Выбрать главу

I wówczas przyszedł mi do głowy ów cytat z Parmenidesa: „Nie dopuśćcie, aby przyzwyczajenie wynikłe z powtarzającego się doświadczenia skierowało was na drogę, gdzie narzędziem poznania jest ślepe oko i ucho wtórzące dźwiękom, lecz próbujcie przy; pomocy rozumu…”

I zacząłem próbować przy pomocy rozumu. Założyłem, że Irving Ecclestone nie popełnił samobójstwa, chociaż wszystko na to wskazywało. Jeżeli więc w chwili strzału nie było na pewno nikogo w domu poza nim, więc chyba musiał zginąć wcześniej.

I nagle otworzyły oni się oczy. Musiałem jeszcze tylko stwierdzić, gdzie byli wszyscy domownicy, a potem rozważyć wszystkie możliwości tej dwójki. Pewne było jedno w moim teoretycznym założeniu: jeżeli Irving zginął wcześniej, to nie mógł zginąć o wiele wcześniej, najwyżej o kilka minut, bo inaczej zastalibyśmy trupa, który nosiłby wyraźne ślady wczesnego zgonu. Jak wiesz, trudno poznać, czy człowiek zginął trzy czy trzy i pół godziny temu, ale o wiele łatwiej, czy zginął przed minutą czy też przed pół godziną.

Ale jak to się stało? I kto strzelił, kiedy słyszeliśmy wystrzał? Strzelić mogła tylko Agnes, gdyż nikogo w domu poza nią i Irvingiem nie było. A mogła strzelić tylko wówczas, kiedy zobaczyła nas i Kempta — zawróciła do pokoju starej pani i… po chwili wybiegła na taras, wskazując okno Irvinga. Odległość oczywiście uniemożliwia dokładne zlokalizowanie miejsca wystrzału wewnątrz domu, a jej sugestywny ruch i po prostu brak skojarzenia, że pielęgniarka, która krząta się na tarasie przy chorej i wchodzi po coś na sekundę do jej pokoju, może właśnie w tej chwili strzelić, wybiec i wskazać w inne, bliskie zresztą miejsce — dokonały reszty. I tu popełniłem pierwszy błąd. Kiedy zrozumiałem absolutnie, że to była jedyna możliwość, wówczas pierwszą myślą, jaka mi wpadła do głowy, było przeszukanie pokoju starej damy dla odnalezienia miejsca, w które trafiła kula. Oczywiście musiało to być drzewo; więc szafa albo łóżko… Sądziłem, że Agnes już uprzednio odgięła materac, strzeliła od spodu w grubą mahoniową ramę łoża, jednym ruchem położyła pościel na łóżku, ukryła pistolet pod fartuchem i wybiegła, mając absolutną pewność, że przecież nikt nie zatrzyma się przy niej i nie będzie jej rewidować… I oczywiście nic nie znalazłem. Wtedy zrozumiałem, że przecież tak przewidujący zbrodniarz jak Kempt pomyślał o takim istotnym drobiazgu. Oczywiście nabój był ślepy. Chodziło przecież tylko o przygłuszony huk z głębi domu. To Agnes, która była o wiele bliżej niż my, miała skierować naszą uwagę na miejsce, z którego padł strzał. A my, posłuszni jej i absolutnie zasugerowani, powinniśmy byli pobiec w to miejsce, to znaczy do gabinetu Irvinga, szamotać się trochę z ciężkimi drzwiami, co zajęło kilka minut, a potem wejść i zobaczyć go z pistoletem w dłoni, umarłego, samego w pustym domu i otoczonego dowodami winy, które wskazywałyby na niego jako na mordercę siostry i cichego szaleńca. Ale teraz od razu nasunęły się dalsze pytania:

1) Co Agnes zrobiła z pistoletem, z którego strzeliła? Nie mogła go przecież nadal mieć przy sobie ani ukryć nigdzie w domu, bo gdybyśmy go znaleźli, zachwiałaby się idealna hipoteza samobójstwa.

2) Co się stało z drugim kluczem? Przecież jeżeli Agnes i Kempt zamordowali Irvinga, to musiał istnieć klucz, którym zamknęli drzwi jego gabinetu po zabójstwie. Co się z nim stało? Nie mogli go mieć przy sobie ani ukryć w domu, w obawie rewizji, która po odkryciu go podważyłaby także tezę o samobójstwie i skierowała śledztwo na tory spekulacji mogących się zakończyć dla nich obojga jak najgorzej. Na zakopanie go czy ukrycie mieli zaledwie kilka minut czasu. Wątpiłem zresztą, czy mogli go zakopać, gdyż obawialiby się psa policyjnego, który mógłby go odnaleźć w ziemi. Policja w końcu mogłaby go odnaleźć w każdej skrytce na terenie domu. Więc gdzie był?

