Выбрать главу

Obok przeleciala dziesiecioletnia narzeczona Frankensteina.

— Musze przyznac, ze nie jest tu zbyt zabawnie — ocenil Wobbler. — Leci w telewizji jakis film o wampirach, to mozna go obejrzec.

— A pozostali? — zauwazyl Bigmac, bo reszta imprezowiczow rozmyla sie w tlumie.

— Wiedza, gdzie mieszkam — stwierdzil rzeczowo Wobbler, obserwujac zakrwawionego ghoula zajadajacego ze smakiem lody.

— A o jakich wampirach ten film? — spytal Bigmac, przygladajac sie raczkujacej mgle.

— Komputerowych — wyjasnil Wobbler. — Pelno ich w okolicy.

— Spijaja, co sie da — dodal Yo-less. — Najchetniej sok owocowy. Z dowolnych owocow, nie, Wobbler?

— Kazdy lubie — przyznal Wobbler. — Hej, dlaczego idziemy tedy?

— A tak w ogole to gdzie jestesmy, bo w tym tumanie trudno sie zorientowac? — spytal Bigmac.

— To nie tuman, tylko mgla znad kanalu — wyjasnil Johnny.

Wobbler stanal.

— Nie! — stwierdzil kategorycznie.

— Tedy jest blizej — zauwazyl Johnny. — Bedziemy szybciej.

— To na pewno, bo bede biegl!

— Wobbler, nie wyglupiaj sie.

— Jest Halloween!

— No to co? Sam sie przebrales, to czego sie boisz? Inni tez moga, nie?

— Nie ide dzis w nocy przez cmentarz! — Wobbler zignorowal pytanie.

— Tak samo sie idzie jak w dzien.

— Niech ci bedzie. Idzie sie tak samo, ale ja sie zmienilem.

— Boisz sie? — zainteresowal sie Bigmac.

— Bo co?

— Bo nic, zapytac nie mozna?

— Prawde mowiac, to troche ryzykowne — odezwal sie „Baron” Yo-less.

— Wlasnie, ryzykowne — potwierdzil Wobbler.

— No bo nigdy nic nie wiadomo — wyjasnil Yo-less.

— Wlasnie, nie wiadomo — powtorzyl Wobbler.

— Wobbler, przestan robic za echo — zaproponowal Johnny. — A wy przestancie. To jest uliczka w naszym miescie. Ma latarnie, budke telefoniczna… no, wszystko co trzeba. A ja po prostu musze sprawdzic, bo mi to spokoju nie daje. W koncu jest nasz czterech, nie? To chyba cos znaczy?

— Owszem — zgodzil sie Wobbler. — Znaczy, ze cos zlego moze sie zdarzyc cztery razy.

Poniewaz rozmawiali, caly czas idac, w zascielajacej ulice mgle mogli juz dostrzec latarnie oswietlajaca budke telefoniczna niczym samotna gwiazda. Mgla takze tlumila dzwieki i bylo to tym bardziej slychac, ze wszyscy zamilkli.

Johnny nasluchiwal, ale nie bylo nawet tej ciszy, ktora wywoluja zmarli.

— Widzicie? — szepnal. — Mowilem…

Ktos kaszlnal.

Daleko i glosno.

Nagle wszyscy czterej sprobowali zajac ten sam kawalek przestrzeni.

— Martwi nie kaszla! — syknal Johnny.

— W takim razie ktos jest na cmentarzu! — wywnioskowal Yo-less.

— Hieny cmentarne! — ucieszyl sie nie wiadomo czemu Wobbler.

— Albo zlodzieje cial — dodal wcale nie ucieszony Bigmac.

— Moga tez byc satanisci — dolaczyl Yo-less. — Czytalem w gazecie, ze do rytualow uzywaja cial zmarlych.

— Zamknijcie sie! — polecil Johnny.

Polecenie zostalo wykonane.

— To nie bylo na cmentarzu, tylko gdzies w fabryce! — wyjasnil Johnny.

— Przeciez jest srodek nocy! — zauwazyl rozsadnie Yo-less.

Podkradli sie blizej i po drodze natkneli sie na furgonetke. Woz stal w zupelnej ciemnosci.

— Jesli dobrze pamietam, hrabia Drakula nigdy nie zajmowal sie prowadzeniem furgonetki — odetchnal Johnny.

— A jesli zachcialo mu sie zadebiutowac… — mruknal Bigmac.

Gdzies we mgle cos metalicznie brzeknelo.

— Wobbler? — Johnny mial nadzieje, ze mowi spokojnym glosem.

— Tak?

— Powiedziales, ze bedziesz biegal. Obawiam sie, ze powiedziales to w zla godzine: gnaj do domu pana Atterbury’ego i powiedz mu, zeby natychmiast tu przybyl.

— Co? Sam?

— Sam bedziesz biegl znacznie skuteczniej — zauwazyl Johnny.

— Prawda — przytaknal Yo-less.

