Выбрать главу

— Ignorancja to podztawowa zaleta. Bez niej nie ma mowy o tym, by ktoz mogl zie czegoz nauczydz!

Pan Fletcher zajal sie dostrojeniem odbiornika, wybierajac kanaly duchem przelacznika.

— Chyba dobrze — ocenil, przygladajac sie czemus, co wygladalo jak hiszpanski program. — Prosimy tutaj, panie i panowie!

— O, interesujace! — Pani Liberty przebrala sie w mgnieniu oka, co za zycia nigdy jej sie nie udalo. — Miniaturowy kinematograf?

* * *

Kiedy Johnny po mniej wiecej pieciu minutach zrobil w tyl zwrot, wszyscy byli przed telewizorem, spierajac sie zawziecie, ktory kanal ogladac.

Naturalnie wszyscy poza panem Grimmem, ktory stal z boku ze starannie zlozonymi rekoma i obserwowal ich z pelnym potepienia wyrazem twarzy.

— Beda przez to klopoty — zawyrokowal. — To jawne nieposluszenstwo. To kontakty ze swiatem fizycznym!

Przy normalnym oswietleniu Johnny dostrzegl, ze pan Grimm ma niewielki wasik i okulary, o soczewkach przypominajacych denka od butelek. Dotad widywal go o zmroku, totez te szczegoly umknely jego uwagi.

— Beda klopoty — powtorzyl pan Grimm. — I to bedzie twoja wina, Johnie Maxwell, bo to ty doprowadziles ich do tego stanu. Czy tak powinien sie zachowywac uczciwy zmarly?

— Panie Grimm… — odezwal sie niespodziewanie Johnny. — Kim pan jest?

— Nie twoj interes.

— Moze i nie, ale jestem ciekaw. Wszyscy o sobie mowia, a…

— Tak sie sklada, ze wierze w skromnosc. Wierze tez, ze zycie powinno sie traktowac powaznie i zachowywac wlasciwie. I z pewnoscia nie zamierzam poddawac sie tak nieodpowiedzialnym zachowaniom, jakie widac na brzegu.

— Nie o to mi… — zaczal Johnny i umilkl, bowiem pan Grimm odwrocil sie sztywno i wrocil do swego grobu wsrod drzew.

Siadl na nagrobku i spojrzal z nagana na Johnny’ego.

— Z tego nic dobrego nie wyniknie! — zapowiedzial.

* * *

Johnny oswiadczyl, ze mial wizyte u specjalisty. Zazwyczaj to nauczycielom wystarczalo. Jesli ktos nie mial tych wizyt zbyt czesto, nie zadawali wiecej pytan. Johnny miewal je rzadko.

Na przerwie Wobbler oglosil nowiny:

— Moja mamuska twierdzi, ze wieczorem w ratuszu ma byc duze spotkanie w sprawie cmentarza. Ma byc telewizja i wszystko.

— To nic nie da — skrzywil sie Yo-less. — Takich spotkan bylo juz iles, i co? I nic. A teraz to juz jest za pozno, zeby cokolwiek zmienic.

— Sie pytalem o budowanie roznych rzeczy na cmentarzach — Wobbler jeszcze nie skonczyl. — Mama twierdzi, ze najpierw musi przyjsc ksiadz i przeswiecic teren. To musi byc ciekawe.

— Przeswiecic to ja cie zaraz moge, ofiaro! — jeknal Yo-less. — Odswiecic! Dobrze, ze ci sie nie pomylilo ze „zbezczeszczeniem”, wtedy tez robia msze, tylko czarna, z kozlem, ofiara i diablem.

— A moze… — Wobbler nie tracil nadziei — moze mi sie faktycznie pomylilo.

— Z tym ostatnim na pewno nie!

— Pojde tam — zdecydowal Johnny. — Wy tez powinniscie.

— To i tak nic nie da — ostrzegl Yo-less.

— Da — uparl sie Johnny.

— Sluchaj, uparciuchu: cmentarz jest sprzedany. I tego nic nie zmieni, obojetnie ile by bylo gadania.

— Mimo to trzeba tam byc — Johnny nie mial pojecia dlaczego, ale mial pewnosc, ze tak jest: to bylo wazne.

— A ten… beda jakies… wiatry bladzace? — spytal ostroznie Bigmac.

— Skad mam wiedziec? — zdumial sie Johnny. — Chociaz watpie: oni ogladaja telewizje.

Pozostali wymienili znaczace spojrzenia.

— Zmarli ogladaja telewizje? — upewnil sie Wobbler.

— Wlasnie tak, nie wysilajcie sie na komentarz. Nie ja to wymyslilem. Uruchomili stary telewizor, siedza i ogladaja.

