Выбрать главу

— Najwieksza ilosc samobojczych bramek w calej historii sportu, niekoniecznie pilkarskiego. Pisza, ze za bardzo sie zapalal podczas gry i tracil poczucie kierunku. Pisza tez, ze poza tym byl dobrym pilkarzem…

— No to piec — westchnal Wobbler. — A tak dobrze sie zapowiadalo.

— Spojrzcie na to — odezwal sie Yo-less, totez wszyscy skupili sie kolo jego czytnika.

Na ekranie widac bylo stare zdjecie okolo trzydziestu zolnierzy, wyszczerzonych prosto w obiektyw.

— No i…? — Wobbler pierwszy przerwal milczenie.

— To z 1916 roku — wyjasnil Yo-less. — Przed wyjazdem na wojne.

— Ktora? — chcial wiedziec Wobbler.

— Pierwsza, trabolu. Pierwsza wojne swiatowa.

— Zawsze mnie zastanawialo, po co je numeruja — odezwal sie Bigmac. — Zupelnie jakby sie spodziewali jeszcze paru.

— Tu pisze, ze to Blackbury Old Pals’ Battalion tuz przed wyjazdem na front — przeczytal Yo-less. — Konkretnie to Kompania Miejska tego batalionu kumpli. Wszyscy sie zaciagneli tego samego dnia…

Johnny jak zauroczony wpatrywal sie w zdjecie wygladajace, jakby sie znajdowalo na dnie glebokiej, czarnej studni. Studni, w ktora spadal. Odglosy biblioteki staly sie przytlumione, a zdjecie grupy usmiechnietych i po wojskowemu obcietych (czyli na jeza tepa brzytwa) mlodziencow stalo sie nagle srodkiem swiata. Wszyscy mieli, przez te fryzury, odstajace uszy i wszyscy trzymali uniesione kciuki.

Te kciuki to byla mania fotografow „Blackbury Guardian” przekazywana z pokolenia na pokolenie. Wszyscy na zdjeciach mieli uniesione kciuki. No, oprocz zwyciezcow Super Bingo — ci byli w pozycji lotnej. Wedlug fotografa mial to byc zapewne radosny holubiec, w praktyce jednak wygladalo to, jakby ktos wlasnie takiego biedaka kopnal w tylek, a ktos inny usunal mu spod nog podloge. Notabene etatowy fotograf znany byl powszechnie jako Jeremy „Kciuk”.

Wiekszosc widocznych na zdjeciu byla w wieku Bigmaca, jedynie sierzant z wasem i oficer w bryczesach wygladali na starszych. Pozostali mogliby z powodzeniem pozowac do szkolnej fotografii…

Zdjecie, jak nagle sie zblizylo, tak i nagle odjechalo — Johnny wrocil do biblioteki, mrugajac gwaltownie. Czul sie jak po naglej zmianie cisnienia, tyle ze wata ustapila mu z mozgu, a nie z uszu.

— Wie ktos, co to jest Somma? — spytal Yo-less.

— Nie. — Bigmac odpowiedzial natychmiast i zdecydowanie.

— Tam ich wyslali. To podobno rzeka gdzies we Francji.

— Moze ktorys dostal medal — zaryzykowal Johnny. — Albo zostal bohaterem. Jakby na cmentarzu lezal ktos z wieksza liczba medali, byloby po klopocie.

Yo-less zajal sie czytnikiem.

— Sprawdze kolejne numery; jesli ktorys cos dostal, to na pewno o tym napisali… O, cos tu jest…

Pozostali sprobowali rownoczesnie zajrzec mu przez ramie, co bylo fizycznie niewykonalne. Jedynie Johnny zdawal sobie sprawe, ze to wazne, choc nie mial pojecia dlaczego. Mimo to tak Wobbler, jak i Bigmac byli dziwnie cicho, gdy przeczytali to, co znalazl Yo-less.

— No — sapnal w koncu Wobbler. — Wszyscy zabici w tej jednej bitwie…

Johnny zajal sie innym czytnikiem, wrocil do fotografii i spytaclass="underline"

— Sa podani alfabetycznie?

— Tak — odparl Yo-less.

— To uwazaj: przeczytam nazwiska pod fotografia. K. Armitage… T. Atkins…

— Tak… nie.

— Sierzant F. Atterbury…

— Tak.

— Ci sa z Canal Street — wtracil Wobbler.

— Tam gdzie mieszka moj dziadek!

— Blazer… Constantine… Fraser… Frobisher…

— Tak… tak… tak… tak…

W ten sposob dotarli do konca.

— Wszyscy zgineli cztery tygodnie po tym, jak zrobiono to zdjecie — podsumowal Johnny. — Wszyscy.

