Выбрать главу

Z dwóch ukośnych głośników ledwie słyszalnie dobiegała melancholijna melodia. Kiedyś Irena znała i lubiła tę muzykę, i za każdym razem, gdy słyszała znajome dźwięki, podkręcała potencjometr.

– A może się mylę? – pytał Nick patetycznym tonem. – Więc niech mi pani to powie i wyjaśni błąd w moim rozumowaniu! Pani spojrzenie jest bardziej wymowne od najgorszego przekleństwa. Nie mogę jednak zrozumieć... no dobrze, mogę to zrozumieć. Rozumiem. Lecz ostatecznie Jan nie ogranicza się do tego, że wypija z ludzi krew; robi też wiele dobrego – zarówno tym ludziom, jak i innym, ciąganym po sądach, pozbawionym nadziei na udowodnienie swej niewinności.

– Zapisz to – mruknął Semirol, nie odwracając głowy. – Włączę to do swego wystąpienia. Niech przysięgli zapłaczą.

Muzykę zamienił najpierw nonszalancki głos spikera, a potem równie niedbały utwór – piosenkarka cieszyła się życiem, namawiając każdego, kto nie jest osłem, by poszedł w jej ślady.

– Ireno – Nick przestał chodzić, pochylił się nad siedzącą w fotelu rozmówczynią i zajrzał jej w oczy. – Powinniśmy powiedzieć to pani wcześniej. Tak, popełniliśmy błąd. Ale zauważyła przecież pani, że za każdym razem staramy się uchronić panią przed wszelkimi negatywnymi emocjami?

Semirol mruknął ironicznie.

– Powiedziałem coś nie tak? – zdziwił się Nick.

Semirol mruknął głośniej.

– Nie ty. Ta baba, która śpiewa. Miała jeden z najgłośniejszych, najdłuższych i najbardziej przygnębiających procesów rozwodowych.

Irenie zrobiło się żal piosenkareczki. Już dawno nauczyła się nie reagować zbyt emocjonalnie na słowo „rozwód", nigdy jednak nie będzie w stanie zapomnieć własnego.

Semirol się odwrócił. Spojrzał na Irenę przez ramię; bezwiednie przyłożyła dłoń do szyi. Do miejsca, w którym pulsowała pod skórą tętnica.

Semirol się uśmiechnął. Irena zdała sobie sprawę, że wygląda głupio, jednak nie mogła już nic na to poradzić.

– I jak zakończyła się ta sprawa? – zapytał Nick z ciekawością.

Semirol zmienił stację. Głos rozwiedzionej piosenkarki zamienił namiętny tkliwy baryton, śpiewający na szczęście bez słów.

– Na moją korzyść... Gdyż otrzymałem potrójną stawkę. A ogólnie... zarówno ona, jak i jej mąż przegrali. Irena zrozumie, co mam na myśli. Wszak swego czasu rozwiodła się pani z Andrzejem?

Udała obojętność. Inna sprawa, że udawanie przed Semirolem mijało się z celem.

– Woli pan sprawy cywilne – usłyszała własny głos – czy karne?

– Jestem specjalistą o szerokich kwalifikacjach – odparł Semirol z powagą.

– A czy zdarzyło się panu... wybronić od wyroku prawdziwego przestępcę? Mordercę? O którym pan wiedział, że jest winny?

– Tak – odparł Semirol po chwili milczenia. – Zdarzało się.

Nick głośno westchnął.

– A ja ze wszystkich sił staram się stworzyć romantyczny obraz szlachetnego adwokata. Szczerość jest bardzo piękna, ale przecież Irena może opacznie zrozumieć...

– Irena zrozumie to właściwie – Semirol wstał. – Jestem zawodowym kłamcą, jednak z Ireną staram się być szczery. Może pani wierzyć lub nie, lecz nie zwykłem widzieć w ludziach jedynie chodzących zapasów czerwonego płynu. I proszę zostawić w spokoju swoją tętnicę. Pani szyi nic nie zagraża.

Ale grozi czemu innemu, chciała odpowiedzieć Irena.

Jednak zanim to zdanie przyszło jej do głowy, Semirol już wyszedł, pozostawiając płonący kominek, grające radio i wzdychającego z wyrzutem Nicka.

* * *

Tego lata wszystko jej się udawało.