— Znam gorsze sposoby marnowania czasu — przyznal Wobbler. — Choc nieduzo…

— Watpie, zeby dla nich czas byl tym samym co dla nas… — mruknal Johnny.

— A propos czasu. — Yo-less przestal podpierac sciane. — Watpie, zeby jutro byl najlepszy czas na paletanie sie po cmentarzach.

— Dlaczego? — spytal Bigmac.

— A wiesz, co jest jutro?

— Sroda — odparl zgodnie z prawda Bigmac.

— Halloween! — poprawil go Wobbler. — I wszyscy jestescie zaproszeni! Do mnie, pamietajcie!

— Aha! — ucieszyl sie Bigmac.

* * *

— Podstawa jest niesamowicie wrecz prosta — wyjasnil pan Fletcher. — Malutki punkt swiatla przelatujacy tam i z powrotem wewnatrz szklanej butli. W zasadzie to lampa elektronowa jest latwiejsza do kontrolowania niz fale dzwiekowe…

— Przepraszam — wtracila pani Liberty — ale gdy pan stoi przed ekranem, obraz sie rozmazuje.

— Prosze o wybaczenie — baknal pan Fletcher, odskakujac pospiesznie. Spokojniej juz odszedl na bok, siadl i spytaclass="underline"  — I co teraz?

Zmarli, usadowieni w rzedach, wpatrywali sie zafascynowani w ekran.

— Mam strescic, co do tej pory bylo, czy jak? — zdziwil sie William Stickers.

— Przyznaje, ze inaczej wyobrazalem sobie Australie — rzekl Alderman. — Wiecej kangurow, a mniej mlodych kobiet w niestosownych ubiorach.

— Mnie tam to nie przeszkadza — stwierdzil Stickers. — Zdecydowanie wole mlode kobiety od kangurow.

— Panie Stickers! Wstydzilby sie pan: jest pan martwy!

— Ale mam dobra pamiec, pani Liberty.

— Och, zkonczylo zie — westchnal Solomon Einstein, gdy na ekranie pojawila sie lista plac. — I patrzcie panstwo, dalej nidz nie wiadomo.

— To sie nazywa serial — poinformowala pani Liberty. — Ten jegomosc w telewizorze mowil, ze jutro bedzie nastepny odcinek. Musimy go ogladac! Koniecznie.

— Robi sie ciemno — zauwazyl siedzacy z tylu pan Vicenti. — Czas wracac.

Odruchowo wszyscy spojrzeli w strone cmentarza.

— Jesli chcemy, naturalnie — dodal z lekkim usmiechem.

Cisze przerwal Alderman:

— Coz… niech mnie szlag trafi, jezeli teraz tam wroce.

— Thomasie Bowler! — upomniala go pani Liberty.

— Co? Jak czlowiek po smierci nie moze sobie poklac, to ja mam dosc. Szlag! Cholera! Wiecie, o co mi chodzi: telewizja, radio, ciagle cos sie dzieje. Swiat idzie naprzod i nie widze powodu, dla ktorego mamy sie cofac albo stac w miejscu. To nudne. Nie wracam. W zyciu!

— Przeciez pan nie zyje?!

— Teraz sie tak mowi: „za nic na swiecie”, pani Liberty — poinformowal ja scenicznym szeptem William Stickers.

— Alez… pozostanie tam, gdzie nas umieszczono, jest wlasciwe — obruszyla sie pani Liberty. — Musimy tam pozostac…

— Hmm — to byl pan Grimm.

Zmarli spojrzeli na niego niepewnie.

— W pelnej rozciaglosci sie z pania zgadzam — powiedzial Grimm.

— O, witaj, Eryku — baknal chlodno Alderman.

Eryk Grimm skrzyzowal dlonie na piersiach i usmiechnal sie. Od tego usmiechu nawet martwym zrobilo sie zimno. I nieswojo. I jakos tak strasznie.

— Moze byscie tak posluchali sami siebie — zaproponowal pan Grimm. — Jestescie martwi! Zachowujcie sie wiec, jak na martwych przystalo. Macie swoje lata, to najprostsze chyba rozumiecie. Skonczylo sie! Wszystko sie skonczylo. Wiecie, co sie stanie, jezeli zbyt dlugo nie wrocicie. Strach o tym myslec, prawda? Wiec przestancie sluchac tego nieletniego idioty i zaniechajcie tych wyglupow.

Zmarli robili, co mogli, by mu nie spojrzec w oczy, w czym okulary mowiacego byly wielce pomocne. Kiedy sie jest martwym, pewne rzeczy sie wie, podobnie jak kiedy sie jest zywym, wie sie, jak oddychac. Tym razem chodzilo o swiadomosc, ze nadejdzie ten dzien. I ze trzeba byc przygotowanym. Bedzie ten ostatni wschod slonca i trzeba byc gotowym, by wziac udzial w ciagu dalszym.