— Z wyjatkiem T. Atkinsa — poprawil go Yo-less. — Tu pisza, co to takiego, ten Pals’ Battalion… ludzie z jednej okolicy mogli sluzyc razem, zeby im bylo razniej, mogli sie zaciagnac rownoczesnie, na przyklad z jednej ulicy, i byc w jednym plutonie, jesli chcieli. Blackbury mialo swoj batalion, z tym ze z naszego miasta wystarczylo na kompanie, reszta byla z okolic. Ci na zdjeciu stanowili pluton dowodzenia…

— Straszne… — baknal Bigmac. — I glupie…

— Wtedy pewnie wydawalo sie to komus rozsadnym pomyslem. Poza tym fakt: w kupie razniej.

— Razniej… ale wszyscy w cztery tygodnie… — Bigmac upieral sie przy swoim.

— Ciagle powtarzasz, ze nie mozesz sie doczekac, zeby isc do wojska — przypomnial Wobbler. — To ty zalowales, ze wojna w Zatoce sie skonczyla. To pod twoim lozkiem nie ma ani krztyny miejsca przez roczniki „Guns and Ammo”. Zgadza sie?

— No… wojna, tak… ale normalna, z M-16 i czolgami, a nie tak: z usmiechem, i po czterech tygodniach wszyscy do piachu.

— Zaciagneli sie razem i zgineli razem, bo byli kolegami, stad nazwa takich batalionow — wyjasnil Yo-less.

— Poza T. Atkinsem — dodal Johnny, przypatrujac sie zdjeciu. — Ciekawe, co sie z nim stalo?

— To bylo w 1916 — przypomnial Yo-less. — Jak przezyl, to i tak juz nie zyje.

— Masz ktoregos w spisie? — spytal Wobbler.

Johnny sprawdzil sumiennie.

— Nie — odparl po chwili. — Jest kilka takich nazwisk, ale nie te inicjaly. Wszystkich tu chowali na jednym cmentarzu, to i nazwiska musza sie powtarzac.

— Moze on sie przeprowadzil po wojnie — zastanowil sie Yo-less.

— Fakt, ze tu tez bylby samotny — przyznal Bigmac.

— Mam dosc! — Wobbler nagle odsunal krzeslo i wstal. — To bez sensu: nikt specjalny tam nie lezy. Wszystko zwykli ludzie, a ja mam dosc tematow: cmentarz, nieboszczyk i smierc. I dosc tych podejrzliwych spojrzen obslugi!

* * *

— Dowiedzialem sie, co sie dzieje z cialami, gdy likwiduja stary cmentarz — powiedzial Yo-less, gdy wyszli na Tupperware na swieze powietrze — Od matki. Zabieraja je do jakiejs przechowalni zwanej necropolis. To po lacinie „miasto zmarlych”.

Wobbler glosno przelknal sline.

— To nie tam zyje Superman? — zainteresowal sie Bigmac.

— Necropolis! — zadudnil Wobbler. — W dzien uprzejmy nieboszczyk, w nocy… uaaa… zombi!

Johnny’emu stanely przed oczami usmiechniete twarze w uniformach. Byly troche starsze od Wobblera, ale tylko troche.

— Wobbler — odezwal sie powaznie. — Jak jeszcze raz zrobisz podobnie glupi dowcip…

— To co? — zainteresowal sie Wobbler.

— To ci po prostu przyloje.

* * *

…szzzzz… nie, ty w ogole wiesz, o czym ja gadam?… zzztwiup… powiedzialem wladzom, ze… wzuuuzt… fakt, ze wieloryby lubia byc scigane, Bob, ale… bzzziiuut…

Klik.

— I to jest ten telegraf bez drutu? To tyle, jesli chodzi o hrabine Alice Radioni!

— Bylem w czasie wojny, tej z Niemcami… Co?! Jaka znowu hrabina Radioni?

— Ktorej wojny z Niemcami?

— Prosze? A ile ich mielismy?

— Do tej pory dwie.

— Prosze nie przesadzac. Radioni? Co za Radioni, radio wynalazl Marconi!

— Tak?! A wie pan, komu on ukradl pomysl?

— Kogo obchodzi, kto wynalazl to byle co? Sluchamy, co wyprawiaja zywi, czy nie?

— Knuja, jak ukrasc nasz cmentarz, oto co wyprawiaja!

— Owszem, ale… chyba jeszcze nie jestesmy ze wszystkim na biezaco, prawda? Ta muzyka… i to, o czym mowie… Kto to taki „Siostra Szekspira”, i dlaczego tu spiewa? Co to jest „batman”? Powiedzieli, ze poprzednim premierem byla kobieta! Przeciez to niemozliwe!! Kobiety nie maja prawa glosowac, a co dopiero startowac w wyborach.

— Wlasnie ze maja.

— Hura!

— Za moich czasow nie mialy!