Выбрать главу

Nie umiałem sobie odpowiedzieć na te wszystkie pytania. Ale przyjechałem przedeą wszystkim dlatego, że zaniepokoiło mnie powtórzenie się zjawisk towarzyszących śmierci Patrycji Lynch. Znowu przekręcono obraz i znowu ślady Diabla pokazały się w Grocie. To jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że Patrycja została zamordowana. Wobec tego narastał problem, kto mógł zabić ją w nocy w jej własnym pokoju? Ktoś, od kogo spokojnie przyjęłaby truciznę, nie zdając sobie z tego sprawy. Do tej możliwości pasowali, praktycznie biorąc, wszyscy domownicy poza Nicholasem Robinsonem, którego wyręczyłaby Joan, gdyby Patrycja poprosiła ich o proszek. Mogła to zrobić Cynthia, która jest pokojówką i na pewno zagląda do pokojów pań, pytając, czy nie potrzeba czegoś przed snem. Mógł to zrobić stary lokaj, kucharka, pielęgniarka, lekarz, nawet Irving… wyłączyłem jeszcze po namyśle Kempta, bo było najmniej prawdopodobne, aby on pośród nocy mógł jej wręczyć proszek. Oczywiście proszek ten mógł jej dać także Gilburne, odprowadzając ją do domu. Skarżyła się przecież na ból głowy. Mogła zażyć taki proszek w czasie czytania książki i umrzeć. Ale wówczas nie wyjmowałaby klucza z zamka. Tak więc jeżeli Patrycja Lynch została zamordowana, to na pewno nie mógł zrobić tego Gilburne, bo on jeden z podejrzanych nie znajdował się przecież w nocy w domu i nie mógł wyjść zamknąwszy drzwi innym kluczem i pozostawiwszy właściwy klucz od pokoju na stole przy zmarłej. Zresztą przedmiot, który odcisnął ślad diablej nogi na książce, musiał pochodzić z zewnątrz. Nie od Gilburne’a; bo nawet najfantastyczniejsza szansa prawdopodobieństwa nie pozwalała mi przypuszczać, że Gilburne zrobił znak na jednej ze stron, a Patrycja doczytawszy akurat do tej strony, zażyła truciznę. Ale gdzie był ten przedmiot robiący odciski na książkach i w piasku Groty? Sama Patrycja nie zrobiła tego. Gdyby sama zrobiła ten odcisk, musiałaby wyjść z pokoju, ukryć ów przedmiot, a potem wrócić i otruć się. To był oczywisty nonsens, zważywszy, że po jej śmierci przedmiot został użyty ponownie do tych samych celów. Ślady w Grocie ponowiły się i były identyczne. Fakt ten miał podwójne znaczenie:

1) Gilburne n i e m ó g ł być mordercą Patrycji, gdyż nie miał nocą dostępu do domu i nie mógł zrobić Śladu na książce, a później ukryć owego przyrządu, którym ślad zrobiono. A przecież było zupełnie jasne, że ślady owe zrobił morderca dla nie znanych jeszcze bliżej celów.

2) Powtórzenie się hecy z portretem i ponowienie odcisków w Grocie miało zupełnie zdumiewające w pierwszej chwili znaczenie. Mianowicie to, że morderca pragnie z a d o k u m e n t o w a ć s w o j e i s t n i e n i e i zwrócić uwagę bystrzejszego obserwatora na fakt, że Patrycja Lynch nie popełniła samobójstwa. To było w pierwszej chwili trudne do zrozumienia. Jeżeli ktoś zabija i udaje mu się wmówić w policję, że zamordowany popełnił samobójstwo, wydawałoby się, że nie będzie pragnął niczego bardziej na tym świecie, jak nie dać już nigdy o sobie znaku życia, żeby ujść cało przed zemstą sprawiedliwości. Tymczasem nasz zbrodniarz zaczął działać jak absolutny szaleniec. Z tego można było wyciągnąć tylko dwa wnioski:

1) Że rzeczywiście jest on szaleńcem.

2) Że pragnie przerzucić to morderstwo na kogoś innego i jest pewien, że mu się to uda. Dodatkowy i najgroźniejszy wniosek z ponownego przekręcenia portretu i ukazania się śladów w Grocie brzmiał:

„Skoro zbrodniarz działa nadal, sprawa nie kończy się na śmierci Patrycji Lynch i w odległym Norford Manor nastąpią jakieś mowę wypadki”.

