak — Joe skinął głową. — Mam zobowiązania wobec mojego wydawcy i będę musiał spędzić kilka najbliższych dni przy biurku. A później chciałbym wyjechać za granicę na następnych kilka dni, jeżeli okoliczności będą mi sprzyjały.

— To dobrze — Japończyk skinął głową. — Ja też myślę, że powinniśmy zrobić teraz trochę dłuższą przerwę. Boję się u pana tego, co sportowcy nazywają przetrenowaniem. Proponuję, żebyśmy naznaczyli sobie następne spotkanie nie za tydzień, ale za dwa tygodnie…

Rozmawiając o dalszych stopniach wtajemniczenia w arkana sztuki judo, ruszyli w stronę łazienki, która zaopatrzona była w dwie przegrody prysznicowe. Alex odkręcił kran i weszli pod mocne strumienie na przemian zimnej i gorącej wody.

— Tak! — zawołał Yamamoto, przekrzykując szum prysznicu. — Już nawet teraz nie musi się pan obawiać nikogo! Ale czy w rzeczywistości musiał się pan kogokolwiek obawiać? Przecież bohaterowie kryminalnych powieści nie wstają ze stronic książek i nie rzucają się na autora!

— Na pewno… — mruknął Joe, trąc ramiona szorstką włochatą rękawicą. — Ale bywa i tak, że najpierw spotykam moich bohaterów w życiu, a potem dopiero wsuwam ich bezpiecznie między okładki.

Japończyk wyszedł spod prysznicu i otrząsając się sięgnął po prześcieradło kąpielowe.

— Słyszałem coś niecoś, ale nie wiem, ile jest prawdy w tym, co o panu opowiadają. Prowadząc szkołę judo, mam kontakt z policją i rozmaitymi zdumiewającymi ludźmi. Wiele mówi się o panu w niektórych kołach.

— Im więcej, tym lepiej! — Joe roześmiał się i także wyszedł spod prysznicu. Zakręcił wodę i zaczął się wycierać. — To bardzo przyjemne, kiedy o nas mówią. Wszyscy jesteśmy próżni na swój sposób, prawda? Nawet wtedy, kiedy szalenie nie lubimy naszej pracy. Ja na przykład nie napisałbym w życiu ani jednej strony kryminalnej powieści, gdybym miał inne źródło dochodu.

— Byłaby to wielka strata dla miłośników tego rodzaju lektury — Japończyk skłonił lekko swoją mokrą krótko ostrzyżoną czuprynę — ale nie myślałem o pańskich powieściach. Myślałem o pana wyjątkowym talencie, który oddał pan na usługi policji. Zdaje się, że należy pan do ludzi tego rodzaju, który najbardziej szanujemy u nas na Wschodzie: do tych, którzy interesują się poszukiwaniem prawdy, bez względu na to, w jakim zawodzie los pozwolił im pracować. Kto szuka prawdy, płynie po świętej rzece. Proszę mi wybaczyć tę odrobinę kalendarzowej mądrości. Mówią, że jest pan w stanie rozwiązać każdą zagadkę kryminalną. Joe znowu się roześmiał.

— Oczywiście, że mogę! — powiedział z rozbrajającą szczerością. — Jak dotąd, rozwiązałem wszystkie. Może dlatego, że prawdziwi zbrodniarze są o wiele bardziej prymitywni niż ci, których można wymyślić. W fantazji autora powieści kryminalnych istnieje teoretycznie nieskończona ilość kombinacji i zbiegów okoliczności utrudniających rozwiązanie. Tymczasem życie zawęża natychmiast ramy zbrodni i spłyca zagadnienie, a błędy zabójcy stają się jego biletem wizytowym. Wystarczy wtedy wyeliminować kilka ewentualnych możliwości i zbrodniarz ukazuje się w pełnym blasku, jak manekin wieczorem na witrynie sklepowej… — Znowu się roześmiał. — Teraz prawdopodobnie doszedł pan do wniosku, że być może płynę po świętej rzece, ale wiatr próżności nadyma moje żagle. Niestety nic na to nie mogę poradzić, że tak się układają dotąd moje stosunki ze światem zbrodni. Jestem przekonany, że nie ma mordercy, którego nie można odkryć… Rozłożył ręce przepraszającym gestem, a potem wziął grzebień i zaczai przeczesywać mokre włosy.

— A przecież… — powiedział doktor Yamamoto — istnieje możliwość… — Zastanowił się. — Zapomniałem, jak brzmi to określenie… W mojej ojczyźnie nie jest ono znane. Myślę o zbrodni… o zbrodni…

— Absolutnej?

— Właśnie! O zbrodni absolutnej. O ile wiem, jest to taka zbrodnia, której autor nie pozostawił żadnego punktu zaczepienia dla śledztwa, prawda?

— Tak. Ale taka zbrodnia jest niemożliwa. Musiałaby być popełniona przez człowieka posiadającego absolutne alibi i motyw zabójstwa, którego nie mógłby się domyślić ani odgadnąć nikt. A co najważniejsze, policja nie mogłaby ustalić, jak została popełniona ta zbrodnia. W przeciwnym wypadku pozostałby ślad, bo sposób popełnienia morderstwa jest sam w sobie bardzo interesującym śladem, który od razu eliminuje wielką ilość osób i obciąża niektóre. Zbrodnia absolutna byłaby z konieczności zbrodnią, która e l i m i n u j e w s z y s t k i c h m o ż l i w y c h z a b ó j c ó w , co już w założeniu jest absurdem. Nie może przecież zaistnieć sytuacja, w której mord został popełniony i nikt nie mógł go popełnić.

— Przyznam się, że niedokładnie zrozumiałem pana. Czy mógłby pan podać jakiś przykład podobnej sytuacji? Alex zastanowił się krótko.

— Podam panu najprostszy. Wyobraźmy sobie pokój, który posiada tylko jedno wejście, zamknięte od wewnątrz na klucz. Okna także są zamknięte, nigdzie nie ma najmniejszej szpary, tajemniczego przejścia. Tymczasem wewnątrz pokoju został zamordowany człowiek… powiedzmy, zastrzelony z bliska. Żeby uniknąć dodatkowych spekulacji wyobraźni dodajmy, że kilka osób usłyszało strzał i natychmiast zaczęło dobijać się do drzwi. To byłaby właśnie zbrodnia absolutna: trup w zamkniętym pokoju, do którego nikt nie mógł wejść, ani z którego nikt nie mógł wyjść… — Urwał i narzucił szlafrok na zaczerwienioną skórę. — Bo tylko taka zbrodnia, której okoliczności eliminują wszystkich możliwych zabójców, musi w y e l i m i n o w a ć w r a z z n i m i i m o r d e r c ę . Na szczęście taką zbrodnię mógłby popełnić tylko Diabeł… Oczywiście, ludzie miewają czasem zupełnie niesłychane pomysły, próbując zgładzić któregoś ze swych bliźnich. Ale z zupełnie zrozumiałych powodów nie mają one wiele wspólnego ze zbrodnią absolutną. Ludzie nie mogą działać poza prawami czasu i przestrzeni. Dlatego nie wierzę w zbrodnię absolutną, tak jak nie wierzę w Diabła!