Выбрать главу

Zza zakrętu wyjechały trzy autobusy. Czekano na nie przy bramie akademika: plecaki zwalone jak barykada w poprzek chodnika zagradzały drogę pieszym, a rumiani studenci hałasowali i radośnie wymachiwali barwnymi, sportowymi czapkami.

– Inni mają wakacje – z zawiścią skonstatował profesor.

Irena przyhamowała.

Opuszczenie wykładu pani Chmiel studenci uważali za rzecz oczywistą, za to radość, z jaką witali Irenę, była absolutnie szczera. Gdy wysiadła z samochodu, natychmiast otoczył ją tłumek – młodzi chłopcy, odpychając dziewczyny, błazeńsko walczyli o prawo ucałowania jej rękawiczki.

– Dzień dobry! Dzień dobry! Dzień dobry!

– Proszę jechać z nami, pani Chmiel!

– Serdecznie witamy, pani Chmiel!

Nie była oczywiście w stanie odpowiedzieć wszystkim – ograniczyła się do skinień i uśmiechu. Podniecenie powoli opadło, pierścień młodzieży wokół Ireny przerzedzał się i po kilku minutach towarzyszyło jej tylko dwóch starych wielbicieli – ku swemu żalowi nie mogła przypomnieć sobie ich imion.

– Pani Chmiel – niepewnie zapytał wysoki, chudy okularnik. – Czy można... prosić o autograf? Specjalnie znalazłem to czasopismo... Numer, w którym jest pani opowiadanie...

Zmieszała się, jak zawsze, gdy studenci wspominali o jej publikacjach. Przytaknęła.

– Mówią, że niedługo ukaże się książka? Proszę powiedzieć, pani Chmiel... – okularnik się zawahał. – Dlaczego u pani wszystko tak źle się kończy?

– Aż tak źle? – Uśmiechnęła się, kryjąc zmieszanie. – Główny bohater zginął i jest to rzeczywiście przykre, wiedział jednak, co ryzykuje...

Chłopak się zaczerwienił.

– Nie o to mi chodzi... Źle, że jego dziewczyna wyszła za mąż za barona. Źle, że... no, w ogóle, to...

– Czy świadomie... mmm... zanegowała pani archetyp romantycznej legendy? – zapytał cicho drugi student, barczysty i krępy, choć z dziecięcą, pyzatą twarzą.

– W pełni świadomie. – Spojrzała młodzieńcowi o okrągłej twarzy w oczy, lecz nie speszył się pod tym spojrzeniem. Po dorosłemu wydął wargi.

– Wychodzi na to, że negacja, wypaczenie romantyki... jest pani firmową metodą twórczą?

Zamyśliła się.

Studenci krzątali się wokół autobusów, okularnika ktoś pociągnął za rękaw, a tego z okrągłą twarzą zawołał jakiś kolega; w samochodzie niecierpliwie wiercił się profesor.

– Porozmawiamy o tym w przyszłym trymestrze – rzekła, siadając za kierownicą. – Udanych wakacji.

– Nawzajem, pani Chmiel... Proszę więcej pisać.

– Biedni chłopcy – rzekł profesor, gdy autobusy skrył się z widoku. – Każdy ożeni się ze swą suką i stanie się jak inni... Niech pani sama powie, Ireno. Kiedy otwieram książkę, chcę odpocząć, chcę narkotyku... A suk mam dość na co dzień...

– Nie trzeba się było z nią kłócić – rzekła Irena, przypominając sobie Pacyfikatorkę.

– Nie w tym rzecz... Wie pani, dlaczego nie mogę czytać pani opowiadań? Dlatego, że gdy dama występuje w krynolinach, a mężczyźni w kolczugach i z mieczami, oczekuję na bajkę, Ireno. Na inny, że tak powiem, świat... konstrukcję tego świata... żeby były w nim leśne duchy, przeróżne gnomy, krwawe wojny, surowe prawa... miłość... a nie domowe, proszę wybaczyć, awantury ze smutnym zakończeniem.

– Zastanowię się nad tym – rzekła. I nie była to zdawkowa odpowiedź. Istotnie miała zamiar to przeanalizować, jednak związek jej przemyśleń ze słowami profesora był kwestią drugorzędną.

– Proszę się tylko nie obrażać...

Zahamowała przed domem profesora.

– Bardzo dziękuję, Ireno... Życzę sukcesów twórczych. I niech pani choć trochę odpocznie podczas wakacji.

– Dziękuję, nawzajem.