Oczywiście zbrodniarz już od pierwszej chwili miał nade mną olbrzymią przewagę. Nie byłem na miejscu po śmierci Patrycji, od której minął już miesiąc. Nie wiedziałem, do czego on dąży i co chce zrobić, a on oczywiście wiedział o tym dokładnie. Fakt, że śmierć Patrycji Lynch policja uznała za samobójstwo, wskazywał na to, że jeśli jest to szaleniec, to w każdym razie obdarzony trzeźwym sposobem rozumowania. A jeśli nie jest to szaleniec, to mamy do czynienia z niezwykłą jednostką dla świata zbrodni, prowokującą policję do zajęcia się zbrodnią, która została zatuszowana, i może nawet inną zbrodnią, która nie została popełniona jeszcze. Ta pewność siebie skłoniła mnie do natychmiastowego wyjazdu tam. Jadąc miałem wrażenie, że jeśli go nie schwycę, to przynajmniej sparaliżuję jego działanie do tego stopnia, aby nie popełnił nowej zbrodni. Między innymi dlatego porzuciłem jak najszybciej mój pseudonim. Chciałem, żeby wszyscy w Norford wiedzieli, że przyjechał bądź co bądź fachowiec od wykrywania zbrodni. Ze wstydem przyznaję, że nie przypuszczałem jeszcze wtedy, że jest on na tyle odważny, aby właśnie mnie wybrać sobie na świadka swego absolutnego alibi… …I przyjechałem. Natychmiast po przyjeździe wpadłem w labirynt metafizycznych rozważań o Diable i czarownicach. To także zaplanował sobie nasz morderca genialnie na swój sposób. Okolica aż pękała od podań demonologicznych, Irving Ecclestone sam był demonologiem, nad rodem ciążyła klątwa, w okolicy najbliżej była Diabla Grota i Diabla Skała, a w dodatku te odciski stóp diabelskich… Trudno było nie brać tego wszystkiego w ogóle pod uwagę, chociaż, jak się potem okazało, można było całą sprawę pominąć i zająć się jedynie rozsądnym motywem zbrodni: fortuną Ecclestone’ów. Ale ja przecież nadal nie wiedziałem, czy nie mam do czynienia z mordercą maniakalnym. W końcu nie wolno było nie brać tego pod uwagę. Cynthia Rowland i jej rodzice byli mieszkańcami obu zainteresowanych domów. To też mogło coś znaczyć. Cynthia była obsesyjną dziewczyna, której wyobraźnię rozbudził Irving Ecclestone swoimi opowiadaniami o dziejach Diabła na tym obszarze. Cynthia musiała niewątpliwie wiedzieć, że ongi powieszono jej pra– pra–pra–prababkę za sprawą któregoś z Ecclestone’ów i że Diabeł przyrzekł temu rodowi zemstę. Oczywiście mogła być tą obsesją dotknięta w sposób niewidoczny dla otoczenia. Bywają takie ciche manie. Sama była fizycznym „typem czarownicy” o zrośniętych brwiach i czarnych, długich włosach. Na szczęście u Cynthii przerodziło się to tylko w modły do Szatana o miłość doktora Archibalda Duke’a. Ale dowiedziałem się o tym o wiele później, chociaż przyznaję, że podejrzewałem to, słysząc słowa jej modlitwy. Inna sprawa, że brałem wówczas pod uwagę Kempta jako potencjalnego mordercę, który miał największy motyw wybicia do nogi rodu Ecclestone’ów, a ją podejrzewałem o wspólnictwo… Tak, to nie było proste. Ona przecież mogła z łatwością dać Patrycji Lynch proszek z trucizną, pozostawić odciski w Grocie, przekręcić portret rano, kiedy wszyscy spali, ona jedna była pierwsza zawsze na nogach i tak dalej. Mogła kochać Kempta, a jej obsesja na temat zemsty Szatana i jej jako Jego narzędzia, mszczącego tamtą odległą Cynthię, była zupełnie możliwa…

Ale od chwili, kiedy przeczytałem testament starej pani, zrozumiałem, że człowiekiem, który ma największy motyw w wyginięciu rodziny Ecclestone’ów, jest Thomas Kempt. Był on przecież wnukiem siostry Jakuba Ecclestone’a, więc gdyby zabrakło innych spadkobierców, on jeden byłby osobą, ,,w której żyłach” — jak mówił testament —

„płynęłaby krew tego rodu”. Joan została wykluczona przez klauzulę mówiącą o bezdzietności, a ponieważ stara pani nie miałaby już nigdy w stanie, w jakim się znajduje, możliwości zmiany testamentu, więc Kempt spokojnie zostałby panem półtoramilionowego majątku, który stary Jakub wydusił ze swoich malajskich plantacji i przedsiębiorstw na terenie kraju. Dlatego, kiedy po porannym odkryciu, gdy stwierdzono, że portret znowu zmienił położenie, przybyliśmy obaj z Gilburne’em do Norlord Manor, ostrzegłem Kempta wprost, gdy odjeżdżaliśmy. Nie mogłem oczywiście zrobić nic więcej, bo nie miałem najmniejszego cienia dowodu przeciwko niemu. Przeciwnie, on był osobą, która namówiła Gilburne’a, aby przyszedł do mnie ze swymi podejrzeniami. Poza tym o czwartej po południu miałem już zamieszkać w Norford Manor i nie mogłem wprost uwierzyć, aby ktokolwiek chciał zaryzykować uderzenie w takich okolicznościach. W dodatku wysłałem w ten teren sierżanta Clarrence’a z psem policyjnym, a ewentualny morderca musiał ich widzieć, gdyż włóczyli się po parku i okolicy od rana… I być może Kempt nie uderzyłby, gdyby plan jogo nie był tak prosty, tak bezbłędny i tak absolutnie „bezpieczny”. Przyznam ci się, Ben, że widziałem wiele zbrodni, tak jak i ty widniałoś wicie zbrodni, ale takiego planu, takiego wykonania i tak precyzyjnie wykonanego projektu nie widziałem jeszcze nigdy. Sam zresztą wiesz, jak to wyglądało na pierwszy rzut oka… Morderstwo wydawało się zupełnie niemożliwe, a wszystkie ślady wskazywały na samobójstwo, mało tego, dawały pewność, że to Irving był obsesyjnym szaleńcem, który zamordował swoją siostrę i popełnił samobójstwo, opętany myślą o zemście Diabła i przysłowiowym dziesiątym pokoleniu…