Wobbler poslal mu przestraszone spojrzenie, ale nie odezwal sie slowem.

— O co wlasciwie chodzi? — spytal Yo-less, gdy umilkl lomot butow Wobblera.

Tym razem nie sposob bylo nie rozpoznac halasu — mgla go wyciszyla, ale bez dwoch zdan byl to warkot zapuszczanego poteznego silnika diesla.

— Ktos sie dobral do spychacza! — ocenil Bigmac. — Gdzie on go chce sprzedac?

— Watpie, zeby ktos go kradl — ostudzil go Johnny. — Tu chodzi o cos gorszego, chodzcie!

— Sluchaj, jesli ktos we mgle jezdzi spychaczem bez swiatel, to cos tu jest mocno nie tak. — Do Yo-lessa dotarla powaga sytuacji. — Nie podoba mi sie to wszystko!

Piecdziesiat metrow od nich zaplonely reflektory, ledwo widoczne zreszta w gestej mgle.

— Teraz lepiej? — spytal Johnny, kryjac usmiech.

— Nie!

Swiatla drgnely — wraz z cala maszyna ruszyly w strone ogrodzenia cmentarza. Johnny poczekal, az szufla z brzekiem dotarla do muru, po czym podbiegl do boku spychacza i wrzasnaclass="underline"

— Laaa!

Silnik zamarl.

— Zmiataj! — polecil szeptem Yo-lessowi. — Grzej i powiedz komus, co sie dzieje!

Z kabiny wyskoczyl jakis mezczyzna, zobaczyl dwie sylwetki i podszedl do nich.

— Tym razem wpadliscie w powazne klopoty, gowniarze — oznajmil chrapliwie.

Johnny odruchowo sie cofnal i poczul, ze ktos lapie go za ramiona.

— Slyszales? — rozlegl sie przy jego uchu zlosliwy glos. — Lepiej byloby, jakbys niczego nie widzial. Bo to wszystko twoja wina, a wiemy, gdzie mieszkasz… A ty gdzie?

Z niespodziewana zrecznoscia zlapal Yo-lessa za ramie, puszczajac rownoczesnie jedno ramie Johnny’ego.

— Wiesz, co mysle? — zaczal filozoficznie kierowca spychacza. — Se mysle, ze dobrze, zesmy tu szli, bo zesmy ich dupli, tylko szkoda, ze najpierw pojezdzili po cmentarzu, nie? Ta dzisiejsza mlodziez, jak to mowia w telewizji. Dobrze se mysle?

Zanim jego kompan zdazyl odpowiedziec, obok glowy Johnny’ego przeleciala polceglowka i walnela trzymajacego go w ramie.

— Co sie kur…

— Leb ci rozwale, zasrancu! — zawylo. — Pusc go albo ci leb rozwale!

Z mgly wynurzyl sie Bigmac.

Johnny musial przyznac, ze moze nie jest to „Wejscie smoka”, ale robi wrazenie: Bigmac ryczal, wykrzywial sie i wywijal nad glowa kawalkiem rury. Rura nie byla gruba, za to dluga.

— Slyszysz, wypierdku? Mozesz mi skoczyc: mam swira!

Gazrurka zafurczala niczym wirnik helikoptera i Bigmac z krzykiem wojennym ruszyl ku nim biegiem.

— Aaaaiiii…

I do czterech osob rownoczesnie dotarlo, ze dobrowolnie sie nie zatrzyma.

Rozdzial dziesiaty

Bigmac wygladal niczym wkurzony kosciotrup skina i faktycznie nie mial zamiaru sie zatrzymac.

— Zalatw go!

— Sam go zalatw!

Gazrurka lomotnela o spychacz i Bigmac skoczyl.

Mimo podniesionego poziomu adrenaliny Bigmac jednak pozostal Bigmakiem, kierowca zas byl masywnym mezczyzna i, sadzac po stanie nosa i reszty, zaprawionym w barowych argumentach. Tyle ze przez kilka sekund mial przed soba chlopaka wywijajacego mlynki gazrurka tak, ze nie dalo sie go powstrzymac. Jeden silny cios zalatwilby sprawe, lecz Bigmac poszedl na zwarcie i siadl tamtemu na plecach, probujac przy okazji odgryzc mu ucho. Mimo to nie wiadomo, jak dlugo by sie utrzymal wierzchem na przeciwniku.

W poblizu rozblysly reflektory wozu jadacego po wybojach i na oslep, ale ku nim. Trzymajacy Johnny’ego i Yo-lessa zaklal polglosem i pognal w mgle, zas ten, ktory zmagal sie z Bigmakiem, w przyplywie energii zwalil go z siebie silnym szarpnieciem. Na pozegnanie trzasnal go w brzuch i pobiegl w slad za towarzyszem. Samochod zatrzymal sie z piskiem opon w poblizu spychacza i wypadl z niego Wobbler, wyjac potepienczo.