3) Gdzie był tłumik? Fakt, że pistolet Irvinga Ecclestbne znajdował się zawsze w nie zamkniętej szufladzie, że każdy mógł tam wejść, naładować go, wejść do pokoju Irvinga, strzelić mu z niego w głowę, otrzeć odciski palców i włożyć pistolet zmarłemu do ręki, był prosty. Natomiast zupełnie niemożliwe było zabójstwo bez użycia tłumika. Norford Manor jest położone na wyniosłym miejscu i otoczone lasem. Ktoś nie zauważony mógł być blisko i usłyszałby wówczas dwa strzały, wcześniejszy i późniejszy. A wtedy policja zaczęłaby się zastanawiać i musiałaby zrozumieć w końcu, jak to się stało. Dlatego do zabójstwa musiał być użyty tłumik, i tłumik ten musiał być natychmiast ukryty tak, aby nikt nigdy nie mógł go odnaleźć. Ani jego, ani drugiego klucza od gabinetu.

Na pytanie pierwsze: co Agnes zrobiła z pistoletem? — odpowiedź przyszła mi szybko: to dlatego Kempt biegł w szlafroku, niezdarnie i na końcu grupy, aby: po pierwsze, móc ukryć w jego fałdach pistolet, gdy Agnes, która wbiegła do hallu, ale nie wbiegła na górę, podała mu, wyciągając go spod fartucha. Po drugie, szlafrok opóźniał jego bieg i w ten sposób Kempt pozostał w tyle za nami, chociaż był młodym, wysportowanym człowiekiem. To było jasne, bo gdyby wpadł do hallu razem z Nicholasem czy ze mną, nigdy by nie mógł odebrać w biegu pistoletu i ukryć go nie zauważony przez nikogo. A kiedy odbyło się to tak, jak się odbyło, Kempt spokojnie udał, że pędzi dalej do swego pokoju i bierze go stamtąd. Później z zimną krwią oczyścił na naszych oczach ten pistolet i naładował go pod pozorem, że razem z nami będzie walczył z ukrywającym się w domu nieznanym mordercą. I tak ślad wystrzału zniknął. Odpowiedź na pytanie drugie i trzecie — co się stało z tłumikiem i z kluczem — musiała być identyczna. Jeżeli odnajdzie się tłumik i klucz, wówczas sprawa będzie wyjaśniona. I tu pomogły mi owe klocki z odciskami stóp diabelskich, owe wilgotne klocki. Pomyślałem sobie, że morderca musiał przecież także i te klocki trzymać ciągle w ukryciu, poza chwilami, kiedy używał ich do robienia śladów. Gdyby policja odkryła je po śmierci Patrycji Lynch albo gdyby ktokolwiek zauważył je przypadkiem, wówczas cała sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej. Klocki musiały być więc doskonale ukryte. Ani ich, ani kluczy nie widział nigdy nikt ze służby. Zresztą wiedziałem, że musiały być chyba ukryte poza domem. Ale gdzie? Od dawna nie padał deszcz. A morderca wyjął je chyba tuż przed morderstwem. I wtedy pomyślałem sobie o tym, że ktoś poinformował mnie, jaki to miły chłopiec z tego Kempta. Sam pomagał robotnikom budować basen i sam go zaprojektował! Poza tym Kempt w kilka chwil po zabójstwie udał się przecież do basenu i zastaliśmy go wychodzącego stamtąd. Musiał więc zabrać tłumik i klucz do jakiejś skrytki w basenie. To było jedyne logiczne rozwiązanie, pozwalające zrozumieć, dlaczego klocki były wilgotne. Zresztą nie bardzo rozumiałem, gdzie indziej mógłby je schować w tak krótkim czasie. A przecież musiał je schować tak, aby nikt ich nie mógł odnaleźć. Tam nie odkryłby ich żaden pies policyjny i żadne, najczujniejsze oko. To było idealne miejsce i Kempt wyglądał mi na człowieka, który załatwiwszy wszystko idealnie musiał pomyśleć i o idealnej kryjówce dla swoich zbrodniczych rekwizytów… No i okazało się, że mam słuszność…