Выбрать главу

— Czasy sie zmienily — wyreczyl go pan Fletcher. — I najwyzsza pora skonczyc z przesadami typu: pianie koguta, bycie o swicie na miejscu czy inne podobne. Kiedys bylo to normalne i potrzebne, ale wtedy ludzie tez wierzyli, ze Ziemia jest plaska, a teraz w to ostatnie nikt nie wierzy…

— Przepraszam — wtracil niesmialo jeden ze zmarlych, prostujac sie wymownie.

— A, tak: jest wyjatek. Przepraszam, panie Newton — zauwazyl pan Fletcher. — Jesli ktos z panstwa nie wie, to obecny tu Ronald Newton (1878–1934) byl przewodniczacym Stowarzyszenia Plaskiej Ziemi, oddzial w Blackbury. Jak widac, przekonan nie zmienil, ale nie w tym rzecz. To, co chce powiedziec…

— Zprowadza sie do tego, ze zwit jezd miejscem, tak jak i czasem — wypalil poirytowany Solomon Einstein.

— Co, na milosc boska, chce pan przez to powiedziec? — jeknela pani Liberty.

— Ziemia jezd okragla, wiec jeden dzien i jedna noc bez konca zie gonia.

— I ta noc nigdy sie nie skonczy — dodal pan Fletcher. — Jesli ma sie wystarczajaca szybkosc…

— Relatywnie rzecz biorac — dokonczyl pan Einstein. — Wszystko bowiem jezd wzgledne, nieprawdaz?

Rozdzial osmy

Noc, ktora sie nigdy nie skonczy…

Polnoc jest ruchomym miejscem, przesuwajacym sie wokol planety z predkoscia tysiecy mil na godzine. Czas mija wszedzie, ale dni i noce to jedynie lokalne zjawiska zdarzajace sie ludziom pozostajacym w jednym miejscu. Jesli ktos porusza sie wystarczajaco szybko, ziemski zegar mozna dogonic i wyprzedzic…

— Ilu nas tu jest w tej budce? — spytal pan Fletcher.

— Siedemdziesieciu trzech — poinformowal go Alderman.

— To sie nazywa ekonomiczne wykorzystanie miejsca. Dokad sie wybierzemy? Moze do Islandii, tam nawet nie ma jeszcze polnocy.

— A w Islandii moze byc zabawnie? — spytal Alderman.

— A lubisz ryby?

— Nie cierpie.

— No to na pewno nie Islandia. Tam bez ryb nie ma zabawy. Tam bez ryb w ogole nic nie ma. Coz… w Nowym Jorku jest dopiero wczesny wieczor.

— Do Ameryki? — zdziwila sie pani Liberty. — A nie oskalpuja nas tam?

— Na pewno nie! — oburzyl sie William Stickers. Byl bardziej zorientowany, bo pozniej umarl.

— Prawdopodobnie nie — poprawil go pan Fletcher, ktory ogladal w nocy wiadomosci, w zwiazku z czym byl lepiej zorientowany niz William Stickers.

— Jestem ciekaw, jak mozna oskalpowac nieboszczyka! — parsknal Alderman. — Jestesmy martwi, wiec czym sie mamy przejmowac?

— Amerykanie sa zdolni. Czasami do wszystkiego. No dobra. To moze sie wam poczatkowo wydac nieco nietypowym sposobem podrozowania, ale musicie jedynie mnie nasladowac — poinformowal zebranych pan Fletcher. — Tak na marginesie: jest tu Stanley Roundway?

Pilkarz uniosl dlon.

— Stanley: udajemy sie na zachod, rozumiesz? Chodz raz po smierci postaraj sie nie pomylic kierunkow. Panie i panowie: zaczynamy…

W telefonie cos zaczelo cykac.

Jeden po drugim zmarli znikneli.

* * *

Johnny lezal w lozku i obserwowal nurkujacy w swietle ksiezyca prom (wciaz nie naprawil zaczepu).

Wieczor spedzil wyjatkowo pracowicie — po spotkaniu rozmawial z nim ktos z „Blackbury Guardian”, potem ktos inny z Mid-Midlands TV. Ludzie mu czegos gratulowali, no i w efekcie wrocil do domu okolo jedenastej.

Problemow z tego powodu nie bylo, bo matka jeszcze nie wrocila, a dziadek ogladal wyscigi rowerowe w Niemczech.

Zastanawialo go jedno: zolnierze przyszli po kolege az z Francji, a miejscowi zmarli bali sie wyjsc poza cmentarz, a przeciez byli tacy sami i za zycia, i po smierci. To bylo bez sensu. Ci z Francji przyszli, bo tak nalezalo zrobic. A wiec uporczywe pozostawanie w miejscu swego pochowku jest absurdalne.

* * *

„New York, New York.”

— Dlaczego nazwali go dwa razy?