Profesor postawił jedną nogę na ziemi. Zatrzymał się jednak, jakby w niezdecydowaniu, i odwrócił:

– Niesłusznie uważa pani, że wszyscy mężczyźni na świecie to zapatrzeni w siebie egoiści, Ireno.

– Zastanowię się... – zaczęła z przyzwyczajenia, w porę się jednak zreflektowała – Wcale tak nie uważam.

Profesor ze smutkiem pokiwał głową.

– Wiem.. No cóż. Do widzenia.

* * *

Pierwszą rzeczą, którą zrobiła po powrocie do domu, było wyciągnięcie żółwia spod kanapy i położenie go na dywaniku w świetle nocnej lampki. Żółw, przypominający zakutego w zbroję rycerza, zmierzył Irenę bezmyślnym spojrzeniem paciorkowatych oczu; nie reagował on na swoje imię ani żadne inne komendy. Irena trzymała go tak po prostu, dla kaprysu.

Pies obronny, Sensej, bił ogonem o deski ganku, błagając o wpuszczenie do domu; Irena spełniła jego prośbę i dopiero wtedy podeszła do telefonu, by sprawdzić, kto dzwonił podczas jej nieobecności.

Oho! Dwa telefony od agenta i kolejne trzy z nieznanego numeru. Ciekawe, któż tak uparcie dobijał się rozmowy z panią Chmiel?

Dała żółwiowi kapusty. Poczochrała Senseja po kosmatym karku, położyła się na kanapie i naciągnęła koc aż do podbródka.

Choć, szczerze mówiąc, powinna była sama zadzwonić do agenta. Kto wie, może jakiś wygodny kontrakt...

„Negacja, wypaczenie romantyki"... „Oczekuję na bajkę, Ireno. Na inny, że tak powiem, świat..."

Trzeba było odpowiedzieć tak: Przecież nikt nie zabrania panu wierzyć, że tam, w innym świecie, jest lepiej i ciekawiej.

W czystym i uczciwym świecie, bez egzaminów, bez Pacyfikatorek, bez kontroli podatkowych... Myli się pan jednak, gdyż...

Zamruczał telefon. Irena westchnęła – wyświetlił się numer agenta.

– Tak, słucham.

– Pani Chmiel? W końcu... Proszę sobie wyobrazić, że mamy kontrahenta na cały cykl o Oblężeniu.

– Ale on nie jest jeszcze napisany...

– Właśnie! Awansem, na zamówienie... Tylko, pani Ireno, na Boga, oni proszą o jak najwięcej magii. Konieczny jest Mroczny Władca, choćby na trzecim planie. Chcą fantazji, czarodziei, artefaktów, niebezpiecznych wyzwań, pojedynków... Sama pani pamięta; nieraz o tym rozmawialiśmy.

– Zastanowię się – rzekła ugodowo.

Agent zamilkł. Zdążył już wystarczająco dobrze poznać swoją podopieczną, by rozróżniać odcienie tej jej zwyczajowej odpowiedzi.

– Nadszedł najwyższy czas na poważną rozmowę, pani Ireno. Gdzie możemy się spotkać?

Westchnęła.

– Zastanowię się...

– Dobrze – głos w słuchawce sposępniał. – Zadzwonię jutro rano.

– Oczywiście – rzekła z ulgą i odłożyła słuchawkę.

Sensej kręcił się wokół kanapy i kładł łapy na kocu, co nie było wskazane, bo miał je oczywiście całe uwalane w błocie.

...Na próżno wierzycie, chłopcy, że w tym uczciwym świecie spotkacie silnych ludzi, znajdziecie godne was miejsce... Gdyż ci, którzy faktycznie potrafią znaleźć takie miejsce, mogą to zrobić w każdym świecie... Wygrywają wybory, obracają milionami i w ogóle nie czytają bajek. Właśnie dlatego sami się oszukujecie, chłopcy... A ja nie będę przykładać do tego ręki.

– Co za bzdury – rzekła na głos. – Też mi problemy. Znów zadzwonił telefon. No nie; jeszcze raz i go wyłączy.

Dzwoniła znajoma. Niezbyt bliska, ale całkiem sympatyczna. Z tych, z którymi ciekawie jest porozmawiać dwa razy w miesiącu i spotkać się dwa razy w roku.

– Jakie masz plany na wieczór, Ireno?

– Śpię – odparła uczciwie.

– Jeśli chcesz, przyjedziemy po ciebie. Dziś jest rocznica ślubu Igora i Janki; chcieliśmy...

Irena z trudem przypomniała sobie, kim są Igor i Janka. Ach tak, równie sympatyczni ludzie...