Egzaminatorzy wymieniali niedowierzające spojrzenia; studentka Chmiel, która dotychczas dobrze sobie radziła, była kompletnie nieprzygotowana, co nie przeszkadzało jej tak lekko i przekonywająco zdobywać zaliczenia, że w indeksie pojawiały się jedna za drugą mocne czwórki. Przyjaciółki wzdychały z zawiścią; nawet popularny żart „A co sądzicie o karze śmierci?" już nie wprawiał Ireny w zakłopotanie i nie sprawiał, że się czerwieniła. Jej nieprzewidywalny mężczyzna, najlepszy z mężów, należał teraz wyłącznie do niej.

To lato, jeśli dobrze sobie przypomnieć, było zimne, szare i deszczowe. Kryjąc się przed światem i szukając intymności, nowożeńcy rozbili namiot nad pustym brzegiem jeziora; nie wiedzieć czemu w pamięci Ireny to lato na zawsze pozostało słoneczne. Świerszcze ćwierkały jak szalone, kołysały się białe wiechy traw; jakaż egzotyka kryła się w kijankach na mieliźnie, w maleńkich karasiach, które Andrzej łowił „dla rekordu", na czas.

Pewnego wieczoru na ich namiot natknęli się miejscowi poszukiwacze przygód, polujący na zakochane pary. Byli oni wcielonym koszmarem turystów, którzy woleli tłoczyć się w hałaśliwych obozach, byle tylko nie narazić się na niebezpieczeństwo i w środku nocy nie zobaczyć wokół swego ogniska tuzina roześmianych pysków. Jakże nagły i zimny był jej strach, a wtedy Andrzej, nie przestając się uśmiechać i nie zmieniając nawet pozycji, wyciągnął zza pazuchy maleńki, czarny pistolet i bez uprzedzenia wypalił w powietrze. I jak trzeszczały gałęzie pod nogami uciekających wyrostków. I jak zaraz potem Andrzej władczo zaciągnął ją do namiotu, a ona, wciąż jeszcze dygocząc ze strachu, błagała go, by rozbić obozowisko bliżej ludzi.

I jak przestała się bać. Raz na zawsze. I jakie święto urządzili sobie o świcie – z kąpielą w ciepłej, zasnutej mgłą wodzie, z pierwotnymi okrzykami i ochlapywaniem się wodą, i znów z miłością – ależ musiały się zadziwić pływające na mieliźnie kijanki.

Dużo później zdała sobie sprawę, że każdego wieczoru przy ognisku i każdej nocy w namiocie Andrzej trzymał przy sobie załadowany pistolet. Zręcznie ukrywając ten szczegół przed młodą, szczęśliwą żoną.

Lecz jeśli nie była tego lata szczęśliwa – to czym naprawdę jest szczęście?

* * *

– Podoba się, co? Właśnie tak – podoba się? Lubisz to? Choć tu, moja ty śliczna... O, tak. O...

Irena ostrożnie zajrzała przez uchylone drzwi. Niewysoka kobieta w czarnej, brezentowej kurtce rozpieszczała wielką, spasioną krowę – drapała ją za uchem, gładziła jej dziwnie czyste boki; potem, podsunąwszy nogą pusty skopek, usiadła na ławeczce i mamrocząc jakieś niezrozumiałe, pieszczotliwe słowa, zaczęła dojenie. W głębi obory poruszała szczękami jeszcze jedna krowa, mniejsza i czarna. Z klatek czerwonymi oczami spoglądały króliki. W zagrodzie poruszały się jeszcze jakieś zwierzęta – by je zobaczyć, Irena musiałaby podejść bliżej, ale nie mogła się zdecydować na przerwanie uświęconego rytuału dojenia.

– Niechże pani wejdzie, po co tak w drzwiach stać. I proszę za sobą zamknąć, straszny przeciąg.

Kobieta uśmiechała się życzliwie. Irena zrozumiała, że pomyliła się, oceniając jej wiek – gospodyni nie przekroczyła jeszcze trzydziestki; miała nieco ponad dwadzieścia lat. Brezentowa kurtka dziwnie kontrastowała z umiejętnie umalowanymi oczami i ustami; szyja kobiety była zakryta ciepłym szalikiem.

– Mam na imię Elza – dziewczyna znowu się uśmiechnęła.

– To Śnieżynka. A to Ruda... Wszyscy pytają, czemu Ruda, skoro jest czarna? A ja odpowiadam: to tak jak u Jana, który nie odgrywa siedmiu ról, a tylko dwie. [1]

Dojarka wybuchnęła śmiechem, poprawiając jasny kosmyk włosów, który wysunął się spod jej chusty. Irena nie od razu złapała jej kalambur. „Semirol – siedem ról".

вернуться

1

Semirol – dosł. człowiek odgrywający siedem ról.