— Coz, to Amerykanie. Pewnie chcieli byc absolutnie pewni.

— Morze swiatel… Co to takiego?

— Statua Wolnosci.

— Podobna do ciebie, Sylvia.

— Bezczelnosc!

— Pamietajcie, zeby uwazac na tych calych lowcow duchow: to tez moze byc amerykanski wynalazek!

— Wydaje mi sie, Williamie, ze to byl jedynie kinematograf.

— Ile do switu?

— Godziny. Za mna, prosze wycieczki, poszukamy lepszego widoku.

Nikt nigdy nie rozwiazal zagadki, dlaczego przez prawie godzine wszystkie windy w World Trade Centre jezdzily sobie puste w gore i w dol…

* * *

Trzydziesty pierwszy pazdziernika wstal mglisty. Johnny rozwazal, czy przypadkiem nie zachorowac, bo wieczor zapowiadal sie meczacy. W koncu zrezygnowal z tego calkiem atrakcyjnego pomyslu. W szkole zawsze sie cieszyli, jak czlowiek wpadal od czasu do czasu.

Po drodze zahaczyl o cmentarz.

Nie bylo tam zywej duszy. Wygladalo to zupelnie jak na filmie, gdy sie czeka, az obcy zaatakuja, bo ze zaatakuja to pewne. Zawsze rzeczywistosc okazuje sie potem gorsza od przypuszczen.

Przy telewizorze zastal jedynie pana Grimma.

— A, to ty — powital go tamten. — Teraz to dopiero namieszales.

I wskazal na widmo ekranu.

Widac tam bylo pana Atterbury’ego konwersujacego z jakas kobieta. Oprocz nich w studiu byl jeszcze ten wazniejszy przedstawiciel holdingu. I widac bylo, ze ma problemy. Przyszedl z przygotowanymi odpowiedziami, a tymczasem nikt mu nie zadal wlasciwych pytan. Gorzej — zadano mu pytania, jakich dotad w zyciu nie slyszal. Najwiekszym jego problemem bylo zaakceptowanie nowej wersji zdarzen.

Pan Grimm ustawil odbior na glosniejszy.

— …w kazdym stadium jestesmy czuli na glos opinii publicznej, ale w tej sprawie zapewniam pania, ze zawarlismy wlasciwa i legalna umowe z odpowiednimi wladzami.

— Byc moze, natomiast Blackbury Volunteers uwazaja, ze zbyt wiele decyzji zostalo podjetych za zamknietymi drzwiami — odparla dziennikarka, nie ukrywajac radosci. — Uwazaja, ze kwestia ta nigdy nie byla wlasciwie przedyskutowana oraz ze nikt nie sluchal tego, co mowili mieszkancy.

— Naturalnie nie jest to wina Amalagamated Consolidated Holdings — dodal pan Atterbury, usmiechajac sie najniewinniej w swiecie. — Firma ma godne pozazdroszczenia zaslugi we wspolpracy z opinia publiczna. Sadze, ze mamy tu do czynienia raczej z pomylka niz z zamiarem przestepczym, a Ochotnicy z prawdziwa przyjemnoscia beda sluzyc pomoca w kazdy mozliwy sposob. Byc moze nawet zdolamy zrekompensowac straty poniesione przez firme.

Najprawdopodobniej nikt poza Johnnym i przedstawicielem nie zauwazyl, ze pan Atterbury otworzyl w tym momencie dlon i zaczal sie bawic dziesieciopensowka. Przedstawiciel przygladal sie temu z mina myszy obserwujacej kota. Johnny natomiast zaniemowil z podziwu, pan Atterbury bowiem publicznie przekupywal firme, proponujac dwukrotna cene cmentarza, i to tak, ze nie dosc, iz malo kto zdawal sobie z tego sprawe, to nikt nie mogl mu niczego zarzucic. A juz na pewno nie przekupstwa.

— To bardzo interesujaca oferta — ocenila dziennikarka. — Prosze mi powiedziec, panie…er…

— Jestem rzecznikiem przedsiebiorstwa. — Przedstawiciel wygladal na chorego: z lekka pozielenial i zaczal sie pocic.

— Prosze mi powiedziec, panie rzeczniku, czym wlasciwie sie zajmuje United Amalagamated Consolidated Holdings. Albo czym sie zajmuja, bo w nazwie wystepuje liczba mnoga.

Pan Atterbury do spolki z dziennikarka mogliby szkolic kadry Swietej Inkwizycji — o tym Johnny byl gleboko przekonany.

Pan Grimm sciszyl telewizor.

— Gdzie sa wszyscy? — spytal Johnny.

— Nie wrocili jak dotad — odparl pan Grimm z ponura satysfakcja. — Nie spali w swoich grobach… tak sie dzieje zawsze, gdy ludzie nie sluchaja. Wiesz, co sie z nimi stanie?